Cuda, o jakich nie śniło się poetom! Całe miasta mieszczące się w jednej wieży, ponad pół kilometra wysokiej. Światła na niebie, tak że nigdy nie jest naprawdę ciemno, nawet po zachodzie słońca. Pożywienie nie uprawiane w ziemi, ale robione w alchemicznych pracowniach. Najbiedniejszy mieszkaniec ma kilka maszyn, które służą mu lepiej i pokorniej niż tysiąc niewolników, ma powietrzny wóz, w którym może przez jeden dzień oblecieć cały swój świat, kryształowe okno, w którym pojawiają się obrazy jak w teatrze, by urozmaicić mu wolny czas. Statki krążą między słońcami, wyładowane bogactwem tysiąca planet, a każdy z nich bez broni i straży, bo nie ma tam piratów, a królestwo od dawna jest w tak dobrych stosunkach z innymi państwami gwiazd, że ustały wszystkie wojny. Te inne kraje mają bardziej nadprzyrodzony charakter niż kraj Val Nita, bo narody, które je tworzą nie są ludzkie, chociaż potrafią mówić i myśleć). W tym szczególnym państwie niewiele jest przestępstw. A jeśli coś złego się wydarzy, przestępca zostaje schwytany, ale go nie wieszają ani nie zamykają. Jego umysł zostaje wyleczony z pragnienia łamania prawa i wraca do domu jako szczególnie poważany obywatel, bo wszyscy wiedzą, że już można mu całkowicie ufać. Jeśli chodzi o rząd — ale tego właśnie nie zdołałem usłyszeć. Sądzę, że jest to republika, rządzą wybrani pełni poświęcenia ludzie, dbający o dobrobyt wszystkich. Doprawdy, myślałem, to jest Raj!
Nasi marynarze słuchali z rozdziawionymi ustami. Rovic przyjmował to z rezerwą, ale wciąż przygryzał wąsy. Guzan, który słyszał to już wiele razy, niecierpliwił się. Wyraźnie nie podobała mu się nasza zażyłość z Val Nirą i łatwość z jaką pojmowaliśmy jego słowa.
Ale w końcu pochodziliśmy z kraju, w którym od dawna popierano rozwój filozofii i wszystkich sztuk mechanicznych. Ja sam, w moim krótkim życiu, byłem świadkiem zastąpienia koła wodnego w rejonach o niewielkiej ilości strumieni przez nowocześniejszy wiatrak. Zegar wahadłowy wynaleziono rok przed moim urodzeniem. Przeczytałem wiele powieści o latających maszynach, które wielu próbowało zbudować. Przyzwyczajeni do tak zawrotnego tempa rozwoju, my, Montaliriańczycy, gotowi byliśmy do zaakceptowania jeszcze śmielszych pomysłów.
W nocy, kiedy siedzieliśmy z Froadem i Etinem przy ognisku, zagadnąłem uczonego co o tym myśli.
— Tak — powiedział — dzisiaj objawiono mi Prawdę. Czy słyszałeś, co mówił człowiek z gwiazd? O trzech prawach ruchu planet wokół słońca i głównym prawie przyciągania, który ten ruch tłumaczy? Na Wszystkich Świętych, to prawo można ująć w jednym krótkim zdaniu, ale trzysta lat minęłoby zanim uczeni doszliby do tego!
Patrzył gdzieś poza płomienie, ogniska, ciemną plama dżungli i gniewny wulkaniczny blask w górze. Zacząłem go wypytywać. Zostaw go, chłopcze — uciszył mnie Etien.
Przysunąłem się bliżej masywnej, budzącej zaufanie postaci bosmana. — Co sądzisz o tym wszystkim? — zapytałem cicho. W dżungli coś szemrało i rechotało.
— Ja już jakiś czas temu przestałem myśleć — powiedział. — Po tym dniu na pokładzie, kiedy szyper namówił nas na żeglowanie dalej, choćbyśmy mieli dotrzeć na krawędź świata i spaść z pianą między te gwiazdy… cóż, jestem tylko biednym marynarzem i moja jedyna szansa powrotu do domu to trzymanie się kapitana.
— Nawet jeśli poleci w niebo?
— Może to mniej ryzykowne niż płynięcie dookoła świata. Ten mały staruszek przysięgał, że jego pojazd jest bezpieczny i że wśród słońc nie ma burz.
— Czy wierzysz w to co mówi?
— O tak. Nawet taki prosty stary człowiek jak ja, jeśli poznał w życiu wielu ludzi potrafi wyczuć, że ktoś jest zbyt nieśmiały i pełen entuzjazmu, by kłamać. Nie boję się ludzi w Raju i szyper też się ich nie boi. Tylko w pewien sposób… — Etien potarł dłonią broda, marszcząc brwi. — Chociaż w jakiś sposób, którego nie potrafię zrozumieć, napawają Rovica obawą. Nie obawia się, że przybędą tu zniszczyć nas ogniem i mieczem, ale jest w nich coś, co go niepokoi.
