I zadumała się.
— Ile lat ma teraz stary Tsoldrin?
— Osiemdziesiąt, względnych — odparł drona.
— Sądzisz, że przerwie emeryturę? Tak po prostu, na moją prośbę? — spytał z powątpiewaniem.
— Tylko taki sposób potrafiliśmy wymyślić — rzekła Sma.
— Nie możecie pozostawić faceta, by starzał się w spokoju?
— Zakalwe, stawka jest większa niż spokojna emerytura leciwego polityka.
— A co takiego? Wszechświat? Struktura życia, jaką znamy?
— Tak, stawka jest większa od jego życia, dziesiątki, może nawet setki milionów razy.
— To bardzo filozoficzne.
— Przecież nie pozwoliłeś spokojnie się zestarzeć etnarsze Kerianowi?
— Słusznie — odparł. Poszedł nieco dalej w głąb zbrojowni. — Ten stary dupek milion razy zasłużył na śmierć.
Minihangar warsztatowy zamieniono w zachwycający skład broni pochodzącej z Kultury i nie tylko. Zakalwe, myślała Sma, zachowuje się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Wybierał broń i kładł na paletę, którą niósł za nim Skaffen-Amtiskaw. Przesuwali się wzdłuż półek, stelaży i szuflad, gdzie spoczywała broń palna, karabiny liniowe, lasery, projektory plazmy, rozmaite granaty, efektory, bomby lotnicze, zbroja pasywna i reaktywna, urządzenia naprowadzające, skafandry bojowe, pakiety pocisków i jeszcze dziesiątki innych typów sprzętu, którego Sma nie rozpoznawała.
— Zakalwe, nie udźwigniesz aż tyle.
— To tylko wstęp — odparł. Z półki wziął pudełkowaty karabin bez wyraźnej lufy i podał go dronie. — Co to takiego?
— CREWS. Strzelba szturmowa — wyjaśnił drona. — Siedem baterii czternastotonowych; siedmioelementowy pojedynczy strzał wyrzucany z prędkością do czterdzieści cztery koma osiem kilopocisków na sekundę (minimalny czas strzelania osiem koma siedemdziesiąt pięć sekund), maksymalny pojedynczy wybuch siedem razy dwadzieścia pięć kilogramów; częstotliwość od średnich zakresów promieniowania widzialnego do wysokiego rentgenowskiego.
Zważył ją w dłoni.
— Niezbyt dobrze wyważona.
— To konfiguracja w stanie spoczynku. Odsuń całą górę, Zakalwe.
— No… — Udawał, że mierzy z broni. — A jakie jest zabezpieczenie przed ustawieniem dłoni tutaj, skąd wychodzi promień?
— Zdrowy rozsądek? — wysunął przypuszczenie drona.
— Zostanę przy swym przestarzałym karabinie plazmowym. — Odłożył broń na miejsce. — Smo, powinnaś być zadowolona, że starzy mężczyźni chcą dla ciebie przerwać emeryturę. Do diabła, sam wolałbym się poświęcić uprawianiu ogródka, a nie pędzić do galaktycznych ostępów, by wykonać dla was brudną robotę.
— Tere-fere, bardzo się namęczyłam, by cię namówić, żebyś porzucił ogródek i poszedł z nami. Bzdury, siedziałeś na walizkach, Zakalwe.
— Musiałem telepatycznie zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. — Wziął ze stojaka masywny czarny karabin w obie ręce i aż stęknął z wysiłku. — O jasna cholera! Z tego się strzela czy używa jako tarana?
— To idirańska armata ręczna — westchnął Skaffen-Amtiskaw. — Nie wywijaj nią w ten sposób. Broń jest stara i rzadka.
— Tak sądziłem. — Z wysiłkiem podniósł karabin i wstawił z powrotem na stojak, po czym ruszył wzdłuż stelaży. — Smo, w zasadzie jestem tak stary, że całe moje życie to już potrójne nadgodziny. Prawdopodobnie stanowczo za mało zażądałem od was za tę eskapadę.
— Rozumując w ten sposób, powinniśmy obciążyć cię za… za złamanie patentu. Za przywrócenie tym staruchom młodości, z wykorzystaniem naszej techniki.
— Nie krytykuj. Nie wiesz, jak strasznie jest zestarzeć się w tak młodym wieku.
— Ale to dotyczy wszystkich, a ty przekazałeś patent tylko podłym, żądnym władzy draniom.
— To zhierarchizowane społeczeństwo. Czego oczekiwałaś? Gdybym przekazał go wszystkim… pomyśl tylko o eksplozji demograficznej!
