— Cheradenine?
Słyszał głos cierpliwy, zatroskany, lecz pełen nadziei, pogodny, przyjazny. Próbował przypomnieć sobie matkę.
— Cheradenine? — Głos usiłował go zbudzić. Ale przecież on był obudzony. Próbował poruszyć wargami.
— Cheradenine, słyszysz mnie?
Poruszył wargami, zrobił wdech i pomyślał, że może wydał w ten sposób dźwięk. Spróbował otworzyć oczy. Ciemność zadrżała.
— Cheradenine?
Ktoś delikatnie głaskał go po twarzy. Shias! — pomyślał przez chwilę, potem odsunął to wspomnienie tam, gdzie przechowywał wszystkie inne.
— H… — wymówił początek jakiegoś dźwięku.
— Cheradenine. — Głos rozbrzmiewał tuż przy jego uchu. — To ja, Diziet, Diziet Sma. Pamiętasz mnie?
— Diz… — wymówił wreszcie po kilku bezskutecznych próbach.
— Cheradenine?
— Tak. — Słyszał swój własny oddech.
— Postaraj się otworzyć oczy.
— Prób… — Zalała go fala światła, ale nie miało to nic wspólnego z tym, że próbował otworzyć oczy. Po chwili jednak zobaczył wyraźnie kojący zielony sufit, oświetlony z boku przez wachlarzowato ustawione, ukryte lampy, oraz pochyloną nad sobą Diziet.
— Świetnie, Cheradenine. — Uśmiechała się do niego. — Jak się czujesz?
— Dziwacznie — odparł po chwili. Myślał usilnie, jak się tu znalazł.
Czy to szpital? Jak do niego trafił? — Gdzie to jest? — postanowił się dowiedzieć bezpośrednio. Bezskutecznie usiłował przesunąć ręce. Sma spoglądała w tym czasie gdzieś ponad jego głową.
— WPS „Urodzony Optymista”. Z tobą wszystko w porządku… to znaczy, wszystko będzie dobrze.
— To dlaczego nie mogę poruszyć rękoma ani no… o cholera.
Znowu był przywiązany do drewnianej ramy. Dziewczyna znajdowała się przed nim. Otworzył oczy i zobaczył ją. Sma. Mgliste światło niewyraźnie jaśniało wokół. Wyplątywał się z więzów, ale ani trochę nie puszczały. Żadnej nadziei. Coś ciągnęło go za włosy, potem poczuł uderzające cięcie ostrza i zobaczył dziewczynę w czerwonej szacie spoglądającą na niego gdzieś znad jego pozbawionej ciała głowy.
Wszystko się obróciło. Zamknął oczy.
Chwila minęła. Przełknął ślinę. Zaczerpnął powietrza i znowu otworzył oczy. Przynajmniej one chyba działały. Sma patrzyła z góry, z wyrazem ulgi na twarzy.
— Właśnie sobie przypomniałeś.
— Tak, właśnie sobie przypomniałem.
— Poradzisz sobie z tym? — pytała poważnie, ale z nadzieją.
— Poradzę. To tylko zadraśnięcie.
Zaśmiała się, wzrokiem powędrowała gdzieś dalej. Potem spojrzała na niego, przygryzając wargi.
— Niewiele tym razem brakowało, co? — powiedział z uśmiechem.
Sma skinęła głową.
— Właśnie. Jeszcze kilka sekund, a miałbyś uszkodzony mózg. Kilka minut, a byłbyś martwy. Gdybyś tylko miał implant naprowadzający, moglibyśmy cię zabrać stamtąd wiele dni…
— Daj spokój, Smo — rzekł łagodnie. — Wiesz, że nie przejmuję się takimi rzeczami.
— Tak, wiem. W każdym razie przez pewien czas musisz zostać w takim stanie. — Sma odgarnęła włosy z czoła. — Wytworzenie nowego ciała zajmie około dwustu dni. Proszono mnie, bym cię zapytała, czy chcesz spać podczas całej procedury, wolisz być normalnie obudzony czy też wybrałbyś coś pośredniego. Dla procesu nie ma to znaczenia.
Myślał przez chwilę.
— Chyba mógłbym robić wiele pożytecznych rzeczy, słuchać muzyki, oglądać filmy czy co tam macie. Albo czytać.
— Jak chcesz. — Sma wzruszyła ramionami. — Możesz pójść na całego i uruchomić taśmy mózgowe fantasy.
