Выбрать главу

Teraz najprawdopodobniej czeka ją śmierć.

Wysoko w wieży oblężonego i wspaniałego wielkiego zamku wznoszącego się na czarnej skale ponad ośnieżonymi równinami, napchanego skarbami imperium, siedziała przy ogniu smutna i śliczna księżniczka… Kiedyś marzyłem o takich rzeczach, aż do bólu za nimi tęskniłem. Zdawały się samą kwintesencją życia. Skąd więc ten posmak popiołów?

Smo, powinienem był zostać tam na plaży. Może jednak robię się na to za stary.

Oderwał oczy od dziewczyny. Sma twierdziła, że zbytnio się angażuje, i częściowo miała rację. Zrobił, o co go proszono; zapłacą mu, a gdy to wszystko się skończy, spróbuje uzyskać odpuszczenie dawnej zbrodni.

Livueto, powiedz, że mi wybaczasz.

— Och! — Księżniczka Neinte zauważyła właśnie szczątki kampeszynowego krzesła.

— To… — Keiver poruszył się zażenowany. — Niestety ja. Należało do ciebie? Do twojej rodziny?

— Och, nie! Ale znałam je: stało w pałacyku myśliwskim mego wuja arcyksięcia. Nad krzesłem wisiał ogromny zwierzęcy łeb. Zawsze bałam się na nim usiąść, gdyż wydawało mi się, że głowa odpadnie od ściany, kieł bestii przebije mi czaszkę i umrę. — Spojrzała na obu mężczyzn i nerwowo zachichotała. — Niemądre, prawda?

— Cha, cha! — zaśmiał się Keiver.

(Najemnik patrzył na nich i drżał. I próbował się uśmiechać).

— Musisz mi obiecać — rzekł Keiver — że nie powiesz wujowi, iż złamałem jego krzesełko, bo nigdy już nie zaprosi mnie na polowanie! — Roześmiał się głośniej. — A nawet mógłby moją głowę przytwierdzić do ściany!

Dziewczyna pisnęła i przyłożyła dłoń do ust.

(Odwrócił wzrok; drżał. Potem podsycił ogień. Nie zauważył ani wtedy, ani potem, że w płomienie włożył nie polano, lecz kawałek kampeszynowego krzesła).

Trzy

Sma podejrzewała, że załogi wielu statków są zwariowane. Co więcej, podejrzewała, że same statki też niekiedy mają tęgiego fioła. Na bardzo szybkim statku pikietowym „Ksenofob” przebywało zaledwie dwadzieścia osób, a Sma już wcześniej zauważyła, że im mniejsza załoga, tym dziwaczniej się zachowuje. Przed dokowaniem modułu przygotowała się więc na spotkanie ze świrusami.

— A psik! — kichnął młody mężczyzna. Jedną ręką zakrył nos, drugą wyciągnął do Smy opuszczającej właśnie moduł. Sma cofnęła dłoń. Patrzyła na czerwony nos i łzawiące oczy mężczyzny. — Ais Disgarb. Pani Sma? — odezwał się facet z urażoną miną, pociągając nosem. — Wytamy na pokładze.

Sma ostrożnie wysunęła rękę. Dłoń mężczyzny była bardzo gorąca.

— Dziękuję — powiedziała.

— Skaffen-Amtiskaw — przedstawił się drona zza jej pleców.

— Jak się masz. — Młody załogant pomachał maszynie. Z rękawa wyjął kawałek materiału i osuszył cieknące oczy i nos.

— Dobrze się czujesz? — spytała Sma.

— Niesupełnie — odparł. — Pszesiebiłem sze. Proszę za mnom. — Pokazał drogę.

— Przeziębienie. — Sma pokręciła głową, idąc obok mężczyzny.

Ubrany był w dżelabę, jakby właśnie wyszedł z łóżka.

— Tak — potwierdził. Prowadził przez hangar, gdzie stały małe statki, satelity i rozmaity sprzęt. Sma szła tuż za nim. Znów kichnął, pociągnął nosem. — To osztatni szał na sztatku i wyszyszka. (Krocząca za mężczyzną Sma odwróciła się szybko, spojrzała na Skaffen-Amtiskawa i bezgłośnie poruszyła ustami: Co takiego? Maszyna kiwnęła się — jakby wzruszenie ramionami — i w polu swej emanacji, na różowym tle szarymi literami wydrukowała JA TEŻ NIE WIEM). Wszyszcy myszleliszmy, sze oszłabienie odpornoszci bendzie zapawne i przesiepiliszmy sze — wyjaśniał młody mężczyzna, prowadząc do windy przy końcu hangaru.

