Выбрать главу

— Tak. I z powodu pocisku nożowego. Słyszałaś o tym?

— Słyszałam. — Potrząsnęła głową. — Nie sądzę, Cheradenine, żebyś miał większe kłopoty od tych, w jakich stale siedzisz z powodu swego charakteru.

— Nienawidzę w Kulturze tej… tej tolerancji.

— Więc jakie są twoje warunki? — Sma wciągała bluzkę przez głowę.

— Zapłata jak zwykle, co? — uśmiechnął się. — Minus odmłodze… to samo co ostatnim razem. Plus dziesięć procent więcej walut.

— Dokładnie to samo? — Spojrzała na niego smutno. Strąki mokrych włosów opadały jej na twarz.

— Dokładnie — potwierdził.

— Jesteś głupcem, Zakalwe.

— Staram się.

— Tym razem będzie tak samo.

— Skąd wiesz?

— Mam mocne podstawy tak przypuszczać.

— A ja mam nadzieję. Dizzy, to moja sprawa i jeśli chcesz, bym pojechał z tobą, musisz zgodzić się na wszystkie moje warunki.

— Dobrze.

Spojrzał czujnie.

— Wiesz, gdzie ona teraz jest?

— Tak, wiem.

— Zatem umowa stoi?

Patrzyła w morze.

— Och, tak to uzgodniono. Sądzę tylko, że źle robisz, nie powinieneś do niej znowu iść. — Spojrzała mu prosto w oczy. — Taka jest moja rada.

Wstał, otrzepał nogi z piasku.

— Zapamiętam.

Wrócili do domku nad spokojnym basenem pośrodku wyspy. Sma usiadła na murku, a Zakalwe poszedł się pożegnać. Nasłuchiwała — może dotrze do niej płacz lub odgłos łamanych mebli. Na próżno.

Wiatr targał łagodnie jej włosami. Czuła zadziwiające ciepło i błogość. Owiewał ją zapach drzew, ich ruchome cienie sprawiały, że w rytm wiatru pulsowała również ziemia. Powietrze, drzewa, światło, ziemia kołysały się i falowały jak wody basenu. Sma zamknęła oczy; podeszły do niej dźwięki niczym wierne psy, łaskotały ją w uszy. Szelest gałęzi, jak szuranie zmęczonych tańczących kochanków; szum morza, które omywało skały, głaskało łagodnie złotą plażę; nieznajome odgłosy.

Może wkrótce znowu znajdzie się w budynku pod szarą tamą.

Zakalwe, jaki z ciebie dupek, pomyślała. Mogłam zostać w domu, mogli posłać mojego sobowtóra, co tam, mogli nawet posłać dronę, a ty i tak byś się zgodził…

Pojawił się energiczny i świeży, z marynarką na ramieniu. Służący niósł za nim bagaż.

— Dobrze, ruszamy — rzekł Cheradenine.

Szli w kierunku mola; drona unosił się nad nimi.

— A dlaczego tym razem chcesz dostać dziesięć procent więcej pieniędzy? — spytała Sma.

Wchodzili na drewniane molo.

— Inflacja — wyjaśnił, wzruszając ramionami.

Zmarszczyła brwi.

— A co to takiego?

CZEŚĆ DRUGA

Eskapada

IX

Gdy się śpi obok głowy wypełnionej obrazami, następuje osmoza, nocne przekazywanie wizji. Tak przynajmniej myślał. Wiele wtedy myślał, chyba więcej niż kiedykolwiek przedtem. Albo może po prostu bardziej zdawał sobie sprawę z tego procesu oraz z identyczności myśli i upływającego czasu. Niekiedy wydawało mu się, że każda chwila spędzona z tą dziewczyną to cenna kapsuła doznań, którą należy starannie zapakować i nienaruszoną ostrożnie umieścić w bezpiecznym miejscu.

W pełni zrozumiał to dopiero później; w tamtym czasie nie uświadamiał sobie tego w pełni. W tamtym czasie wydawało mu się, że jedyne, czego jest w pełni świadomy, to ona.

Często leżał, spoglądając na jej uśpioną twarz oświetloną światłem wpadającym przez otwarte ściany dziwnego domu, z otwartymi ustami patrzył na jej skórę i włosy, skamieniały wobec jej żywego spokoju, oniemiały wobec jej fizycznego istnienia, jakby była beztroską gwiezdną rzeczą, która śpi tu nieświadoma swej gorejącej potęgi; niedbałość i łatwość, z jaką zasypiała, zadziwiały go; nie mógł uwierzyć, że ktoś tak piękny może przeżyć bez świadomego nadludzkiego wysiłku.

