— Co? — Val Nira wlepił w nas zdziwiony wzrok. Czerwienił się i bladł na przemian. Potem usiadł na ławce i zaszlochał.
— No, niezupełnie. — Rovic położył rękę na drżących ramionach starca. — Przyznaję, że żaden Statek Nieba nie zawitał do Montaliru. Ale mamy inne tajemnice, może równie cenne.
Tylko ja, który znałem go dobrze, mogłem wyczuć jaki jest napięty. Patrzył na Guzana tak długo, aż ten spuścił oczy. A równocześnie, z matczyną łagodnością, mówił do Val Nira.
— Rozumiem, przyjacielu, że twój statek uległ katastrofie na tym wybrzeżu i nie może być zreperowany, dopóki nie zdobędziesz potrzebnych materiałów?
— Tak… tak… posłuchaj… — ożywiony myślą, że uda mu się zobaczyć rodzinne strony, zanim umrze, Val Nira jąkając się próbował wyjaśnić na czym polega jego problem.
— Teoretyczne założenia, które przedstawił są tak zdumiewające, a nawet niebezpieczne, że jestem pewien, iż panowie woleliby żebym nie powtarzał wszystkiego. Jednakże nie sądzę, aby były błędne. Jeśli gwiazdy są słońcami takimi jak nasze, a każdej towarzyszą planety takie jak nasza — to znaczy, że teoria kryształowej kuli jest fałszywa. Ale Froad, kiedy mu to potem powtórzyłem, uznał, że to nie ma znaczenia dla prawdziwej religii. Pismo Święte nie wspomina o tym, że Raj leży dokładnie nad miejscem urodzenia Bożej Córki. Tak po prostu sądzono w czasie wieków, kiedy wierzono, że świat jest płaski. Dlaczego Raj nie miałby być jedną z tych należących do innego słońca planet, tam gdzie ludzie żyją w chwale i przenoszą się z gwiazdy na gwiazdę tak łatwo jak my z Lavre do West Alaun?
Val Nira uważał, że nasi przodkowie rozbili się na naszej planecie kilka tysięcy lat temu. Prawdopodobnie uciekali, by uniknąć konsekwencji jakiegoś przestępstwa albo herezji i zabrnęli aż tak daleko. Ich statek uległ jakiemuś uszkodzeniu, ci którzy ocaleli stali się na powrót dzikimi ludźmi, a ich potomkowie stopniowo zdobywali wiedzę na nowo. Moim zdaniem takie wyjaśnienie nie przeczy dogmatom o Upadku, a raczej je potwierdza. Upadek obejmował nie całą ludzkość, ale niewielką grupę — o nieczystej jak nasza krwi — a reszta została w dostatku i radości w niebie. Do dzisiaj nasz świat leży z dala od handlowych szlaków mieszkańców Raju. Mało kto z nich interesuje się odkrywaniem nowych światów jednym z takich podróżników był Val Nira. Wędrował kilka miesięcy, zanim trafił na naszą ziemię. A wtedy i jego dosięgło przekleństwo. Coś się zepsuło, wylądował na Ulas-Erkila i Statek nie mógł już lecieć dalej.
— Wiem, co się zepsuło — mówił gorączkowo. — Nie zapomniałem. Przez wszystkie te lata nie było dnia, żebym nie powtarzał sobie, co mam zrobić. Do jednego delikatnego silnika Statku potrzebna jest rtęć. — Minęło trochę czasu zanim Rovicowi udało się ustalić, że słowo, którego starzec używa oznacza właśnie rtęć. — Kiedy silnik wysiadł, wylądowałem tak ostro, że zbiorniki wybuchły. Cała rtęć się wylała. Tyle, że w tej zamkniętej przestrzeni mógłbym ulec zatruciu. Uciekłem na zewnątrz i zapomniałem zamknąć drzwi. Rtęć spłynęła po pochyłym pokładzie za mną. Zanim ochłonąłem z przerażenia, tropikalny deszcz zmył płynny metal. I tak oto zostałem skazany na dożywotnie wygnanie. Naprawdę byłoby lepiej, gdybym zginął od razu!
Schwycił Rovica za rękę. — Czy naprawdę możesz zdobyć rtęć? zapytał błagalnym głosem. — Potrzebuję nie więcej niż mogłaby pomieścić ludzka głowa. Tylko tyle i kilka drobnych napraw, do których wystarczą narzędzia ze Statku. Kiedy powstał ten kult musiałem rozdać niektóre moje rzeczy, by każda świątynia miała relikwie. Ale zawsze pamiętałem, żeby nie oddać niczego potrzebnego. Wszystko czego potrzebuje jest tam. Trochę rtęci i… och, Boże, może moja żona jeszcze żyje, na Ziemi!