— Wszyscy? — spytała Sma, gdy drzwi zamknęły się i winda ruszyła. — Cała załoga?

— Tak, ale nie wszyszcy naraz. Lucie, któszy wyzdrowieli, mófią, sze to barco miłe, kiedy jusz pszejcie.

— Tak. — Sma popatrzyła na dronę, który nadał aurze standardową barwę formalnego błękitu i tylko z boku pulsowała szybko duża czerwona kropka. Prawdopodobnie jedynie Sma ją widziała i sama również miała ochotę się roześmiać. Odchrząknęła. — Tak, przypuszczam, że takie można mieć wrażenie.

Młody mężczyzna kichnął głośno.

— Idziemy coś przegryźć? — spytał go Skaffen-Amtiskaw. Sma szturchnęła dronę łokciem.

Załogant spojrzał zdziwiony na maszynę.

— Własznie skonszliszmy kołacze.

Patrzył na drzwi windy, które się otwierały; Skaffen-Amtiskaw i Sma wymienili spojrzenia; Sma zrobiła zeza.

Wkroczyli do obszernego klubowego pomieszczenia, o ścianach i podłogach wyłożonych ciemnoczerwonym wypolerowanym drewnem.

Stały tam miękkie kanapy i fotele oraz kilka niskich stołów. Niezbyt wysoki, bardzo dekoracyjny sufit pokryto zebraną w pęki materią tworzącą pyszne fałdy; z góry zwisało mnóstwo lampionów. Na podstawie jasności światła można było wnioskować, że panuje wczesny ranek czasu statkowego. Kilkoro ludzi, siedzących przy okrągłym stoliku, wstało i podeszło do Smy.

— Pany Sma — zaprezentował ją młody załogant. Mówił coraz mniej wyraźnie. Pozostałe osoby — mniej więcej tyle samo mężczyzn co kobiet — przedstawiały się z uśmiechem. Sma skinęła każdemu głową, zamieniała kilka słów. Drona przywitał się ogólnie ze wszystkimi.

Jeden z ludzi trzymał w ramionach niewielki futrzasty, brązowożółty kształt. Tak trzyma się dziecko.

— Proszę — powiedział mężczyzna, przekazując Smie drobną figurkę.

Przyjęła ją z ociąganiem. Stworzenie było ciepłe, miało duże uszy i dużą głowę oraz cztery nogi dość typowo rozmieszczone, pachniało przyjemnie i nie przypominało żadnych zwierząt, z którymi Sma dotychczas się stykała. Otworzyło olbrzymie oczy, patrzyło na Smę.

— To statek — powiedział mężczyzna, który wręczył jej zwierzaka.

— Cześć — zapiszczało stworzenie.

Sma oglądała je dokładnie.

— To ty jesteś „Ksenofobem”?

— Jestem jego przedstawicielem. Tą częścią, z którą możesz rozmawiać. Mów do mnie Kseny. — Uśmiechnęło się, odsłaniając małe okrągłe zęby. — Wiem, że większość statków używa po prostu dron, ale czasami są trochę nudne, nie sądzisz? — Stworzenie spojrzało na Skaffen-Amtiskawa.

Sma uśmiechnęła się; kątem oka dostrzegła mignięcie droniej aury.

— Owszem, czasami — przyznała.

— Tak, ja jestem znacznie milszy — odparło stworzenie. Zadowolone wierciło się w jej dłoniach. — Jeśli chcesz, zaprowadzę cię do twojej kabiny.

— Świetnie — odparła Sma i położyła sobie stworzenie na ramieniu.

Członkowie załogi mówili jej „do zobaczenia”, gdy wraz z dziwnym zdalnym droną statku i Skaffen-Amtiskawem opuszczała klub. Szli do części mieszkalnej korytarzem wyłożonym miękkim dywanem.

— Jesteś taka ciepła — mamrotało sennie brązowo-żółte stworzenie, wtulając się w szyję Smy. Poruszyło się, a Sma odruchowo poklepała je po grzbiecie. — Tu na lewo — powiedziało, gdy doszli do rozwidlenia. — Nawiasem mówiąc, opuszczamy teraz orbitę.