W takie poranki leżał, patrzył na nią i słuchał dźwięków domu na wietrze. Lubił ten dom. Wydawało się, że… pasował do sytuacji. Normalnie by go nie znosił.

Tu i teraz doceniał go jednak i z przyjemnością traktował jak symbol. Otwarty — zamknięty, słaby — silny, wnętrze — zewnętrze. Gdy pierwszy raz go zobaczył, sądził, że zdmuchnie go najbliższy huragan, lecz te domy nieczęsto się waliły. Podczas bardzo rzadkich burz ludzie znajdowali schronienie w środku budowli: tłoczyli się wokół centralnego ogniska, a rozmaite warstwy pokrycia trzęsły się i kołysały na słupach, stopniowo odbierały wiatrowi siłę.

A jednak — zwrócił jej zresztą na to uwagę, gdy po raz pierwszy zobaczył dom z bezludnej drogi nad oceanem — byłoby go łatwo podpalić i obrabować, ponieważ stał tu pośród nicości. (Popatrzyła na niego jak na wariata, ale potem go pocałowała).

Ta kruchość intrygowała go i martwiła. Widział w tym podobieństwo do niej samej — poetki i kobiety. Sądził, że to przypominało jeden z jej obrazów, symbole i metafory z jej wierszy. Uwielbiał słuchać, jak czyta swe utwory, lecz nigdy nie rozumiał ich całkowicie (zbyt wiele aluzji kulturowych; niezupełnie jeszcze opanował ten zawikłany język i nadal czasami przyprawiał ją o śmiech). Ich związek fizyczny wydawał mu się zdrowszy, pełniejszy i jednocześnie bardziej prowokująco skomplikowany niż podobne znane mu wcześniej doświadczenie. Czuł się zdezorientowany paradoksem, że miłość fizyczna jest tym samym co najbardziej osobisty atak. Czasami wydawało mu się czymś strasznym, kiedy w środku rozkoszy usiłował zrozumieć oświadczenia i obietnice, które sam właśnie pośrednio składa.

Seks był atakiem, inwazją. Tylko tak to postrzegał. Każdy akt, mimo że magiczny i intensywnie przeżywany, zawierał element drapieżnego gwałtu. Brał ją, i mimo że dawał jej przyjemność i coraz większą miłość, to przecież cierpiała podczas tego aktu, dziejącego się na powierzchni i we wnętrzu jej ciała. Zdawał sobie sprawę, że to absurd porównywać seks i wojnę. Został parę razy wyśmiany, gdy niezręcznie próbował to robić („Zakalwe, masz poważne problemy”, powiadała, kiedy usiłował to wyjaśnić, kładła mu na karku swe chłodne, szczupłe palce, patrzyła spod czarnych, splątanych włosów i uśmiechała się), lecz uczucia, działania, sama natura seksu i wojny były tak mu bliskie, tak pokrewne, że reakcja dziewczyny tylko pogłębiała jego rozterki.

Odganiał je jednak. W każdej chwili mógł po prostu na nią spojrzeć i jak płaszczem w chłodny dzień owinąć się swoim dla niej uwielbieniem, oglądać jej życie i ciało, nastroje i wyrazy twarzy, mowę i ruchy — w tych zniewalających badaniach mógł się zanurzyć jak naukowiec, który poświęca się dziełu swego życia.

(I o to właśnie chodzi, przypominał mu cichy wewnętrzny głos. Tak właśnie ma być. Mając coś takiego, możesz zostawić za sobą wszystko inne — winę, tajemnice i kłamstwa; statek, krzesło i tamtego drugiego mężczyznę… Lecz starał się nie słuchać tego głosu).

Poznali się w barze portowym. Dopiero co przybył i postanowił sprawdzić, czy tutejszy alkohol jest tak dobry, jak mówią. Był. Ona siedziała w sąsiednim boksie i usiłowała się pozbyć mężczyzny.

Usłyszał lament faceta: „Powiadasz, że nic nie trwa wiecznie”. (No, to dość banalne, pomyślał).

„Nie”, dobiegł go jej głos. „Powiadam, że z niewielu wyjątkami, nic nie trwa wiecznie. A do tych wyjątków nie zaliczają się prace i myśli ludzkie”.

Jeszcze coś mówiła, lecz on skoncentrował się na ostatnim stwierdzeniu. To już lepsze, myślał. Podoba mi się. Mówi interesująco. Ciekawe, jak wygląda.