— Lód pomalowany na czarno — dorzucił drona.
— Ale dlaczego lód, Zakalwe? — dziwiła się Sma.
— A dlatego — wyjaśniał jej rozdrażnionym tonem — że ten superhiperstatek o niesamowicie głupiej nazwie, z dwudziestoma ośmioma milionami ludzi i bilionami ton nie ma porządnych śmieci. I tyle. — Wcisnął kilka guzików z boku karabinu i ponownie wycelował. — Biliony ton i ani grama cholernego śmiecia, może nie licząc jego mózgu. — Nacisnął spust. U wylotu lufy rozbłysło światło, rozległo się jąkanie.
Bark i ramię strzelca odskoczyły. Spojrzał na ekran celowniczy. — Nie do wiary!
— Ale dlaczego strzelasz do lodu? — pytała ponownie Sma.
— Głucha jesteś, Smo?! — krzyknął. — Bo ten skąpiec, ta kupa złomu nie ma na pokładzie śmieci, do których mógłbym strzelać. — Potrząsnął głową, otworzył panel kontrolny z boku karabinu.
— Dlaczego nie strzelasz do hologramów, jak wszyscy?
— Diziet, hologramy są dobre, owszem, ale… — podał jej karabin. — Proszę, potrzymaj to przez chwilkę. Dziękuję. — Pomajstrował w panelu kontrolnym. Sma ujęła broń obiema rękami. Karabin plazmowy miał metr i ćwierć długości i był bardzo ciężki. — Hologramy są dobre do kalibracji i takich bzdur, ale żeby poczuć broń, musisz naprawdę… coś zlikwidować, rozumiesz? — Spojrzał na Smę. — Musisz poczuć odrzut i widzieć szczątki. Nie holograficzny chłam, ale prawdziwe szczątki.
Sma wymieniła spojrzenia z droną.
— Ty potrzymaj tę… armatę — powiedziała Sma do maszyny.
Pola Skaffen-Amtiskawa pojaśniały różem rozbawienia. Przejął karabin od Smy. Mężczyzna ciągle majstrował wewnątrz broni.
— Wydaje mi się, że Wszechstronny Pojazd Systemowy nie posługuje się pojęciem „odpadów” — stwierdziła Sma, wąchając z podejrzliwością zawartość ornamentowanego metalowego dzbanka. Zmarszczyła nos.
— To dla niego po prostu materia, którą się w danej chwili stosuje, którą można odzyskać i zamienić w coś użytecznego. Śmieci nie istnieją, Zakalwe.
— Właśnie takimi samymi bzdurami mnie uraczył — odparł.
— I dał ci lód? — spytał drona.
— Musiałem się tym zadowolić. — Zamknął panel kontrolny i wyjął karabin z uchwytu drony. — Powinien dobrze łupać, ale nie mogę zmusić tej strzelby do działania.
Oddychał spokojnie. Potem cmoknął, odłożył broń i napił się z kieliszka.
— Zakalwe — westchnął drona. — Zupełnie mnie nie dziwi, że ta broń nie działa. To zabytek muzealny. Ma tysiąc sto lat. Obecnie wytwarzamy znacznie skuteczniejsze pistolety.
— Ale to cacko — powiedział do drony. Uniósł karabin, jakby go demonstrował. Poklepał ciemną kolbę. — Tylko spójrz, emanuje siłą. — Warknął z zachwytem, wycelował, strzelił.
Wcale nie wypadło to lepiej niż poprzednio. Patrzył z niedowierzaniem na broń.
— Nie działa — narzekał. — Po prostu nie działa. Czuję odrzut, ale to nie działa.
— Mogę zobaczyć? — spytał Skaffen-Amtiskaw.
Mężczyzna spojrzał na dronę podejrzliwie, ale wręczył mu broń.
Karabin plazmowy błysnął wszystkimi ekranami, odezwały się piski i kliknięcia, panel kontrolny otworzył się i zamknął, po czym drona oddał broń.
— Działa doskonale — powiedziała maszyna.
— Ha! — zakrzyknął człowiek.
Uchwycił karabin jedną ręką, poklepał go po kolbie i trzymając z dala od ciała, wprawił w ruch obrotowy. Cały czas patrzył na dronę.
Jednym płynnym ruchem wygiął dłoń, zatrzymał karabin wycelowany teraz dokładnie w sześcian czarnego lodu i wystrzelił. Znowu wydawało się, że broń strzeliła, lecz bryła lodu pozostała nietknięta.
— Ni cholery nie działa — stwierdził.
— Jak przebiegała twoja rozmowa ze statkiem, gdy prosiłeś go o „śmiecie”? — spytał drona.