Poczułem jak ziemia zadrżała leciutko. To Ulas. — Zdaje się, że narażamy się na gniew Boga…
— Nie to trapi kapitana. Nigdy nie był przesadnie pobożny. Etien podrapał się, ziewnął i wstał. — Cieszę się, że nigdy nie będę kapitanem. On musi myśleć, co należy zrobić, czas żebyśmy poszli spać.
Ale niewiele spałem tej nocy.
Rovic chyba dobrze wypoczął. Jednak następnego dnia wyglądał mizernie. Zastanawiałem się dlaczego. Czy podejrzewał, że Hisagazi zaatakują nas? Jeśli tak, to dlaczego w ogóle zgodził się iść? W miarę jak zbocze stawało sio coraz bardziej strome, coraz trudniej było pchać wózek i moje obawy rozwiały się, bo skupiłem się na łapaniu oddechu.
Jednak kiedy dotarliśmy do Statku, przed wieczorem, zapomniałem o zmęczeniu. Po chóralnych okrzykach zdziwienia, nasi marynarze starali w milczeniu, wsparci na dzidach. Hisagazi ze strachu popadali plackiem na ziemie. Tylko Guzan stał sztywno. Zauważyłem wyraz jego oczu kiedy patrzył na cudowne zjawisko. Wyzierało z nich pożądanie.
Dzikie było to miejsce. Wyszliśmy ponad linię lasu i teren pod nami wyglądał jak zielone morze, zakończone srebrną obwódką oceanu. Dookoła nas leżały w nieładzie czarne głazy, a pod stopami mieliśmy popiół i pył wulkaniczny. Wyżej urwiska strome ściany skalne, aż do śniegu i dymu wznoszącego się w niebo, były blade i zimne. A tu stał Statek.
Statek był samym pięknem.
Pamiętam. Długością, a raczej wysokością, bo stał na ogonie, równy był naszej karaweli, w kształcie przypominający zakończenie iglicy, jego biel nie straciła połysku po czterdziestu latach: To wszystko. Ale jakże marne są słowa. Jak mogą oddać czystość linii, blask opalizującego metalu, obraz dumnej i pięknej rzeczy, która samym swoim kształtem zdawała się rwać do lotu? Jak można wyczarować nimi urok otaczający statek, którego kil ciął światło gwiazd?
Stałem tam długo. Zaszkliły mi się oczy. Wytarłem je, zły, że aż tak byłem poruszony, ale zobaczyłem łzę lśniącą na policzku Rovica. I tylko twarz miał spokojną, a kiedy się odezwał, powiedział jedynie rzeczowym tonem: — Chodźcie, trzeba rozbić obóz.
Wojownicy Hisagazi nie odważyli się podejść bliżej niż kilkadziesiąt metrów do Statku, tak potężnym był dla nich bożkiem. Nasi marynarze również trzymali się z daleka. Ale kiedy zapadła noc i wszystko już było zrobione, Val Nira zaprowadził Rovica, Froada, Guzana i mnie do niezwykłego pojazdu.
Kiedy się zbliżyliśmy, podwójne drzwi z boku otworzyły się bezgłośnie i wysunął się z nich metalowy pomost. Zalany światłem Tambura i odbijający czerwony blask łuny wulkanu, Statek był dla mnie wystarczająco dziwny. Kiedy więc sam otworzył się dla nas, jakby pilnował go jakiś duch, krzyknąłem i uciekłem. Żwir chrzęścił pod moimi butami, poczułem zapach siarki.
Ale kiedy dotarłem do krańców obozu, oprzytomniałem na tyle, by się obejrzeć. Statek stał samotny i dostojny. Wróciłem. Jasne, zimne w dotyku płytki oświetlały wnętrze. Val Nira wyjaśnił. że wielki silnik, który wprowadzi Statek w ruch jak skrzat z bajki, zaprzęgnięty do kierata — był nieuszkodzony i mógł dostarczyć mocy, jeśli przesunęłoby się dźwignię. O ile zdołałem zrozumieć to, co powiedział, działo się to przez zamianę metaliczne cząstki soli w światło… właściwie i tak tego nie rozumiem. Rtęć potrzebna była do części sterowniczej, przenoszącej siłę silnika do innego mechanizmu, który unosił statek w góra. Obejrzeliśmy uszkodzony zbiornik. Doprawdy potężne musiało być uderzenie przy lądowaniu by zgiąć i skręcić tak gruby stop. A jednak Val Nire chroniły niewidzialne siły i reszta Statku niewiele ucierpiała. Val Nira wyciągnął jakieś narzędzia, które strzelały płomieniami, buczały i wirowały i na naszych oczach usunął kilka uszkodzeń. Z pewnością bez trudu mógłby uporać się z reperacją — a wtedy wystarczyłoby wlać rtęć i Statek znów by ożył.