— A pić?
— Co pić?
— Czy mogę się upić?
— Nie wiem — odparła, spoglądając w górę w bok. Dobiegł stamtąd jakiś głos.
— Kto to? — zapytał.
— Stod Perice. — Młody mężczyzna skinął głową, pojawiając się w polu widzenia. — Lekarz. Witam, panie Zakalwe. Będę się panem opiekował.
— Czy jeśli się jest pod, to ma się sny? — spytał lekarza.
— To zależy, jak głęboko chce pan zejść. Możemy posłać pana tak głęboko, że dwieście dni wydadzą się panu jedną chwilą. Albo może pan szczęśliwie prześnić każdą sekundę. Jak pan sobie życzy.
— A co ludzie przeważnie wybierają?
— Natychmiastowe wyłączenie i po pewnym czasie przebudzenie w nowym ciele, bez świadomości, że minął czas.
— Tak myślałem. Mogę być pijany, gdy będę podłączony do tego draństwa?
— Da się to załatwić — odparł Stod Perice z uśmiechem. — Jeśli pan chce, możemy dać panu gruczoły narkotykowe. To idealna okazja, po prostu…
— Nie, dziękuję. — Zamknął na chwilę oczy, próbował potrząsnąć głową. — Stan nietrzeźwości od czasu do czasu wystarczy.
— Myślę, że możemy pana do tego dostosować — potwierdził Stod Perice.
— Znakomicie. Smo? — Spojrzał na nią. Uniosła brwi. — Chcę być przytomny cały czas.
— Miałam przeczucie, że właśnie to wybierzesz.
— Będziesz kręciła się w pobliżu?
— Mogę być. Zależy ci na tym?
— Byłbym ci wdzięczny.
— A mnie sprawi to przyjemność — powiedziała w zamyśleniu. — Będę patrzyła, jak przybierasz na wadze.
— Dzięki. I dziękuję, że nie przyprowadziłaś ze sobą tego cholernego drony. Już wyobrażam sobie jego dowcipy.
— Właśnie… — zaczęła niepewnie, aż zapytał:
— O co chodzi?
— O to… — mówiła zmieszana.
— No, powiedz.
— Skaffen-Amtiskaw przesyła ci prezent. — Wyjęła z kieszeni małą paczuszkę. — Nie… nie wiem, co to jest, ale…
— Przecież ja tego nie potrafię otworzyć. Otwórz ją, Diziet.
Otworzyła. Zobaczyła zawartość. Stod Perice też spojrzał, ale zaraz się odwrócił i zakrył dłonią usta. Krztusił się.
Sma wydęła wargi.
— Chyba poproszę o przydział nowego drony towarzyszącego.
Zakalwe zamknął oczy.
— Co to jest?
— Kapelusz.
Ubawił się tym. Sma także w końcu się ubawiła, choć później ciskała w dronę różnymi przedmiotami. Stod Perice zatrzymał kapelusz jako prezent na przyszłość.
Dopiero później, w czerwonym przyćmionym świetle oddziału szpitalnego, w czasie gdy Sma tańczyła powoli ze swą nową zdobyczą, Stod Perice jadł kolację z przyjaciółmi i opowiadał im o kapeluszu, a reszta wspaniałego statku żyła jak zawsze, wspomniał, jak parę lat temu, daleko stąd, Shias Engin tropiła na jego ciele ślady ran (jej chłodne, szczupłe palce sunęły po świeżo wyglądającej bliźnie, skóra dziewczyny pachniała, omiatające go włosy łaskotały).
Za dwieście dni będzie miał nowe ciało. A… (A to?… Przepraszam. Nadal świeże, co?) …rana nad jego sercem miała zostać ostatecznie zaleczona i serce pod raną nie będzie już tym samym sercem.
Uświadomił sobie, że ją stracił.
Nie Shias Engin, którą kochał — przynajmniej tak mu się wydawało — lecz ją… tę inną, rzeczywistą, która żyła wewnątrz niego przez stulecie lodowego snu.
Myślał, że jej nie straci, aż do dnia swej śmierci.
Teraz wiedział, że jest inaczej, i świadomość tego oraz sama strata załamały go.
Szeptał jej imię w cichą czerwoną noc.
Na górze niezmiennie czujna medyczna jednostka monitorująca dostrzegła płyn sączący się z kanalików łzowych pozbawionej ciała głowy.