William Tenn
Najemcy
Gdy panna Kerstenberg, sekretarka Sydneya Blake’a poinformowała go przez biurofon, że przyszło dwóch panów, którzy wyrazili pragnienie wynajęcia pomieszczeń w ich budynku, jego: „No, cóż, wprowadź ich, Esther, wprowadź ich zaraz” było tak uprzejme, że mogło odkręcić słoik wazeliny. Minęły dopiero dwa dni, od kiedy Wellington Jimm i Synowie, Handel Nieruchomościami, mianowali go stałym agentem w biurowcu McGowan i perspektywa pozbycia się paru pomieszczeń w tym „Starym Niewynajmo-walnym” już na początku pracy była dla niego nadzwyczaj miła.
Jednakże, gdy tylko ujrzał przyszłych najemców, stracił nieco pewności siebie. Powodem było praktycznie wszystko.
Obydwaj byli dokładnie identyczni pod każdym względem, z wyjątkiem rozmiarów. Pierwszy był wysoki, bardzo, bardzo wysoki — ponad dwa metry, ocenił Blake, gdy wstał, aby ich powitać. Jego postać był wygięta w dwóch miejscach: do przodu na wysokości bioder i do tyłu na wysokości ramion, co robiło wrażenie, jakby zamiast stawów miał zawiasy. Za nim toczył się mężczyzna — pączek, karzeł nad karzełki, ale poza tym bliźniak tego wyższego. Obydwaj byli ubrani w nakrochmalone białe koszule i czarne kapelusze, czarne płaszcze, czarne krawaty, czarne garnitury, czarne skarpety i buty tak nieprawdopodobnie czarne, że w ogóle nie odbijały promieni światła, które zabłądziły w ich stronę.
Zajęli miejsca i uśmiechnęli się do Blake’a — unisono.
— Mhm, panno Kerstenberg — zwrócił się do sekretarki, która jeszcze stała w drzwiach.
— Tak, panie Blake? — odpowiedziała natychmiast.
— Mhm, nic, panno Kerstenberg. Zupełnie nic.
Patrzył z żalem, jak zamyka drzwi i usłyszał skrzyp krzesła obrotowego, gdy zabierała się do pracy przy swoim biurku. Co za nieszczęście, że nie będąc telepatką, nie mogła odebrać jego błagalnej myśli, aby została i wsparła go na duchu.
No, cóż. Trudno oczekiwać, żeby najlepsza firma w mieście, Dun i Bradstreet, wynajmowała biura w McGowanie. Usiadł i poczęstował gości papierosami i nowiutkiej papierośnicy. Odmówili.
— Chcielibyśmy — odezwał się ten wyższy głosem złożonym z wielu ciężkich wdechów i wydechów — wynająć piętro w pańskim budynku.
— Trzynaste piętro — dodał ten mały dokładnie takim samym głosem.
Sydney Blake zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Całe piętro! Faktycznie, nie można ludzi sądzić po wyglądzie.
— Przykro mi — zaczął. — Nie mogę panowie wynająć trzynastego piętra, ale…
— Dlaczego nie? — sapnął ten wysoki. Był wyraźnie podenerwowany.
— Głównie dlatego, że nie ma trzynastego piętra. Mnóstwo budynków go nie ma. Ponieważ najemcy uważają to za zły omen, więc piętro ponad dwunastym na numer czternaście. Jeśli spojrzą panowie na listę naszych najemców, zauważycie, że nie ma biur, których numer zaczynałby się od 13. Jednakże, jeśli panowie są zainteresowani aż taką przestrzenią, sądzę, że możemy panów umieścić na szóstym…
— Zdaje mi się — powiedział wysoki klient bardzo ponurym tonem — że jeśli ktoś chce wynająć konkretne piętro, to zadaniem agenta jest wynająć mu je.
— I obowiązkiem — zawtórował mu maty. — Zwłaszcza, że nie zadaje mu się żadnych skomplikowanych pytań o liczby.
Blake opanował się z najwyższą trudnością i zamiast wybuchnąć, uśmiechnął się przyjacielsko.
— Byłbym szczęśliwy, mogąc wynająć panom trzynaste piętro — gdybyśmy takie mieli. Ale nie mogę tak po prostu wynająć czegoś, co nie istnieje, prawda? — Wyciągnął przed siebie dłonie i uśmiechnął się do niech w sposób, który mówił: „Przecież jest tu trzech inteligentnych dżentelmenów o zbliżonych poglądach.” — Na szczęście dla nas piętra dwunaste i czternaste mają bardzo mało wolnych pomieszczeń. Ale jestem pewien, że inna część budynku McGowana bardzo się panom spodoba. — Nagle przypomniał sobie, że omal nie złamał protokołu. — Nazywam się — rzekł dotykając wymanikiurowanym palcem tabliczki z nazwiskiem — Sydney Blake. A z kim, jeśli wolno…
— Tohu i Bohu — rzucił ten wysoki.
