Obrócił się do Ściany Klientów, tej ze zdjęciami sportowców reprezentowanych przez RepSport MB, usianej nimi tak rzadko jak łysina włosami po nieudanym przeszczepie. Pragnął, żeby znów mu zależało, ale – choć nie było to w porządku wobec Esperanzy – nie wkładał w to serca. Chciał wrócić do biznesu, pokochać MB, znów poczuć głód sukcesu, lecz mimo że bardzo się starał wzniecić w sobie dawny ogień, ten nie chciał się rozpalić.
Mniej więcej godzinę potem zadzwoniła Emily.
– Doktor Singh jutro nie przyjmuje – oznajmiła. – Ale możesz ją złapać podczas porannego obchodu.
– Gdzie?
– W Szpitalu Dziecięcym. Jest częścią Ośrodka Medycznego Columbia Presbyterian na Sto Sześćdziesiątej Siódmej Zachodniej. Dziewiąte piętro, po stronie południowej.
– O której?
– Obchód zaczyna się o ósmej.
– Dobrze.
– Wszystko w porządku, Myron? – spytała Emily po chwili.
– Chcę zobaczyć Jeremy’ego.
Zamilkła na kilka sekund.
– Jak już powiedziałam, nie mogę ci tego zabronić. Ale prześpij się z tym, dobrze?
– Chcę go tylko zobaczyć – rzekł. – Nic nie powiem. Przynajmniej na razie.
– Możemy o tym porozmawiać jutro?
– Oczywiście.
Znów się zawahała.
– Masz dostęp do sieci, Myron?
– Tak.
– Mamy prywatny AI.
– Co?
– Adres internetowy. Robię zdjęcia aparatem cyfrowym i umieszczam je na stronie. Dla moich rodziców. W zeszłym roku przenieśli się do Miami. Zaglądają na nią co tydzień. Żeby obejrzeć zdjęcia wnuków. Jeżeli chcesz zobaczyć, jak wygląda Jeremy…
– Jaki to adres?
Wklepał adres do komputera. Przed połączeniem się z nim odłożył słuchawkę. Obrazy wyłaniały się powoli. Zabębnił palcami w biurko. Na górze pojawił się napis: CZEŚĆ, BABCIU I DZIADZIU. Pomyślał o rodzicach, ale odgonił tę myśl.
Były cztery zdjęcia Jeremy’ego i Sary. Przełknął ślinę. Przesunął strzałkę na fotografię chłopca i kliknął myszą, powiększając jego twarz. Starał się oddychać równo. Dłuższy czas wpatrywał się w niego, nie rejestrując żadnych szczegółów. W końcu zdjęcie się rozmazało, na twarz Jeremy’ego nałożyło się jego własne odbicie i obrazy się połączyły, tworząc optyczne echo nie wiadomo czego.
5
Zza drzwi dobiegły go okrzyki ekstazy.
Win – czyli Windsor Home Lockwood III – pozwalał mu chwilowo mieszkać w swoim apartamencie w Dakocie, na rogu Siedemdziesiątej Drugiej Zachodniej i Central Park West. Bogatą przeszłość tego charakterystycznego, szacownego nowojorskiego budynku całkowicie przyćmiła przed dwudziestoma laty śmierć Johna Lennona. Wchodząc do Dakoty, musiałeś przejść po miejscu, w którym Lennon wykrwawił się na śmierć. Przypominało to deptanie po cudzym grobie, lecz Myron w końcu się z tym oswoił.
Z zewnątrz piękna, mroczna Dakota przypomina nawiedzony dom na sterydach. Większość apartamentów, włącznie z mieszkaniem Wina, ma metraż większy niż niejedno księstwo europejskie. W zeszłym roku, po spędzeniu całego życia z mamą i tatą w podmiejskim domu, Myron wyprowadził się ze swojej piwnicy i zamieszkał z ukochaną Jessicą na jej poddaszu w SoHo. Był to ogromny postęp, pierwszy znak, że po blisko dziesięciu latach znajomości Jessica jest gotowa do – uff! – poważnego związku. Tak więc kochankowie złączyli dłonie i skoczyli na głęboką wodę wspólnego życia. Lecz jak to często bywa z takimi skokami, skończyło się na głośnym plusku.