— Nie przypominam sobie. Powiedziałem mu, że jest skończonym idiotą, bo nie ma ani odrobiny złomu, żebym sobie mógł postrzelać, a on powiedział, że gdy ludzie chcą strzelać do prawdziwego świństwa, używają lodu. No to powiedziałem mu, daj mi lód, ty rzęchu… czy coś w tym sensie. — Wyciągnął wymownie dłoń. — I to wszystko. — Rzucił karabin.
Skaffen-Amtiskaw pochwycił go w locie.
— Spróbuj poprosić, by oczyścił hangar do ćwiczeń strzeleckich — zasugerował drona. — Zwłaszcza by usunął pokrycie zapadniowe. Tak z nim rozmawiaj, Zakalwe.
Ten z niesmakiem wziął broń od drony.
— Dobrze — rzekł powoli.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, mamrotał w przestrzeń z niepewnym wyrazem twarzy. Podrapał się po głowie, spojrzał na dronę, wcelował w niego palcem.
— Ty o to poproś. Lepiej zabrzmi. Pogadacie jak maszyna z maszyną.
— Dobrze. Już zrobione — odparł Skaffen-Amtiskaw. — Trzeba było tylko poprosić.
— Hmmm. — Człowiek spojrzał teraz podejrzliwie na lodowy sześcian. Wycelował, strzelił.
Karabin odrzucił, uderzył go w bark; w oślepiającym świetle cień mężczyzny padł na ścianę z tyłu. Nastąpił huk jak przy wybuchu granatu. Cienka niczym ołówek biała linia połączyła broń z lodowym sześcianem i rozbiła go na milion części, które padły z łomotem na podłogę w świetlnych bryzgach, kłębach pary i wściekle kipiącym czarnym obłoku.
Sma z rękoma splecionymi z tyłu obserwowała fontannę odłamków, które wystrzeliły pięćdziesiąt metrów w górę aż do sufitu hangaru i odbijały się we wszystkich kierunkach. Część czarnych pocisków uderzyła w ściany, a inne roziskrzone odłamki sunęły po podłodze; większość wyhamowała na żłobkowanym podłożu, ale kilka odprysków, które, nim upadły na pokład, przebyły długą drogę w powietrzu, przemknęło obok ludzi i drony i przywarło do tylnej ściany hangaru.
Skaffen-Amtiskaw podniósł spod stóp Smy odłamek wielkości pięści.
Przez kilka minut odgłos eksplozji odbijał się echem od ścian, aż stopniowo ucichł.
Sma odczuła ulgę w uszach.
— Zadowolony jesteś, Zakalwe?
Zabezpieczył karabin i spojrzał na nią.
— Teraz chyba działa! — zawołał. — Chodźmy po drinka.
Wziął kieliszek i popijał, idąc do wejścia rury transportowej.
— Drinka? — Sma usiłowała mu dotrzymać kroku. Wskazała ruchem głowy kieliszek. — A to co takiego?
— Zostało niewiele — odparł głośno. Nalał resztkę płynu z metalowego dzbana.
— Lodu? — zaproponował Skaffen-Amtiskaw, podnosząc ociekającą czarną bryłę.
— Nie, dziękuję.
W rurze komunikacyjnej coś zamigotało. Pojawiła się nagle kapsuła z szeroko rozsuniętymi drzwiami.
— A co to jest pokrycie zapadniowe? — spytał dronę.
— Wewnętrzne zabezpieczenie przed eksplozją we Wszechstronnym Pojeździe Systemowym — wyjaśnił Skaffen-Amtiskaw, przepuszczając ludzi do kapsuły. — Wykopuje w hiperprzestrzeń wszystko, co jest silniejsze od pierdnięcia. Wybuchy, promieniowanie i inne rzeczy.
— O cholera. Czyli mógłbyś zdetonować ładunki jądrowe, a ten skurczybyk nawet by tego nie zauważył.
Drona zakołysał się.
— On by zauważył, ale prawdopodobnie nikt poza nim.
Mężczyzna stał w kapsule, wpatrzony w zasuwające się drzwi. Kręcił melancholijnie głową.
— Wy, moi drodzy, nie macie zielonego pojęcia o fair play, prawda?
Ostatni raz był na WPS przed dziesięciu laty, po tym, jak omal nie umarł na Fohls.
— Cheradenine?… Cheradenine?
Słyszał głos, ale nie miał pewności, czy kobieta rzeczywiście do niego przemawia. Podobał mu się ten głos. Chciał odpowiedzieć, ale nie wiedział, jak to zrobić. Znajdował się w głębokiej ciemności.