— Słucham?
— Powiedziałem Tohu i Bohu. Ja jestem Tohu. — Wskazał na swego miniaturowego bliźniaka. — To jest Bohu. Albo może w tym wypadku odwrotnie.
Sydney Blake rozważał to, dopóki nie spadł popiół z jego papierosa i nie obsypał jego nienagannych kantów u spodni. Obcokrajowcy. Powinien to od razu poznać po oliwkowej skórze i lekkim, nieznanym akcencie. Nie, żeby robiło to jakąś różnicę w McGowanie. Czy w jakimkolwiek budynku zarządzanym przez Wellingtona i Synów, Handel Nieruchomościami. Ale nie mógł się oprzeć zdziwieniu, gdzie u licha ludzie mają takie nazwiska i tak niewspółmierne rozmiary.
— Doskonale, panie Tohu. I… mhm… panie Bohu. Więc problem według mnie…
— W rzeczywistości nie ma żadnego problemu — wysoki powiedział to wolno, dobitnie, z przekonaniem — z wyjątkiem drobiazgu, którym niepotrzebnie się podniecasz, młody człowieku. Macie budynek z piętrami od pierwszego od dwudziestego czwartego. My chcemy wynająć trzynaste, które jest, jak wiadomo, puste. Więc gdyby bardziej się pan zajął robieniem interesów, co należy do pańskich obowiązków, i wynajął nam to piętro bez dalszych dyskusji…
— I rozdzielania włosa na czworo — wtrąci mały.
— … wówczas może będziemy zadowoleni, pańscy pracodawcy na pewno będą zadowoleni, a i pan powinien być zadowolony. Jest to naprawdę bardzo prosta transakcja i ktoś będący na pańskim miejscu, powinien z łatwością ją przeprowadzić.
— Ale jak mam, do cholery… — Blake zaczął krzyczeć, ale przypomniał sobie słowa profesora Scogginsa z drugiego Seminarium Handlu Nieruchomościami: „Pamiętajcie, panowie, utrata cierpliwości oznacza utratę klienta. Jeśli w sklepie klient ma zawsze rację, to w handlu nieruchomościami klient nigdy nie jest w błędzie. W jakiś sposób musicie znaleźć lekarstwo na ich handlowe słabostki, choćby były nie wiem jak wydumane. Agent musi się postawić w jednym rzędzie z lekarzem, dentystą i farmaceutą, a ich motto musi i jemu przyświecać: służba bezinteresowna, zawsze dostępna i niezawodna.” Blake pochylił głowę, żeby skupić się na zawodowej odpowiedzialności, zanim znów zacznie.
— No, dobrze — rzekł w końcu z uśmiechem, który, miał nadzieję, był ujmujący. — Postaram się ująć to tak, jak pan przed chwilą. Panowie, dla sobie tylko znanych powodów, chcecie wynająć trzynaste piętro. Ten budynek, z powodów znanych jedynie jego architektom — którzy moim zdaniem są zwariowanymi ekscentrykami, a których żaden z nas nigdy nie zrozumie — ten budynek nie ma trzynastego piętra. I dlatego nie mogę go panom wynająć. Patrząc na to powierzchownie, przyznaję, że to może wyglądać na trudność, jakoby panowie nie mogli dostać tego, czego chcą tutaj, u McGowana. Ale jeśli dokładnie rozpatrzymy tę sytuację? Przede wszystkim zauważymy, że jest kilka innych wspaniałych pięter…
Przerwał, bo uświadomił sobie, że jest sam. Jego goście jednym, nieprawdopodobnie szybkim ruchem powstali i wyszli z biura.
— Wielka szkoda — usłyszał jeszcze głos tego wysokiego, gdy szli przez sekretariat. — Usytuowanie byłoby doskonałe. Tak daleko od centrum spraw.
— Nie wspominając — dodał mały — o wyglądzie budynku, lak mało reprezentacyjny. Niedobrze.
Popędził za nimi i dogonił ich w korytarzu przy wejściu do holu. Dwie rzeczy sprawiły, że stanął jak wryły. Jedną było silne poczucie, że to poniżej godności świeżo mianowanego stałego agenta zaciągać przyszłych klientów z powrotem do biura, które dopiero co nagle opuścili. W końcu to nie był jakiś tam sklepik z używaną odzieżą, tylko budynek McGowana.