Z mieszkania dobiegły nowe okrzyki ekstazy.
Myron przytknął ucho do drzwi. Okrzyki, owszem, ale i melodia. Uznał, że nie jest to spektakl na żywo. Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Okrzyki dobiegały z pokoju telewizyjnego. Win nigdy w nim, hm, nie filmował. Myron westchnął i przekroczył portal.
Win, z blond lokami przedzielonymi z precyzją, z jaką starsze panie dzielą między siebie rachunek za lunch, i cerą koloru białej porcelany, z leciutkimi golfowymi rumieńcami na policzkach, ubrany w swój tradycyjny strój białego burżuja: spodnie khaki, koszula w kolorze tak kłującym w oczy, że dało się na nią patrzeć tylko przez dziurkę średnicy szpilki, i mokasyny włożone na bose stopy, siedział w nieosiągalnej dla zwykłego mężczyzny pozycji lotosu, z nogami zaplecionymi w precel. Jego palce wskazujące i kciuki tworzyły kółka, a dłonie spoczywały na kolanach. Japiszoński zen. Zderzenie starej Europy ze starożytnym Wschodem. Przyjemny zapach grubej forsy zmieszany z ciężkim zapachem azjatyckiego kadzidła.
Win wciągnął powietrze, licząc do dwudziestu, zatrzymał je w środku, a potem, licząc do dwudziestu, wypuścił je. Medytował przy tym, a jakże, ale na swój sposób. Nie wsłuchiwał się, na przykład, w kojące odgłosy przyrody ani dzwoneczki. Wolał to robić przy ścieżkach dźwiękowych pornosów z lat siedemdziesiątych, które brzmiały tak, jakby marny naśladowca Jimmy’ego Hendriksa wydobywał jękliwe ła-ła z elektrycznego kazoo. Wystarczyło chwilę ich posłuchać, by natychmiast zapragnąć zastrzyku z antybiotyków.
Na dodatek nie zamykał oczu. Nie wyobrażał sobie jelenia pijącego wodę z szemrzącego strumyka, łagodnego wodospadu w oprawie z zielonego listowia, nic z tych rzeczy. Oczy wlepiał w ekran telewizora, a konkretnie w nakręcone przez siebie taśmy wideo ze zbieraniną pań miotanych namiętnościami.
Myron wszedł do pokoju. Win powstrzymał go gestem, rozwijając jedno „o” w płaską dłoń, a potem uniósł palec wskazujący na znak, że potrzebuje jeszcze chwili. Myron odważył się zerknąć na ekran, ujrzał wijące się ciało i odwrócił się.
– Cześć – powiedział Win kilka sekund później.
– Przyjmij do wiadomości, że jestem zniesmaczony.
– Przyjąłem.
Win płynnym ruchem wstał z pozycji lotosu na nogi, wyjął kasetę z magnetowidu i schował ją do pudełka z napisem „Anon 11”. Anon było skrótem od Anonimowa. Świadczyło to, że albo zapomniał imienia sfilmowanej pani, albo w ogóle o nie nie spytał.
– Nie mogę uwierzyć, że wciąż to robisz – rzekł Myron.
– Znowu moralizujesz? Jak miło – odparł z uśmiechem Win.
– Pozwól, że cię o coś spytam.
– Ależ proszę.
– O coś, o co zawsze chciałem cię zapytać.
– Umieram z ciekawości.
– Powstrzymam się na moment od wstrętu…
– Mną się nie przejmuj. Uwielbiam, kiedy się wywyższasz.
– Twierdzisz – Myron wskazał w stronę kasety i telewizora – że to cię odpręża.
– Tak.
– Ale czy przy okazji… choć to chore… również podnieca?
– Ani trochę.
– I tego właśnie nie pojmuję.
– Patrzenie na stosunek nie podnieca mnie – powiedział Win. – Ani myślenie o nim. Nie podniecają mnie filmy wideo, świńskie magazyny, „Penthouse Forum”, cyberporno. Nic mi nie zastąpi prawdziwego zbliżenia z kobietą. Muszę mieć partnerkę. Wszystko inne przypomina łaskotanie siebie. Dlatego nigdy się nie masturbuję.
Myron nic nie powiedział.
– Masz jakiś problem? – spytał Win.