Выбрать главу

Stan Gibbs pokręcił głową.

– „Pożegnaj się z tym chłopcem” – zacytował Myron.

– Słucham?

– Z chłopcem! Tak powiedział mi przez telefon zabójca Siej Ziarno. Kiedy do mnie zadzwonił, popełniłem błąd. Powiedziałem mu, że pewien chłopiec potrzebuje pomocy. Od tej chwili w rozmowach z Susan Lex, z panem używałem już tylko słowa „dziecko”. Mówiłem, że przeszczepu wymaga trzynastoletnie dziecko.

– No i?

– Wtedy wieczorem w samochodzie spytał mnie pan, do czego zmierzam, jaki mam w tym interes. Pamięta pan?

– Tak.

– Odparłem, że już powiedziałem.

– Owszem.

– Spytał pan: „O chłopcu, który potrzebuje szpiku?”. „O chłopcu”! Skąd pan wiedział, że chodzi o chłopca?

Win obrócił się w stronę Gibbsa. Gibbs spojrzał mu w twarz.

– I to ma być dowód winy? – spytał. – Jak w kryminale z Perrym Masonem? A jeśli się pan pomylił? Albo przesłyszał? Jeżeli wywnioskowałem, że chodzi o chłopca? To żaden dowód.

– Rzeczywiście, to nie dowód. Ale dało mi to do myślenia.

– Myśli to nie dowody.

– Jejku! „Myśli to nie dowody” – wtrącił Win. – Muszę to sobie zapisać.

– Dowód jednak istnieje – dodał Myron. – Dowód niezbity.

– Niemożliwe. – Gibbsowi zadrżał głos. – Jaki?

– Za chwilę do tego dojdę. Najpierw chciałbym nieco złagodzić moje oburzenie.

– Nie rozumiem.

– W sumie oczywiście postąpił pan podle. Ale na swój sposób niemal etycznie. Często rozmawiamy z Winem o celach uświęcających środki. Powie pan, że tak było w tym przypadku. Że próbował pan wydać ojca policji, zanim znowu kogoś porwie. Że zrobił pan wszystko, aby nie skrzywdził nikogo więcej. Że Jeremy’emu nic nie groziło. Że nie mógł pan przewidzieć postrzelenia Grega. Owszem, wystraszył pan chłopca, i co z tego. Przecież to pestka w porównaniu z morderstwami i złem, których mógł się dopuścić pański ojciec. Tak więc zrobił pan coś dobrego. Cele być może uświęcają środki. Gdyby nie jedno.

Stan Gibbs nie chwycił przynęty.

– Przeszczep szpiku kostnego. Bez niego Jeremy umrze. Wie pan o tym. Wie pan również, że to pański szpik, nie ojca, może go ocalić. Dlatego wsunął mu pan ampułkę z cyjankiem. Gdyby po zawiezieniu pańskiego ojca do szpitala okazało się, że nie może być dawcą szpiku, wszczęto by śledztwo. I wyszłoby na jaw, że Edwin Gibbs nie był Davisem Taylorem alias Dennisem Leksem. Dlatego musiał go pan uśmiercić i nalegał na szybką kremację zwłok. Co nie znaczy, że jest pan bezwzględny i pozbawiony serca. Nie zamordował pan ojca. Ampułkę łyknął dobrowolnie. Był chory. Chciał umrzeć. To jeszcze jeden przypadek, kiedy cel uświęca środki.

Myron odczekał chwilę i spojrzał Gibbsowi w oczy. W pewnym sensie zachowywał się jak agent sportowy. Negocjował, ale były to najważniejsze negocjacje w jego życiu. Osaczył przeciwnika. Teraz musiał pokazać mu wyjście z sytuacji. Nie pomóc, na to było za wcześnie. Po prostu uchylić furtkę.

– Pan nie jest potworem – ciągnął. – Po prostu nie przewidział pan komplikacji, tego, że okaże się pan dawcą potrzebnego szpiku kostnego. Życzy pan Jeremy’emu jak najlepiej. Dlatego tak żarliwie poparł pan apel o szpik dla niego. Jeśli znajdzie się inny dawca, pański problem zniknie. Za bardzo ugrzązł pan w kłamstwie. Nie może pan wyjawić prawdy, że pański szpik się nadaje, bo to by pana zniszczyło. Rozumiem to.

