Pokazał nam jeszcze wiele różnych rzeczy. Nie opowiem o tym, bo nawet nie pamiętam dokładnie tych dziwów, me mówiąc już o znalezieniu odpowiednich słów. Siedzieliśmy tam ładnych kilka godzin.
Guzan nie odstępował nas na krok. Chociaż był tam już raz w czasie ceremonii wtajemniczenia, nigdy przedtem nie kazano mu aż tak wiele. A jednak kiedy na niego patrzyłem, wiałem w nim więcej zachłanności niż podziwu.
Bez wątpienia Rovic też to zauważył. Niewiele mogło umknąć jego uwadze. Kiedy wyszliśmy ze Statku nie był tak oszołomiony jak Froad czy ja. Wtedy myślałem, że niepokoił się co wymyślił Guzan. Teraz, wracając do tej chwili, wydaje mi się, że był smutny.
Wszyscy położyliśmy się spać, a on długo jeszcze stał wpatrując się w Statek.
O świcie obudził mnie Etien.
— Wstawaj, chłopcze, mamy robotę. Naładuj pistolety i weź sztylet.
— Co? Co się dzieje?, — wyplątywałem się z oszronionego koca.
— Szyper nic nie mówił, ale najwidoczniej, spodziewa się walki. Idź do wozu i pomóż przesunąć go pod latającą wieżę. — Eden przykucnął przy mnie i powoli powiedział. — Wydaje mi się, że Guzan wpadł na pomysł wymordowania nas wszystkich tutaj na tej górze. Potem może zmusić jednego oficera i kilku marynarzy ze Złotego Skoczka, żeby zawieźli go do Giairu i z powrotem. Reszcie poderżną gardła i po kłopocie.
Czołgałem się, szczękając zębami. Zabrałem broń i trochę jedzenia ze wspólnego składu. Hisagazi wzięli w podróż suszoną, rybę i rodzaj chleba ze sproszkowanego ziela. Dotarłem do wozu ostatni. Tubylcy posępnie, zbliżali się do nas, niepewni co zamierzamy zrobić.
— Ruszamy, chłopcy — powiedział Rovic. Wydał rozkazy. Czterech mężczyzn zaczęło ciągnąć wóz w stronę lśniącego wśród mgieł Statku. Reszta została z bronią w ręku. Guzan przybiegł do nas od razu z rozespanym Val Nirą. Twarz pociemniała mu z gniewu. Co robicie? — warknął.
Rovic spojrzał na niego spokojnie. — Cóż, panie, ponieważ spędzimy tutaj trochę czasu oglądając Statek…
— Co? — przerwał Guzan. — Jak to? Czy nie zobaczyłaś wystarczająco dużo, jak na pierwszy raz? Musimy wracać do domu i przygotować się do wyprawy po płynny kamień.
— Idź, jeśli chcesz — odparł Rovic. — Ja tu jeszcze trochę zabawię. A ponieważ nie masz do mnie zaufania i ja tobie nie ufam, moi ludzie będą w Statku, gdzie łatwo się w razie potrzeby bronić. Guzan wściekał się i wrzeszczał, ale Rovic przestał zwracać na niego uwagę. Nasi ludzie nadal pchali wózek po nierównej ziemi. Guzan dał znak swoim włócznikom, którzy zbliżyli się bezładną, ale gotową do walki chmarą. Etien wydał rozkaz. Staraliśmy w szeregu. Pochyliliśmy piki i wycelowaliśmy muszkiety.
Guzan cofnął się. Na jego własnej wyspie pokazaliśmy mu jak działa broń palna. Bez wątpienia mógłby nas pokonać, gdyż było ich więcej, ale poniósłby zbyt duże straty.
— Nie ma o co walczyć, prawda? — powiedział Rovic. — Robię tylko to, co nakazuje rozsądek i ostrożność. Statek jest bardzo cenny. Mógłby dla wszystkich otworzyć wrota Raju… albo dać jednemu panowanie na tej ziemi. Są tacy, którzy woleliby to drugie. Nie pokazuję nikogo palcem, jednak roztropniej będzie jeśli zatrzymam Statek jako zastaw i fortece, dopóki będzie mi się podobało siedzieć tutaj.
Myślę, że wtedy właśnie przekonałem się, jakie były prawdziwe zamiary Guzana. Gdyby szczerze chciał dotrzeć do gwiazd, troszczyłby się jedynie o bezpieczeństwo statku. Nie schwyciłby wątłego Val Niry w swoje potężne łapy i nie ciągnął jak tarczy przed naszymi pociskami. Wściekłość wykrzywiła jego wymalowaną twarz. Wrzasnął do nas: — W takim razie ja też wezmę zakładnika! I nic wam nie pomoże wasze schronienie!
