Выбрать главу

— Sześćdziesiąt kilosów na godzinę — wściekał się Skaffen-Amtiskaw. — Sześćdziesiąt kilosów na godzinę!

— Dla nich to szybko. Bądź wyrozumiały dla twych krewnych maszyn. — Sma obserwowała ekran, na którym kilometr przed nimi mknęła łódź. Kilometry pod nimi ziało dno.

— Ona nie jest jedną z nas — odparł drona znużony. — To tylko łódź podwodna. Najinteligentniejszy w niej jest kapitan, człowiek. Natomiast naszego przypadku nie będę omawiać.

— Wiesz już, dokąd płyną?

— Nie. Kapitan ma rozkaz zabrać Zakalwego tam, gdzie on zechce, a po podaniu ogólnego kierunku Zakalwe nie odzywał się więcej. Może płynąć na jedną z licznych wysp lub któryś z atoli, albo na jakieś miejsce spośród wielu tysięcy kilometrów wybrzeża innego kontynentu, co przy tej pełznącej szybkości zajmie kilka dni.

— Sprawdź wyspy i wybrzeże. Ma jakiś powód, by tam zmierzać.

— Właśnie są sprawdzane! — warknął drona.

Sma spojrzała na niego — drona wytworzył delikatny odcień fioletu, sugerujący skruchę.

— Smo, ten… ten facet spartolił robotę poprzednim razem i jesteśmy pięć lub sześć milionów do tyłu, tylko dlatego że nie wyrwał się z Pałacu Zimowego i nie doprowadził spraw do stanu równowagi. Mógłbym ci pokazać przerażające sceny stamtąd, po których byś osiwiała. A teraz jest o krok od spowodowania na tej planecie globalnej katastrofy. Ten facet to czarna rozpacz, od czasu tego, co mu się zdarzyło na Fohls, i próbuje zostać pozytywnym bohaterem na swoją modłę. Jeśli go wydostaniemy i sprowadzimy na Voerenhutz, obawiam się, że wywoła tam poważne zamieszanie. To zły duch. Wydostanie Beychaego nie jest ważne. Odsunięcie Zakalwego byłoby dla wszystkich przysługą.

Sma spojrzała prosto w środek taśmy sensorycznej drony.

— Po pierwsze, nie wyrażaj się o życiu człowieka tak, jakby to było coś drugorzędnego. — Odetchnęła głęboko. — Po drugie, przypomnij sobie masakrę w gospodzie — rzekła cicho. — Pamiętasz mężczyzn za ścianą i twój pocisk nożowy spuszczony ze smyczy?

— Po pierwsze, przykro mi, że uraziłem twoją ssaczą wrażliwość. Po drugie, czy kiedykolwiek pozwolisz mi o tamtym zapomnieć?

— Pamiętasz, co ci zapowiedziałam, jeśli jeszcze raz powtórzysz coś podobnego?

— Smo — rzekł drona zmęczonym tonem — jeśli poważnie sugerujesz, że mógłbym zabić Zakalwego, mogę ci jedynie powiedzieć: to śmieszne.

— Tylko pamiętaj, wydano nam polecenia. — Sma obserwowała wolno zmieniający się obraz na ekranie.

— Uzgodnienia w sprawie ogólnych działań. Smo, weź pod uwagę, że nikt nie wydaje nam rozkazów.

Sma kiwnęła głową.

— Tak, uzgodnienia w sprawie ogólnych działań. Zabieramy pana Zakalwego na Voerenhutz. Jeśli na jakimś etapie będziesz miał odmienne zdanie, zawsze możesz się wycofać. Przydzielą mi innego dronę ofensywnego.

Skaffen-Amtiskaw milczał przez chwilę.

— Nigdy nie słyszałem od ciebie czegoś tak przykrego — odezwał się wreszcie — choć mówiłaś mi wiele przykrych słów. Ale zapomnę o tym, gdyż oboje jesteśmy teraz silnie zestresowani. Niech czyny mówią za mnie. Jak powiedziałaś, weźmiemy tego planetopsuja i spuścimy go na Voerenhutz. Ale jeśli ta podróż potrwa zbyt długo, zabiorą tę sprawę z naszych rąk czy też pól, jak w tym wypadku, a Zakalwe obudzi się na „Ksenofobie” albo na WJK i nie będzie wiedział, co się stało. Możemy tylko czekać.

Potem drona zamilkł.

— Chyba zmierzamy do wysp równikowych — rzekł wreszcie. — Zakalwe jest właścicielem połowy z nich.

