Выбрать главу

Chłopak łkał w ciemny piasek; ludzie patrzyli.

Obcy przygotował się do ucieczki, zerkając za siebie.

Kaleki morski ptak przybył w podskokach, podciętymi skrzydłami trzepał piasek i powietrze, wlazł na wierzchołek wydmy. Nachylił ku obcemu jedno oko, jasne od płomieni.

Ludzie w dole stali jak zmrożeni tańczącym ogniem.

Ptak pokuśtykał do rozłożonego na piasku, łkającego chłopca i wrzasnął. Zatrzepotał skrzydłami, zaskrzeczał i dźgnął go w oko.

Chłopak próbował ptaka odpędzić, lecz zwierzę wyskakiwało w powietrze, krzyczało i atakowało. Pióra leciały, a kiedy chłopak złamał mu jedno skrzydło, ptak upadł na piasek i wystrzelił ku niemu ciekłymi odchodami.

Twarz chłopaka opadła znowu na ziemię; wstrząsał nim szloch.

Obcy patrzył w oczy ludziom w dole; chatka się zapadła, pomarańczowe iskry wirowały, ulatując w nocne niebo.

Nadszedł szeryf z ojcem dziewczyny. Zabrali chłopaka. Miesiąc później rodzina dziewczyny odjechała, a dwa miesiące później ciasno związane ciało młodego człowieka zostało spuszczone do świeżo wykutej dziury w pobliskim ostańcu i przykryte kamieniami.

Ludzie w mieście-parkingu nie odzywali się do mieszkańca plaży, choć jeden z kupców nadal przyjmował od niego rzeczy zebrane na brzegu. Dziarskie i hałaśliwe samochody-domy nie przyjeżdżały już piaszczystą drogą. Nie przypuszczał wcześniej, że będzie mu ich brakowało. Obok sczerniałych resztek szałasu rozbił mały namiot.

Kobieta już nie przychodziła, nigdy więcej jej nie zobaczył. Dostawał tak mało za rupiecie zebrane na brzegu, że nie mógłby jej płacić.

Najgorsze było to, że nie miał się do kogo odezwać.

Jakieś pięć miesięcy po pożarze chatki zobaczył w dali na plaży siedzącą postać. Wahał się chwilę, potem poszedł w tamtym kierunku.

Przystanął dwadzieścia metrów od kobiety i sprawdził odcinek swojej sieci rybackiej; pływaki błyszczały w bladym porannym świetle jak przywiązane do ziemi słońca.

Zerknął na kobietę: siedziała ze skrzyżowanymi nogami, zgięte w łokciach ramiona położyła na podołku i patrzyła w morze; jej prosta sukienka miała kolor nieba.

Podszedł i położył przy niej swój nowy płócienny worek. Nie poruszyła się.

Usiadł, nogi i ręce ułożył podobnie jak ona i tak jak ona wpatrzył się w morze.

Ze sto fal podpłynęło, załamało się i znów odpłynęło. Odchrząknął.

— Kilka razy czułem, że ktoś mnie obserwuje — oznajmił.

Sma milczała przez chwilę. Morskie ptaki latały w powietrzu, nawołując się w języku, którego nadal nie rozumiał.

— Och, ludzie często mają takie wrażenie — rzekła w końcu.

Wygładził ślad robaka na piasku.

— Nie jestem waszą własnością, Diziet.

— Nie — powiedziała, obracając się do niego. — Masz słuszność. Nie jesteś naszą własnością. Możemy cię jedynie prosić.

— O co?

— Żebyś wrócił. Mamy dla ciebie pracę.

— Co to takiego?

— Och… — Sma wygładziła sukienkę na kolanach. — Pomoc w przeciąganiu kupy aristosów w następne tysiąclecie. Od środka.

— Po co?

— To ważne.

— Wszystko jest chyba ważne?

— Tym razem możemy ci należycie zapłacić.

— Zapłaciliście mi bardzo przyzwoicie ostatnim razem. Dostałem mnóstwo pieniędzy i nowe ciało. O cóż więcej może chodzić facetowi? — Wskazał płócienny worek i poplamione solą łachmany. — Niech cię to nie zmyli. Nie straciłem łupu. Jestem bogaczem; wielkim bogaczem, tutaj. — Popatrzył, jak fale toczą się ku nim, załamują, pienią i odpływają.