Hisagazi dreptali w pobliżu, mamrocząc i potrząsając włóczniami i toporami, ale nie ruszyli na nas. Szliśmy wśród czarnych skał. Słońce świeciło ostro. Froad tarmosił brodę. — Ojej, kapitanie — powiedział — czy sądzisz, że przystąpią do oblężenia?
— Nie radziłbym nikomu oddalać się od grupy — odparł sucho Rovic.
— Ale bez Val Niry i jego wyjaśnień cóż przyjdzie nam z siedzenia w Statku? Najlepiej wracajmy. Muszę zajrzeć do matematycznych ksiąg — ciągle kołacze mi się w głowie to prawo o obrocie planet — muszę zapytać tego człowieka z gwiazd co wie…
Rovic przerwał mu, opryskliwie wydając rozkaz trzem ludziom, by pomogli podnieść koło, które utknęło między kamieniami. Był w złym humorze. Przyznaję, że jego postępowanie wydawało mi się szalone. Gdyby Guzan coś knuł, niewiele zyskalibyśmy zamykając się w Statku, gdzie czekałby nas głód. Lepiej było walczyć na otwartej przestrzeni, gdzie mielibyśmy szanse się przebić! Z drugiej strony, gdyby Guzan nie miał zamiaru na nas napaść, prowokowanie go nie miało żadnego sensu. Ale nie odważyłem się pytać.
Kiedy przyciągnęliśmy wózek do Statku, znowu wysunął się dla nas pomost. Marynarze zatrzymali się, wykrzykując przekleństwa.
— Spokojnie, chłopcy — uciszał ich Rovic. — Ja już bytem w środku. Tam nie ma nic złego. Teraz trzeba przenieść tam proch i rozmieścić go tak jak ustaliłem.
Nie należałem do najsilniejszych, więc nie wyznaczono mnie do noszenia ciężkich beczek, ale postawiono na warcie przy pomoście. Byliśmy zbyt daleko od Hisagazi, żebym mógł odróżnić słowa, ale widziałem jak Guzan wszedł na skałę i przemawiał do nich. Potrząsali bronią i krzyczeli. Jednak nie odważyli się zaatakować. Próbowałem zrozumieć co się dzieje. Jeśli Rovic przewidział, że będą oblegać Statek, to wyjaśniałoby dlaczego zabrał tyle prochu… nie, to nie to, bo prochu było więcej niż dwunastu ludzi mogło zużyć w ciągu tygodnia nieustannego strzelania… i nie mieliśmy prawie wcale jedzenia! Spojrzałem na trujące chmury nad wulkanem, na Tambura, na którym szalały straszliwe burze i zastanawiałem się jakie demony przybyły stamtąd by opętać ludzi.
Oprzytomniałem słysząc ze środka czyjś oburzony krzyk. Froad! Już chciałem tam pobiec, ale przypomniałem sobie o powierzonym mi zadaniu. Słyszałem jak Rovic huknął na niego i kazał ludziom robić coś dalej. Froad i Rovic poszli chyba do kabiny pilota i gadali pzez ponad godzinę. Kiedy starzec wyszedł, już nie protestował. Ale schodząc z pomostu płakał.
Za nim wyszedł Rovic i nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał bardziej ponurą twarz niż on wtedy. Za nim wysypali się z wnętrza marynarze, niektórzy przerażeni, niektórzy wzdychali z ulgą. To byli prości marynarze. Statek nie znaczył dla nich wiele, było to tylko coś obcego i niepokojącego. Ostatni wyłonił się Etien. Rozwijał po drodze długi sznurek.
— Utworzyć czworobok — wrzasnął Rovic. Ludzie zajęli swoje miejsca. — Froad i Zhean — dowiedział kapitan — lepiej stańcie w środku. Nadajecie się bardziej do niesienia amunicji niż do walki. — Sam stanął na czele.
Pociągnąłem Froada za rękaw. — Proszę mi powiedzieć co się dzieje? — Ale był tak zapłakany, że nie mógł mówić.
Etien kucnął z krzemieniem w ręku. Usłyszał mnie, bo wszyscy stali w grobowym milczeniu. Powiedział twardo: — Rozłożyliśmy proch i lont w całym statku.
Nie byłem w stanie mówić, myśleć, takie to było potworne. Jakby z daleka usłyszałem trzask stali o kamień, słyszałem jak Etien dmucha na iskrę i mówi: — Myślę, że to dobry pomysł. Powiedziałem, że pójdę za kapitanem nie bacząc na gniew Boga — ale lepiej nie drażnić Go za bardzo.
— Naprzód marsz! — Rovic wyciągnął szpadę.