Sma w milczeniu kiwała głową, obserwując, jak odległa łódź podwodna pełznie przez ocean. Podrapała się po łonie.

— Na pewno nic nie nagrałeś z tej, hm… orgii na „Ksenofobie”? — zwróciła się do drony.

— Zgadza się.

Nachmurzyła się i znowu patrzyła w monitor.

— Szkoda.

Po dziewięciu godzinach łódź podwodna wynurzyła się w pobliżu atolu. Na brzeg wypłynął ponton. Sma i drona obserwowali samotną postać idącą po złocistej słonecznej plaży w stronę niskich budynków — luksusowych hoteli przeznaczonych dla klasy rządzącej państwa, z którego ten człowiek właśnie przybył.

— Co on robi? — spytała Sma.

Był już na lądzie od dziesięciu minut. Łódź podwodna pobrała swój ponton, po czym znowu się zanurzyła i zawróciła ku portowi macierzystemu.

— Żegna się z dziewczyną — westchnął drona.

— I to wszystko?

— Chyba tylko po to tu przybył.

— Cholera, nie mógł polecieć samolotem?

— Nie ma tu lądowiska, a poza tym jest to dość ważna strefa zdemilitaryzowana. Nie pozwala się na żadne nie przewidziane loty, a następny wodolot miał przybyć dopiero za kilka dni. Łódź była w tej sytuacji najszybsza…

Drona zamilkł.

— Co jest, Skaffen-Amtiskaw?

— Dziewucha potłukła przed chwilą wiele ozdób i rozbiła kilka wartościowych mebli, potem uciekła do swego pokoju i z płaczem rzuciła się na łóżko. Ponadto Zakalwe siedzi pośrodku salonu z dużym drinkiem i mówi, cytuję: „Dobra, jeśli to ty, Smo, chodź tu, porozmawiamy”.

Sma spojrzała na monitor: ukazywał mały atol i centralną zieloną wyspę, wciśniętą między rozedrganą zieleń oceanu a błękit nieba.

— Wiesz co, miałabym ochotę zabić Zakalwego — oświadczyła.

— Musiałabyś czekać w długiej kolejce. Wynurzamy się?

— Wynurzamy. Spotkajmy się z tym dupkiem.

X

Światło. Nieco światła. Niewiele. Zatęchłe powietrze i wszędzie ból.

Chciał wrzeszczeć i wić się, lecz nie mógł ani się poruszyć, ani złapać oddechu. Narastała w nim ciemna niszcząca mroczność, unicestwiając myśl. Stracił przytomność.

Światło. Nieco światła. Niewiele. Wiedział, że jest też ból, ale nie wydawało się to zbyt ważne. Teraz patrzył na to inaczej. Jedno tylko należało czynić: myśleć o tym inaczej. Zastanawiał się, skąd przyszedł mu do głowy ten pomysł, i chyba przypomniał sobie, że nauczono go, jak to robić.

Wszystko jest metaforą; żaden obiekt nie jest sobą. Ból, na przykład, ocean, a on się na nim unosi. Jego ciało to miasto, umysł — cytadela. Łączność między obydwoma została przerwana, lecz w donżonie, którym był umysł, nadal miał władzę. Ta część świadomości, co mu mówiła, że ból nie sprawia cierpienia i że każda rzecz jest jak każda inna, przypominała mu… przypominała… trudno mu było znaleźć właściwe porównanie. Może magiczne zwierciadło.

Gdy wciąż o tym myślał, światło zniknęło, a on znowu odpłynął daleko w ciemność.

Światło. Nieco światła (był tu już wcześniej, prawda?). Niewiele.

Chyba opuścił donżon — swój umysł — i teraz znajdował się w miotanej burzą przeciekającej łódce, a przed nim tańczyły obrazy.

Siła światła powoli rosła, prawie do bólu. Poczuł nagłe przerażenie, gdyż wydało mu się, że naprawdę znajduje się na małej skrzypiącej i przeciekającej łódce miotanej wichrem po kipiącym czarnym oceanie, w szponach wyjącego huraganu, ale teraz było tam światło, pochodziło jakby z góry, lecz kiedy spróbował spojrzeć na swoją dłoń albo na małą łódkę, nadal nic nie widział. Światło świeciło mu w oczy, ale nie oświetlało nic innego. Ta myśl go przestraszyła; łódeczkę przewróciła fala, a on znowu zanurzył się w oceanie bólu, płonącego we wszystkich porach jego ciała. Na szczęście ktoś przerzucił przełącznik, a on odpłynął w ciemność, ciszę i… w brak bólu.