Выбрать главу

Krogulec — Arcymag, siedział u szczytu stołu i choć zdawał się słuchać wszystkiego co mówiono, to jednak otaczała go cisza i nikt nie odzywał się do niego. Arrena też pozostawiono samego sobie, tak że miał czas przyjść do siebie. Po jego lewej ręce siedział Odźwierny, a po prawej siwowłosy mężczyzna o łagodnym spojrzeniu, który w końcu odezwał się do Arrena:

— Jesteśmy rodakami, książę. Urodziłem się na wschodnim Enlad, niedaleko Lasu Aol.

— Polowałem w tym lesie — odparł Arren. Przez chwilę rozmawiali o lasach i miastach Wyspy Mitów, aż wspomnienie rodzinnych stron podniosło Arrena na duchu.

Kiedy zjedli, zebrali się znowu przed kominkiem, niektórzy siedząc, inni stojąc. Przez jakiś czas nikt się nie odzywał.

— Ostatniej nocy — zaczął Arcymag — zebraliśmy się na naradę. Długo rozmawialiśmy, lecz niczego nie postanowiliśmy. Teraz, w świetle poranka, chciałbym usłyszeć czy podtrzymujecie, czy też odrzucacie swoje wczorajsze sądy.

— To, że niczego nie postanowiliśmy — rzekł Mistrz Zielarz, krępy, ciemnowłosy, o spokojnych oczach — samo w sobie jest sądem. W lesie można znaleźć wzory, lecz my nie znaleźliśmy niczego oprócz sporu.

— Tylko dlatego, że nie widzieliśmy wzoru wyraźnie — powiedział siwowłosy mag z Enlad, Mistrz Zmian. — Wiemy za mało. Pogłoski z Wathort, wieści z Enlad. Dziwne wieści, godne uwagi. Lecz niepotrzebnie wznieca się tak wielki strach, na tak wątłych podstawach. Nasza moc nie może być zagrożona tylko dlatego, że paru czarodziei zapomniało swoich zaklęć.

— I ja tak sądzę — poparł go szczupły, bystrooki Mistrz Klucznik.

— Czy ubyło coś z naszej mocy? Czy Drzewa w Lesie nie rosną i nie wypuszczają liści? Czy burze na niebie nie słuchają naszych słów? Któż może bać się o sztukę czarów, najstarszą ze wszystkich kunsztów ludzkości?

— Żaden człowiek — odezwał się Mistrz Herold, młody, szczupły, o głębokim głosie i ciemnej, szlachetnej twarzy — żaden człowiek i żadna moc nie jest w stanie powstrzymać działania czarów ani uciszyć słów mocy. Są to bowiem prawdziwe słowa Tworzenia i ten, kto mógłby je uciszyć, mógłby również odtworzyć świat.

— Tak — zgodził się Mistrz Zmian — i z pewnością nie byłoby go na Wathort czy Nerveduen. Byłby tu, u wrót Roke i koniec świata byłby bliski. Jednak nie doszło jeszcze do tego.

— A jednak coś jest nie tak — odezwał się następny i wszyscy spojrzeli na niego. Był to mąż o szerokiej piersi, solidny jak dębowa beczka. Siedział przy ogniu, a jego głos brzmiał tak łagodnie i czysto, jak dźwięk wielkiego dzwonu. Był to Mistrz Kantor. — Gdzie jest Król, który powinien zasiadać na swym tronie w Havnor? Roke nie jest sercem świata. Jest nim ta wieża, na której osadzono miecz Erretha-Akbe, i w której stoi tron Serriadha, Akambara i Mahariona. Od ośmiuset lat serce świata jest puste! Mamy koronę, lecz nie mamy króla, który by ją założył.

Mamy Zagubiony Run, Run Władzy Królewskiej, Znak Pokoju, odzyskany dla nas, lecz czy mamy pokój? Niech Król zasiądzie na tronie, a wówczas zapanuje pokój i nawet na najdalszych Rubieżach czarodzieje będą w spokoju praktykować swą sztukę, nastanie porządek i właściwy czas dla każdej rzeczy.

— Tak — przyznał Mistrz Złota Ręka, drobny, żywy, skromny w zachowaniu, o czystych i rozumnych oczach. — Zgadzam się z tobą, Mistrzu Kantorze. — Czy należy się dziwić, że czary schodzą na manowce, jeśli wszystko schodzi na manowce? Jeśli zbłądzi całe stado, czy czarna owca pozostanie w owczarni?

Słysząc to Odźwierny roześmiał się, lecz nie powiedział ani słowa.