— Zakalwe, rozważałam takie sprawy, gdy miałam piętnaście lat. W Kulturze uczą tego w szkołach. Dawno przemyślano te problemy, stanowią część naszej historii, naszego wychowania. Dlatego każdy uczeń stwierdzi, że to, co zrobiłeś, jest wariactwem. Dla nas ty jesteś jak uczniak. Nie chcesz się nawet zestarzeć. Nie ma nic bardziej niedojrzałego.
— Ho, ho, ho! — zakrzyknął, biorąc coś z otwartej półki. — A to co takiego?
— Nie zdołasz tego pojąć, Zakalwe — stwierdził Skaffen-Amtiskaw.
— Cacko — stwierdził tamten. Chwycił niezwykle skomplikowaną broń i zakręcił nią. — Co to jest?
— Strzelba systemu mikro uzbrojenia — wyjaśnił drona. — Popatrz, ma dziesięć oddzielnych systemów broni, nie mówiąc już o semiświadomym urządzeniu zabezpieczającym, elementach reaktywnej tarczy, szybkim zestawie identyfikacji swój-wróg czy jednostce antygrawitacyjnej. I zanim spytasz, wyjaśnię, że sterowanie jest po złej stronie, bo to wersja dla leworęcznych, a wyważenie i ciężar są w pełni regulowalne. Trzeba też wiedzieć, że nauka bezpiecznego używania trwa pół roku, nie mówiąc już o sprawnym posługiwaniu się tą bronią, więc nie możesz jej mieć, Zakalwe.
— Nie chcę jej. — Pogładził karabin. — To dopiero sprzęt! — Odłożył go na stelaż. Spojrzał na Smę. — Dizzy, znam wasz sposób myślenia i szanuję… ale moje życie nie jest waszym życiem. Żyję ryzykownie w niebezpiecznych miejscach, zawsze tak było i będzie. Niedługo umrę, więc dlaczego mam ponosić dodatkowy ciężar starości, choćby powolnej?
— Nie usprawiedliwiaj się okolicznościami, Zakalwe. Mogłeś zmienić swoje życie, mogłeś przyłączyć się do Kultury, zostać jednym z nas, przynajmniej żyć tak jak my, ale…
— Smo! — Odwrócił się ku niej. — To dla was, nie dla mnie. Uważasz, że nie powinienem stabilizować swego wieku; dla was sama szansa nieśmiertelności jest… zła. W porządku, rozumiem. W twoim społeczeństwie jest zła. Masz te swoje trzysta pięćdziesiąt, czterysta lat i wiesz, że przeżyjesz do końca. Umrzesz w łóżku. Ale w moim przypadku jest inaczej. Nie mam tej pewności. Lubię być na krawędzi, czuć powiew na twarzy. Wcześniej czy później umrę, prawdopodobnie gwałtowną śmiercią. Może nawet głupią, bo tak się zwykle dzieje. Unikasz bomby atomowej i fanatycznych zabójców, a potem dławisz się ością… ale kogo to obchodzi? No cóż, dla was stasis to wasze społeczeństwo, a dla mnie… mój wiek. W obu przypadkach śmierć jednak jest pewna.
Sma patrzyła w podłogę, dłonie złożyła z tyłu.
— Nie zapominaj jednak, kto dał ci tę perspektywę znad krawędzi.
Smutno się uśmiechnął.
— Tak, uratowaliście mnie. Ale również okłamywaliście. Posyłaliście mnie… nie, nie przerywaj… posyłaliście do cholernie głupich zadań, gdzie stałem po przeciwnej stronie, niż mi się zdawało; kazaliście mi walczyć dla niekompetentnych arystokratów, których najchętniej bym udusił, brać udział w wojnach, w których popieraliście obie strony, napełniliście mi jaja nasieniem, które miałem wstrzyknąć jakiejś nieszczęsnej samicy; omal nie posłaliście mnie na śmierć… niewiele brakowało, z kilkanaście razy…
— Nigdy mi nie wybaczysz tego kapelusza? — spytał Skaffen-Amtiskaw z fałszywą goryczą.
— Och, Cheradenine, nie udawaj, że czasami nie sprawiało ci to przyjemności — powiedziała Sma.
— Uwierz mi, Smo, że nie wszystko należało do „przyjemności”. — Oparł się o szafkę pełną antycznej broni palnej. — A najgorzej jest wtedy — ciągnął — gdy odwracacie te cholerne mapy do góry nogami.