— Po prostu zachciało mi się prostego życia. — Wydał z siebie coś w rodzaju śmiechu, a potem zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od przybycia w to miejsce w ogóle się roześmiał.

— Wiem — oznajmiła Sma. — Ale teraz to co innego. Tak jak powiedziałam: tym razem możemy zapłacić ci należycie.

Patrzył na nią bacznie.

— Wystarczy. Dość tych tajemnic. Co masz na myśli?

Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Zmuszał się, by nie odwracać wzroku.

— Znaleźliśmy Livuetę — oświadczyła.

Przez pewien czas obserwował jej twarz, potem zamrugał i odwrócił wzrok. Odchrząknął, znowu spojrzał na połyskujące morze. Musiał pociągnąć nosem i przetrzeć oczy. Bezwiednie podniósł dłoń do swej piersi i potarł skórę dokładnie nad sercem.

— Hm… Jesteście pewni?

— Tak, jesteśmy pewni.

Spojrzał na fale i nagle zrozumiał, że już nie są posłańcami dalekich sztormów, nie przynoszą łupu, lecz stały się drogą wiodącą ku następnej odległej, kuszącej okazji.

To takie proste? — myślał. Słowo, jedno imię, i jestem gotów iść, startować, znowu wziąć ich broń? Właśnie z jej powodu?

Poczekał, aż przypłynęło i odpłynęło jeszcze kilka fal. Morskie ptaki zawodziły. Westchnął.

— W porządku — rzekł. Przeczesał dłonią zmierzwione włosy. — Opowiedz mi o tym.

— Jedno jest pewne — mówił Skaffen-Amtiskaw — gdy ostatni raz przechodziliśmy przez tę mordęgę, Zakalwe wszystko spieprzył. Wtedy w Pałacu Zimowym nieźle zmrozili mu dupę.

— Dobrze już! — odparła Sma. — Ale to nie było w jego stylu. Zdarza się, raz mu się nie udało. Nie wiemy dlaczego. Może teraz już to przetrawił i będzie chciał dowieść, że nadal jest dobry w swoim fachu. I nie może się doczekać naszego przybycia.

— O rety! — westchnął drona. — Pobożne życzenie Smy Cynicznej. Chyba tracisz wyczucie.

— Przestań!

Obserwowała na monitorze modułu zbliżającą się szybko planetę.

Na „Ksenofobie” upłynęło dwadzieścia dziewięć dni.

Bal kostiumowy wypadł znakomicie — ludzie doskonale się poznali.

Sma obudziła się w wyłożonej poduszkami alkowie w klubowej części statku. Leżała nagusieńka, zaplątana wśród równie nagich kończyn i torsów. Delikatnie wyciągnęła jedno ramię spod zmysłowego ciała uśpionej Jetart Hrine, wstała drżąca i spojrzała po spokojnie oddychających postaciach, uważniej przyglądając się mężczyznom; potem bardzo ostrożnie, stąpając po miękkich poduszkach, dotarła zakosami wśród śpiącej załogi na twardą podłogę z czerwonego drzewa. Pozostałą część pomieszczenia już uprzątnięto. Statek musiał widocznie posortować odzież gości, gdyż ubrania leżały starannie złożone na dużych stołach tuż przy wnęce.

Krzywiąc się, Sma rozmasowała swe lekko mrowiące genitalia.

Schyliła się i zobaczyła, że są zaczerwienione, otarte i oślizłe; postanowiła wziąć kąpiel.

Drona czekał na nią w korytarzu. Czerwono świecące pole wyglądało trochę jak wyraz krytyki.

— Dobrze przespana noc? — zapytał.

— Znowu zaczynasz?

Ruszyła do windy, drona unosił się przy jej ramieniu.

— Zaprzyjaźniłaś się z załogą.

Sma kiwnęła głową.

— Chyba ze wszystkimi jestem bardzo zaprzyjaźniona. Gdzie tu jest basen?

— Piętro wyżej nad hangarem — poinformowała maszyna.

— Czy ubiegłej nocy zarejestrowałeś coś ekscytującego? — Sma oparła się o drzwi zjeżdżającej windy.

— Smo, nie byłbym tak nietaktowny! — wykrzyknął drona.

— Doprawdy? — Uniosła brwi.