Guzan w końcu zaczął pojmować, co się dzieje. Dał znak książętom, którzy ścisnęli mocniej swoje topory i przysunęli się bliżej. Wartownicy byli za drzwiami, ale jeden krzyk wystarczyłby, żeby wpadli do chaty ze swoimi włóczniami. Rovic przeniósł wzrok z Val Niry na Guzana, którego twarz zbrzydła z wściekłości. Mój kapitan położył dłoń na rękojeści szpady. Była to jedyna oznaka napięcia.
— Rozumiem, panie — powiedział pogodnie — że życzyłby pan sobie, by Niebieski Statek mógł znowu latać.
Guzan był zupełnie zbity z tropu. Nie spodziewał się tego. — Cóż, oczywiście — krzyknął. — Dlaczego nie?
— Wasz oswojony bóg opuści was. Co wtedy stanie się z waszą władzą w Htsagazi?
— Ja…ja nie zastanawiałem się nad tym — wyjąkał Iskiljp. Spojrzenie Val Nira wedrowało miedzy nami, jakby przyglądał się grze w piłkę. Jego drobne ciało zadrżało.
— Nie — zapiszczał — Nie możecie. Nie możecie mnie zatrzymać! Guzan kiwnął głową. — Za kilka lat — powiedział całkiem uprzejmie — i tak odejdziesz w czółnie śmierci. Gdybyśmy teraz chcieli cię zatrzymać wbrew twojej woli, mógłbyś nie chcieć wygłaszać pomyślnych dla nas proroctw. Nie, możesz być spokojny, zdobędziemy ci twój płynny kamień. — I dodał przeszywając Rovica zabójczym spojrzeniem: — Kto go przywiezie?
— Moi ludzie — odparł rycerz. — Nasz statek może z łatwością dotrzeć do Giairu, gdzie na pewno mają rtęć. Nie trwałoby to dłużej niż rok.
— I wrócilibyście z posiłkami, by zdobyć święty statek? — wypalił Guzan bez ogródek.
Rovic oparł się nonszalancko o słup podtrzymujący dach: Wyglądał jak wielki, pewny siebie, drapieżny kot.
— Tylko Val Nira potrafi uruchomić ten statek — powiedział cedząc słowa. — Czy to ma znaczenie kto pomoże mu go zreperować? Z pewnością nie sądzisz by któryś z naszych krajów mógł podbić Raj?
— Bardzo łatwo kierować tym statkiem — zaszczebiotał Val Nira. Każdy może to zrobić. Wielu szlachcicom pokazałem, których dźwigni należy użyć. Najtrudniej sterować między gwiazdami. Nikomu z tego świata nie udałoby się dotrzeć samodzielnie do moich rodaków — nie mówiąc już o pokonaniu ich w walce — ale czemu mówicie o walce? Tysiąc razy ci powtarzałem, Iskilip, że Mieszkańcy Mlecznej Drogi nie są dla nikogo niebezpieczni, że są gotowi każdemu pomóc. Mają takie bogactwa, że sami nie wiedzą co z nimi robić. Z radością nie szczędziliby wydatków, by pomóc wam w powrocie do cywilizacji. — Znów spojrzał na Rovica z przepełnionym pragnieniem, niemal histerycznym wyrazem oczu. — Nauczymy was wszystkiego. Damy wam silniki, automaty, małe człowieczki, które będą za was wykonywać ciężką prace, fruwające w powietrzu łódki i statki, przewożące pasażerów między gwiazdami…
— Obiecujesz to od czterdziestu lat — wtrącił Iskilip. — Ale mamy tylko twoje słowo.
— I wreszcie okazję, by je potwierdzić — nie wytrzymałem i musiałem się wtrącić.
— Nie jest to taka prosta sprawa — powiedział Guzan z teatralną stanowczością. — Obserwuję tych ludzi od tygodni, Wasza świętobliwość. Nawet kiedy starają się zachowywać jak najprzykładniej, są zapalczywi i zachłanni. Nie mam do nich za grosz zaufania. Także tej nocy przekonałem się, jak nas oszukują. Znają nasz język lepiej niż utrzymywali. I wprowadzili nas w błąd dając do zrozumienia, że mają Posłańca. Gdyby Statek rzeczywiście miał znów unieść się w powietrze i mieliby go w swoich rękach, to kto wie co by zrobili?
— Co proponujesz, Guzan? — głos Rovica zabrzmiał jeszcze przyjaźniej.
— Możemy to omówić innym razem.
Zobaczyłem jak pięści zaciskają się na kamiennych toporach. Przez chwile słychać było tylko nerwowy oddech Val Niry. Guzan stał sztywno w świetle lampy, pocierając brodę w zamyśleniu. W końcu powiedział szorstko: