Drugą był nagła świadomość, że wysoki mężczyzna jest sam. Nie było śladu tego małego. Z wyjątkiem — może — wyraźnego wybrzuszenia na płaszczu wysokiego na wysokości prawej kieszeni.
— Para dziwaków — wytłumaczył sobie, zakręcił się na pięcie i pomaszerował do biura. — W żadnym razie porządni klienci.
Zmusił pannę Kerstenberg do wysłuchania całej historii mimo surowych zaleceń profesora Scogginsa, żeby nie przesadzać z okazywaniem przyjaźni niższemu personelowi urzędniczemu. Kręciła głową i pogwizdywała, wpatrując się w niego przez okulary w grubych oprawkach.
— Dziwacy, prawda, panno Kerstenberg? — spytał ją, kończąc rozmowę. — Żadni porządni klienci, co?
— Nie wiem, panie Blake — odpowiedziała ze swoją zwykłą skromnością. Wciągnęła arkusz papieru listowego do maszyny. — Czy życzy pan sobie, żeby poczta do Hop-kinsona została wysłana jeszcze dziś?
— Co? A, chyba tak. To znaczy, oczywiście tak. Za wszelką cenę dzisiaj, panno Kerstenberg. I proszę dać do sprawdzenia, zanim pani to wyśle.
Poszedł do swego gabinetu i usiadł za biurkiem. Cała sprawa bardzo go zdenerwowała. Pierwsza wielka szansa na wynajęcie. I ten mały — jak on się nazywał, Bohu? — i ta wybrzuszona kieszeń…
Dopiero późnym popołudniem udało mu się skoncentrować na swojej pracy. I właśnie wtedy zadzwonił telefon.
— Blake? — zatrzeszczał głos w słuchawce. — Mówi Gladstone Jimm.
— lak, panie Jimm — Blake wyprostował się na krześle. Gladstone był najstarszym spośród Synów.
— Blake, podobno odmówiłeś wynajęcia pomieszczeń?
— Ja co? Przepraszam, panie Jimm, ale ja…
— Blake, dwóch dżentelmenów właśnie weszło do biura głównego. Nazywają się Tuli i Buli. Mówią, że bezskutecznie próbowali wynająć od ciebie trzynaste piętro w budynku McGowana. Mówią, że przyznałeś, iż nikt go nie zajmuje, ale uparcie odmawiałeś im pozwolenia na wynajęcie. O co tu chodzi, Blake? Myślisz, że na co firma mianowała cię stałym agentem, Blake, żebyś odstraszał potencjalnych klientów? Ja też mogę cię postraszyć, że tu w biurze głównym absolutnie nam się to nie podoba, Blake. — Byłbym szczęśliwy, mogąc im wynająć trzynaste piętro — wił się Blake. — tylko kłopot w tym, proszę pana, widzi pan, tu…
— O jakim kłopocie mówisz, Blake? No, wykrztuś to, chłopie, wykrztuś to!
— Nie ma trzynastego piętra, Jimm!
— Co?
— Budynek McGowana jest jednym z tych, które nie mają trzynastego piętra. — Mozolnie i dokładnie opisał wszystko jeszcze raz. Mówiąc narysował nawet plan budynku na blacie biurka.
— Hm — zafrasował się Gladstone Jimm, gdy Blake skończył.
— Powiem im to, Blake. Przynajmniej to wyjaśnienie mnie satysfakcjonuje. — I odłożył słuchawkę. Blake cały dygotał.
— Co za dziwaki — wymamrotał wściekle. — Dziwaki, zdecydowanie. Na pewno nie porządni najemcy.
Gdy następnego dnia przyszedł do biura, okazało się, że panowie Tohu i Bohu już na niego czekają. Wysoki podał mu klucz.
— Zgodnie z warunkami umowy, panie Blake, klucz do naszego biura musi być w posiadaniu stałego agenta urzędującego w tym budynku. Właśnie nasz ślusarz dorobił ten klucz. Ufam, że to pana zadowala?
Sydney Blake oparł się o ścianą i odczekał chwilę, chcąc ochłonąć.
— Umowy? — wyszeptał. — Biuro główne podpisało z wami umowę?
— Tak — powiedział wysoki. — Bez kłopotu udało nam się osiągnąć… jak wy to nazywacie?
— Porozumienie — mały wtrącił z okolic kolan swego towarzysza. — Święto rozumu. Serce na dłoni. W waszym głównym biurze nie ma pedantów od subtelności matematycznych, młody człowieku.
— Czy mógłbym zobaczyć tę umowę? — Blake’owi udało się oderwać od ściany.
Wysoki sięgnął do prawej kieszeni płaszcza i wyciągnął złożoną kartkę o znajomym wyglądzie.
To była umowa najmu. Trzynastego piętra w budynku McGowana. Ale była jedna mała różnica.
Gladstone Jimm dołączył klauzulę: „… właściciel wynajmuje piętro, o którym zarówno najemca, jak i właściciel wiedzą, iż nie istnieje, ale którego tytuł własności ma dla najemcy szczególne znaczenie, które to znaczenie równe jest wysokości czynszu, jaki zapłaci…”
Blake odetchnął.
— A, to co innego. Dlaczego panowie mi nie powiedzieli, że chcą jedynie tytułu własności tego piętra? Odniosłem wrażenie, że panowie mają zamiar zająć tę nieruchomość.
— Istotnie chcemy zająć tę nieruchomość — Wysoki schował umowę do kieszeni. — Zapłaciliśmy za nią czynsz za miesiąc z góry…
— Oraz — uzupełnił mały — miesięczne ubezpieczenie.
— A także — zakończył wysoki — dodatkowy miesięczny czynsz jako procent dla agenta. Jak najbardziej chcemy zająć tę nieruchomość.
— Ale jak… — Blake zachichotał nieco histerycznie — … macie zamiar zajmować nieruchomość, której nawet…
— Do widzenia, młody człowieku — przerwali mu unisono i skierowali w stronę windy. Widział, jak wchodzą do niej.
— Proszę na trzynaste — polecili windziarzowi. Drzwi zamknęły się. Panna Kerstenberg przeszła obok niego, szczebiocząc obowiązkowe „Dzień dobry, panie Blake” i weszła do biura. Blake ledwie skinął jej głową. Wpatrywał się w drzwi windy. Po chwili otwarły się, mały gruby windziarz wyszedł z niej i zaczął rozmawiać z portierem.
Blake nie wytrzymał. Pobiegł w stronę windy, zajrzał do środka. Była pusta.
— Słuchaj — zawołał, łapiąc grubego windziarza za rękaw przybrudzonego uniformu. — Ci dwaj, których przed chwilą zabrałeś, na którym piętrze wysiedli?
— Tam, gdzie prosili. Na trzynastym. A bo co?
— Na jakim trzynastym piętrze? Tu nie ma żadnego trzynastego piętra!
— Panie Blake — gruby windziarz wzruszył ramionami. — Ja robię, co mi każą. Jak ktoś mówi „trzynaste”, to go biorę na trzynaste. Jak mówi „na dwudzieste pierwsze”, to go biorę…
Blake wszedł do windy.
— Zawieź mnie tam — rozkazał.
— Na dwudzieste pierwsze? Już się robi.
— Nie, ty… ty… — Blake zauważył, że portier z windziarzem wymieniają porozumiewawcze uśmiechy. — Nie na dwudzieste pierwsze — ciągnął już spokojniej. — Zawieź mnie na trzynaste piętro.
Windziarz przesunął dźwignię i drzwi zasunęły się z jękiem. Pojechali do góry. Wszystkie windy u McGowana były bardzo wolne i Blake bez trudności odczytywał numery pięter przez okienko w drzwiach windy.
…dziesiąte…jedenaste…dwunaste…czternaste…piętnaste…szesnaste…
Zatrzymali się. Windziarz podrapał się w głowę, nie zdejmując czapki z daszkiem. Blake spojrzał na niego triumfująco. Pojechali w dół…
…piętnaste…czternaste…dwunaste…jedenaste…dziesiąte…dziewiąte…
— No i co? — zapytał go Blake. Windziarz wzruszył ramionami.
— Wygląda na to, że teraz go nie ma.
— Teraz? Co za teraz? Nigdy go nie było! Więc gdzie zawiozłeś tamtych dwóch?
— A, tamtych. Powiedziałem panu. Na trzynaste.
— Ale przed chwilą udowodniłem ci, że nie ma trzynastego piętra!!!
— To co? To pan skończył szkołę, panie Blake, nie ja. Ja mam taką pracę. Jak się panu nie podoba, to trudno, ale taką mam pracę. Jak ktoś wchodzi do windy i mówi „na trzynaste”, to go…
— Wiem! To bierzesz go na trzynaste piętro. Ale nie ma żadnego trzynastego piętra, ty idioto! Mogę ci pokazać plany tego budynku i spróbuj, tylko spróbuj, pokazać mi trzynaste piętro. Jeśli pokażesz mi trzynaste piętro…