Выбрать главу

— Świetnie — odrzekła Sma.

— Czy mogę się do ciebie przytulić, gdy będziesz spała?

Sma przystanęła, jedną ręką zdjęła sobie łapkę stworka z pleców i spojrzała mu prosto w oczy.

— Co takiego?

— Taki koleżeński gest. — Istota ziewnęła szeroko i zamrugała. — Nie jestem nachalny. To miła metoda, by się zaprzyjaźnić.

Sma dostrzegała za sobą świecącego na czerwono Skaffen-Amtiskawa. Przysunęła sobie bliżej brązowo-żółte urządzenie.

— Słuchaj, „Ksenofobie”…

— Kseny.

— Słuchaj, Kseny, jesteś statkiem o masie miliona ton. Szybką Jednostką Zaczepną klasy Oprawca. I nawet…

— Ale jestem zdemilitaryzowany!

— Nawet pozbawiony podstawowego uzbrojenia mógłbyś zniszczyć planetę, gdybyś tylko…

— E tam, tego może dokonać nawet głupia WJK!

— To po co te wszystkie bzdury? — Potrząsnęła mocno futrzastym stworem, aż zadzwoniły mu zęby.

— Dla zabawy! Co ty, Sma, nie lubisz pożartować?

— Daj spokój. Podobałoby ci się, gdyby wzięto cię za kark i wykopsano do sekcji mieszkalnej?

— No, o co chodzi, szanowna pani? Masz coś przeciw puszystym zwierzątkom? Posłuchaj, pani Smo, wiem, że jestem statkiem; wykonuję to, o co mnie poproszą, między innymi wiozę cię do tego raczej mgliście określonego miejsca. Wszystko to robię bardzo sprawnie. Gdyby zaszła najmniejsza potrzeba prawdziwej akcji i musiałbym zadziałać jak okręt wojenny, ta istota w twoich rękach natychmiast zwisłaby martwa, a ja walczyłbym wściekle i zdecydowanie, tak jak mnie szkolono. Ale teraz, podobnie jak ludzie, z którymi pracuję, niewinnie się zabawiam. Jeśli nie podoba ci się moja obecna postać, zmienię ją. Stanę się zwykłym droną albo tylko głosem bez ciała. Albo będę z tobą rozmawiał przez Skaffen-Amtiskawa lub przez twój osobisty terminal. Bardzo bym nie chciał obrazić żadnego ze swych gości.

Sma wydęła usta. Poklepała stworzenie po łebku i westchnęła.

— No dobrze.

— Mogę zachować tę postać?

— Oczywiście.

— Wspaniale! — zapiszczało z zadowolenia, otworzyło wielkie oczy i z nadzieją spojrzało na Smę. — A przytulić się?

— Przytul się. — Sma przygarnęła je i poklepała po grzbiecie.

Odwróciła się. Skaffen-Amtiskaw, przewrócony teatralnie w powietrzu na grzbiet, dryfował otoczony jaskrawopomarańczową aurą sygnalizującą chorego dronę w bardzo poważnym stanie.

Brązowo-żółty zwierzak poczłapał korytarzem do pomieszczeń klubowych. Sma pomachała mu na pożegnanie (stworzenie też jej pokiwało puszystą łapką), po czym zamknęła drzwi kabiny i sprawdziła, czy wyłączony jest system monitorowania wewnętrznego.

— Ile czasu spędzimy na tym statku? — spytała Skaffen-Amtiskawa.

— Ze trzydzieści dni? — zasugerował drona.

Sma zgrzytnęła zębami. Rozejrzała się po kabinie przytulnej, ale jednak niewielkiej w porównaniu z przestronnymi pomieszczeniami starej, przerobionej na rezydencję elektrowni.

— Trzydzieści dni z załogą męskich masochistów i statkiem, który uważa się za futrzaka. — Potrząsnęła głową, usiadła na polu siłowym łóżka. — Subiektywnie może to być długa podróż. — Rzuciła się na wznak.

Skaffen-Amtiskaw doszedł do wniosku, że nie jest to odpowiedni moment, by poinformować ją o zniknięciu Zakalwego.

— Jeśli pozwolisz, pójdę się rozejrzeć. — Przedryfował do drzwi, nad starannie ustawionym bagażem Smy.

— Dobra, idź. — Machnęła leniwie ręką, zerwała z siebie żakiet i rzuciła go na podłogę.

Drona był już prawie przy drzwiach, gdy Sma usiadła wyprostowana na łóżku, zmarszczyła czoło.

— Zaczekaj. Co statek miał na myśli, mówiąc o mgliście określonym miejscu? Do diabła, czy on nie wie, dokąd zmierzamy?