Oczy Gibbsa były wilgotne i rozszerzone, ale słuchał.

– Powiedziałem, że mam dowód. Sprawdziliśmy rejestr dawców szpiku kostnego. I wie pan, co odkryliśmy?

Gibbs milczał.

– Że pana w nim nie ma. Zachęca pan wszystkich do zarejestrowania się w banku szpiku, ale sam nie figuruje w ich komputerze. My trzej wiemy dlaczego. Dlatego, że ma pan właściwy szpik. Gdyby to wyszło na jaw, zrodziłyby się pytania.

– To nie dowód – odparował po raz ostatni Gibbs.

– Jak w takim razie wyjaśni pan, że się nie zarejestrował?

– Niczego nie muszę wyjaśniać.

– Badanie krwi potwierdzi to niezbicie. W banku wciąż przechowują krew Davisa Taylora pobraną podczas tamtej zbiórki. Test DNA na pewno wykaże, czy jest tożsama z pańską.

– A jeżeli się na nie nie zgodzę?

– Och, na pewno odda pan krew – odparł z leciutkim uśmiechem Win. – W ten czy inny sposób.

W Gibbsie coś pękło. Opuścił głowę. Zrezygnował. Zagoniono go w kozi róg, z którego nie było ucieczki. Musiał poszukać sojusznika. W negocjacjach zawsze tak było. Gdy przegrałeś, szukałeś wyjścia. Myron już raz uchylił mu furtkę. Nadszedł czas zrobić to ponownie.

– Nie rozumiecie – rzekł Gibbs.

– Zdziwi się pan, ale rozumiem. – Myron przysunął się bliżej i ściszył głos, zachowując nieustępliwy ton. Ton nieznoszący sprzeciwu. – Oto, co zrobimy, Stan. Zawrzemy umowę.

Gibbs podniósł wzrok, zmieszany, ale i pełen nadziei.

– Jaką?

– Odda pan szpik i uratuje Jeremy’emu życie. Zrobi pan to anonimowo. Ja i Win tego dopilnujemy. Nikt się nie dowie, kim był dawca. Zrobi pan to, ocali chłopca, a ja zapomnę o reszcie.

– Jakże mam panu wierzyć?

– Z dwóch powodów. Po pierwsze, zależy mi na ocaleniu życia Jeremy’ego, a nie na zniszczeniu pańskiego. Po drugie – Myron rozłożył wzniesione ręce – nie jestem lepszy. Też naginam zasady. Godzę się, żeby cel uświęcał środki. Pobiłem mężczyznę. Porwałem kobietę.

Win potrząsnął głową.

– To co innego – powiedział. – Pan działał z pobudek egoistycznych. Ty starałeś się uratować życie chłopcu.

– Sam przecież powiedziałeś, że motywy się nie liczą. I że czyn to czyn.

– Oczywiście. Ale miałem na myśli pana, a nie ciebie.

Myron uśmiechnął się i ponownie zwrócił się do Gibbsa.

– Moralnie nie stoję wyżej od pana – rzekł. – Obaj postąpiliśmy źle. Obu nam pewnie przyjdzie z tym żyć. Ale jeśli dopuści pan do śmierci chłopca, to posunie się pan za daleko. I nie wróci już pan do domu.

Gibbs zamknął oczy.

– Coś wymyślę – powiedział. – Jeszcze jedną fałszywą tożsamość, oddam krew pod przybranym nazwiskiem. Miałem tylko nadzieję…

– Wiem. Wiem wszystko – odparł Myron.

Zadzwonił do doktor Karen Singh.

– Znalazłem dawcę – powiedział.

– Słucham?

– Nie mogę tego wyjaśnić. Ale musi pozostać anonimowy.

– Anonimowi pozostają wszyscy dawcy szpiku.

– Rzecz w tym, że bank szpiku też nie może się o tym dowiedzieć. Musimy znaleźć miejsce, gdzie pobierze się od niego szpik całkiem anonimowo.

– To niemożliwe.

– Możliwe.

– Żaden lekarz nie zgodzi się…

– Skończmy te przepychanki, Karen. Mam dawcę. Nikt nie wie, kim jest. Niech pani to załatwi.

Słyszał w słuchawce jej oddech.

– Trzeba będzie ponownie zbadać krew.