— Zatem uważacie — odezwał się Arcymag — że nic złego się nie dzieje, a jeśli tak, to przyczyna leży w tym, że nasze kraje są źle kierowane lub wręcz pozbawione rządów i dlatego wszystkie sztuki oraz kunszty ludzi zostały zaniedbane. Z tym się zgadzam. Rzeczywiście tak jest, i dlatego musimy polegać na pogłoskach. Bo przecież na południu nie ma pokojowego handlu, a któż może bezpiecznie dostarczyć wieści z Zachodu, wyjąwszy te z Narveduen? Gdyby nasze statki wracały z wypraw bezpiecznie jak niegdyś, gdyby pomiędzy wyspami Ziemiomorza istniała ścisła więź, wiedzielibyśmy co dzieje się w odległych miejscach i moglibyśmy działać. I sądzę, że teraz też powinniśmy działać! Gdyż, moi panowie, jeśli Książę Enlad — jak nam przekazano — wypowiada w zaklęciu słowa Tworzenia i nawet nie rozumie ich znaczenia, jeśli Mistrz Tkacz mówi, że strach jest w korzeniach i nic więcej nie chce powiedzieć — czyż to jest nikła podstawa do niepokoju? Sztorm też zwiastuje zrazu tylko niewielka chmurka na horyzoncie.

— Masz dar wyczuwania nieszczęść, Krogulcze — stwierdził Odźwierny. — Zawsze miałeś. Jak sądzisz, dlaczego tak źle się dzieje?

— Nie wiem. Osłabiona moc. Brak zdecydowania.

Przyćmione słońce. Czuję, moi panowie, czuję się tak jakbyśmy my wszyscy, którzy tutaj siedzimy i rozmawiamy, byli śmiertelnie ranni i jakby powoli wyciekała nam krew z żył…

— A ty chciałbyś nie siedzieć, tylko działać.

— Chciałbym — odparł Arcymag.

— Cóż — powiedział Odźwierny. — Czyż sowa powstrzyma sokoła przed lotem?

— Ale gdzie chcesz się udać? — zapytał Mistrz Zmian, a Kantor odpowiedział mu. — Odszukać Króla i sprowadzić go na tron.

Arcymag spojrzał badawczo na Kantora, lecz odrzekł tylko. — Pójdę tam, gdzie dzieje się zło.

— Zatem na południe lub na zachód.

— Na północ i na wschód, jeśli zajdzie potrzeba — dodał Odźwierny.

— Lecz ty jesteś potrzebny tutaj, mój panie — zaprotestował Mistrz Zmian. — Czy nie lepiej, zamiast szukać po omacku wśród nieprzyjaznych ludów i obcych mórz, zostać tutaj, gdzie magia jest potężna i mocą swej sztuki dowiedzieć się, w czym tkwi zło i chaos?

— Moja sztuka nie zdaje się na nic — odparł Arcymag. Było coś w jego głosie, co kazało im spojrzeć na niego poważnie i z niepokojem. — Jestem Strażnikiem Roke i niełatwo przychodzi mi opuścić wyspę. Chciałbym, aby wasze zamiary były takie same jak moje, ale na to nie ma teraz nadziei. Osąd należy do mnie: muszę iść.

— Poddajemy się temu sądowi — powiedział Herold.

— Idę sam. Wy stanowicie Radę Roke, a ona nie może się rozpaść. Jednak wezmę kogoś ze sobą, jeśli zechce pójść. — Spojrzał na Arrena. — Wczoraj ofiarowałeś mi swą służbę. Tej nocy Mistrz Tkacz powiedział: nikt nie przybywa przypadkowo do brzegów Roke. Nieprzypadkowo też syn Morreda jest posłańcem w tej sprawie. I przez całą noc nie chciał powiedzieć nic więcej. Więc pytam cię, Arrenie, czy pójdziesz ze mną.

— Tak, mój panie — odparł Arren, któremu zaschło w gardle.

— Książe, twój ojciec z pewnością nie pozwoliłby ci wyruszyć na tak niebezpieczną wyprawę — zaprotestował ostrym tonem Mistrz Zmian, a potem zwrócił się do Arcymaga — chłopiec jest młody i nie szkolony w czarach.

— Mych lat i czarów starczy dla nas obu — odparł Arcymag. — Arrenie, co zrobiłby ojciec?

— Puściłby mnie.

— Skąd możesz wiedzieć? — zapytał Herold.

Arren nie wiedział, dokąd każą mu pójść ani kiedy, ani dlaczego. Był oszołomiony i zmieszany w obecności tych poważnych prawych, mężczyzn. Gdyby miał czas pomyśleć, z pewnością nie powiedziałby ani słowa. Lecz nie zdążył zastanowić się, gdy Arcymag zapytał go: — Czy pójdziesz ze mną?