Ojejej, pomyślał drona.

Obrócił się w powietrzu.

— Ach — powiedział.

Sma zmrużyła oczy.

— Jedziemy przecież po Zakalwego, prawda?

— Tak, oczywiście.

— I nie robimy przy okazji czegoś innego?

— Jasne, że nie. Znajdziemy Zakalwego, odbierzemy od niego raport, zawieziemy do Voerenhutz. Tylko tyle. Może poproszą nas, byśmy chwilę tam pozostali i nadzorowali akcję, ale nic jeszcze nie wiadomo.

— Tak, tak, oczekiwałam tego, ale… gdzie ten Zakalwe dokładnie jest?

— Gdzie dokładnie? — powtórzył drona. — To znaczy, chodzi o to, że chciałem powiedzieć…

— W porządku — przerwała mu niecierpliwie. — W takim razie powiedz w przybliżeniu.

— Nic prostszego — odparł Skaffen-Amtiskaw, cofając się do drzwi.

— Nic prostszego? — spytała zaintrygowana.

— Tak, nic prostszego. Wiemy to. Wiemy, gdzie jest.

— Dobrze. W takim razie gdzie?

— Co gdzie?

— No gdzie on jest? — podniosła głos.

— Crastalier.

— Cra…co?

— Crastalier. Tam jedziemy.

Pokręciła głową, ziewnęła.

— Nigdy o takim miejscu nie słyszałam. — Padła na łóżko, wyciągając się na polu. — Crastalier. — Ziewała coraz szerzej, zakryła dłonią usta. — Cholera, wystarczyło, żebyś to powiedział od razu.

— Przepraszam.

— Hm, nic nie szkodzi. — By ściemnić lampy, machnęła ręką przez promień przy łóżku sterujący światłami w kabinie. Znowu ziewnęła. — Chciałabym się zdrzemnąć. Mógłbyś mi zdjąć buty?

Łagodnie, lecz sprawnie drona ściągnął jej buty, podniósł żakiet, powiesił go w wielkiej szafie, wsunął tam również walizki. Gdy Sma obróciła się w polu siłowym łóżka, zamykając powieki, drona wymknął się z kajuty.

Unosił się w korytarzu, oglądając swe odbicie w polerowanym drzewie.

— Omal nie oberwałem — rzekł do siebie i ruszył na wędrówkę.

Sma przybyła na „Ksenofoba” tuż po śniadaniu, czasu statkowego; obudziła się wczesnym popołudniem. Zajmowała się swą toaletą, a drona porządkował według kolorów jej ubrania i wieszał je lub układał w szafie.

Zadzwoniono do drzwi. Sma wyszła z łazienki w krótkich spodenkach, z ustami pełnymi pasty do zębów. Próbowała wydać polecenie „otworzyć”, lecz kajutowy monitor prawdopodobnie nie zrozumiał zniekształconego słowa. Musiała podejść do drzwi i nacisnąć mechanizm.

Oczy jej rozszerzyły się. Zakrztusiła się, zapluła, krzyk zamarł jej w krtani.

W momencie gdy jej oczy rozszerzały się — ale nim do mięśni nóg dotarł sygnał nerwowy nakazujący odskoczenie do tyłu — w kabinie poruszyło się coś ledwo widzialnego. Łomot i skwierczenie zabrzmiały z pewnym opóźnieniem.

Między Smą a drzwiami zawisły wszystkie trzy pociski nożowe drony, jeden na wysokości jej oczu, drugi — mostka, trzeci — łona. Sma patrzyła na nie przez mgiełkę pola, które maszyna przed nią wytworzyła.

Potem pole wyłączyło się z pstryknięciem.

Pociski nożowe powróciły powoli i wpasowały się w korpus Skaffen-Amtiskawa.

— Nie próbuj ze mną takich rzeczy — wymamrotał drona i powrócił do układania skarpetek.

Sma wytarła usta. Patrzyła na trzymetrowe, brązowo-żółte futrzaste monstrum kulące się za drzwiami na korytarzu.

— Statku… Kseny, co ty wyprawiasz?

— Przepraszam — odparła olbrzymia postać głosem nieco tylko głębszym niż poprzednio, gdy miała szczenięce rozmiary. — Pomyślałem, że jeśli nie odpowiadają ci małe puszyste zwierzaki, to może większa wersja…

— Cholera! — Sma kręciła głową. — Wejdź. — Przeszła do łazienki, wypluła pastę, popłukała usta. — Może chciałeś mi tylko pokazać, jak urosłeś?