— Wydaje się niezłe.
— Zakalwe, do diabła, tylko to masz do powiedzenia?
— Dizzy, aż tyle szczęścia nigdy nie trwa długo. To się uśredni.
— Nie bądź takim pesymistą.
— Zgoda. — Westchnął i ponownie zasunął zasłony.
Diziet Sma mruknęła coś rozdrażniona.
— Po prostu chciałam ci to wszystko przekazać. Wkrótce odlatujemy. Dobrej nocy.
Brzęczyk, i połączenie się przerwało. Zaśmiał się smętnie. Nie zdjął malutkiego odbiornika, pozostawił go w uchu jak kolczyk.
Polecił, żeby mu nie przeszkadzano. Gdy zapadł zmrok, nastawił ogrzewanie na maksimum i otworzył wszystkie okna. Obejrzał sąsiednie balkony i rynny; zszedł po murze prawie aż do dołu i wspiął się z powrotem, okrążając fasadę. Sprawdzał wytrzymałość gzymsów, rur, parapetów i występów w murze. Światło paliło się tylko w kilkunastu pokojach. Gdy doszedł do wniosku, że zapoznał się z zewnętrznymi ścianami hotelu, wrócił na swoje piętro.
Usiadł na balkonie z dymiącą misą w dłoniach. Sporadycznie podnosił misę do twarzy i głęboko wciągał powietrze, poza tym spoglądał na roziskrzone miasto i pogwizdywał.
Myślał o tym, że większość miast wygląda jak postaw sukna płasko rozciągnięty. Solotol przypominało natomiast popstrzoną świetlnymi plamkami półotwartą księgę — lekko falującą literę V, opadającą głęboko w geologiczną historię planety. Wysoko, nad kanionem i pustynią, chmury jarzyły się pomarańczowoczerwono, odbijały długi pas miejskiego światła.
Wyobrażał sobie, że z drugiego krańca miasta hotel musi sprawiać dziwne wrażenie: górne piętra rzęsiście oświetlone, dolne prawie zupełnie ciemne.
Sądził, że już zapomniał, jak Solotol, dzięki swemu położeniu w kanionie, jest odmienne od pozostałych metropolii. A jednak i ono przypomina inne miasta, pomyślał. Wszystko jest do siebie podobne.
Gościł w tylu rozmaitych miejscach, napatrzył się na podobieństwa i na różnice. Oba te zjawiska go zadziwiały… a jednak to prawda: Solotol nie różniło się specjalnie od wielu znanych mu metropolii.
Wszędzie gdzie dotarli, galaktyka kipiała życiem i podstawowa karma wciąż jej się odbijała, zupełnie jak to kiedyś opisywała Shias Engin (gdy pomyślał o niej, znowu poczuł dotyk jej skóry i słyszał jej głos).
A jednak podejrzewał, że gdyby Kultura naprawdę chciała, wyszukano by mu spektakularnie odmienne, egzotyczne miejsca. Wyjaśniano mu, że był stworzeniem ograniczonym, przystosowanym do życia na niektórych tylko planetach, w pewnych tylko społeczeństwach i do prowadzenia szczególnych wojen. Nisza wojenna, jak określiła to kiedyś Sma.
Uśmiechnął się ponurawo i głęboko zaczerpnął dymu z narkotycznej misy.
Szedł pustymi arkadami, pustymi schodami, ubrany w znoszony płaszcz przeciwdeszczowy o nieokreślonym fasonie, ale jakby staromodny; oczy przykrywały mu bardzo ciemne okulary. Jego ruchy charakteryzowała oszczędna prostota.
Wszedł na podwórko wielkiego hotelu, które wyglądało zamożnie, a równocześnie było nieco zaniedbane. Ogrodnicy w bezbarwnych kombinezonach grabili liście z powierzchni starego basenu. Patrzyli uparcie na gościa, jakby dając mu do zrozumienia, że nie ma tu prawa przebywać.
Musiał obejść malarzy odnawiających portyk przed westybulem.
Używali specjalnej pośledniej farby, zrobionej według bardzo starych receptur; po dwóch latach farba miała w naturalny sposób wyblaknąć, łuszczyć się i popękać.
W bogato zdobionym westybulu pociągnął za fioletowy sznur przy recepcji. Pojawił się recepcjonista.
— Dzień dobry, panie Staberinde — powitał go z uśmiechem. — Przyjemny spacer?
— Owszem, dziękuję. Proszę o śniadanie na górę.
— Natychmiast, proszę pana.
„Solotol to miasto łuków i mostów. Schody i trotuary wiją się wśród wysokich budynków, ponad rzekami i potokami przechodzą po smukłych wiszących mostach i delikatnych kamiennych łukach. Po nadbrzeżach rzek biegną szosy, zakręcają, prowadzą pod dnem ciągów wodnych lub górą ponad nimi. Linie kolejowe tworzą wielopoziomową plątaninę, znikają w tunelach i grotach, gdzie spotykają się podziemne zbiorniki i drogi. Z pędzących wagonów pasażerowie oglądają gwiazdozbiory świateł odbijających się w ciemnych akwenach, ponad które wychodzą podziemne kolejki linowe i pomosty podziemnych dróg”.
Siedział w łóżku, na poduszce obok położył okulary i jedząc śniadanie, oglądał hotelową reklamówkę. Ściszył dźwięk, gdy odezwał się dzwonek zabytkowego telefonu.
— Halo?
— Zakalwe? — zabrzmiał głos Smy.
— O rety! Nadal tu jesteś?
— Właśnie opuszczamy orbitę.
— Nie czekajcie na moje sprawozdanie. — Pomacał kieszeń koszuli i wyłowił paciorek odbiornika. — Dlaczego używasz telefonu? Nawalił nadajnik?
— Nie, po prostu sprawdzamy, czy można bez problemów dostać się do systemu telefonicznego.
— Rozumiem. To wszystko?
— Nie. Dokładniej namierzyliśmy Beychaego. Na Uniwersytecie w Jarnsaromol przebywa w aneksie czwartym przy bibliotece. To jakieś sto metrów pod miastem, najstaranniej zabezpieczony magazyn uniwersytetu. Dobrze chroniony, pilnowany dodatkowo przez strażników, choć nie są to prawdziwi żołnierze.
— Ale gdzie mieszka, gdzie sypia?
— W mieszkaniu kustosza sąsiadującym z biblioteką.
— Wychodzi czasami na powierzchnię?
— Nie stwierdziliśmy tego.
Gwizdnął.
— To może być utrudnienie, a może nie.
— A u ciebie jak sprawy stoją?
— Nieźle — odparł, pojadając łakocie. — Czekam na otwarcie biur. Zostawiłem wiadomość u prawników, żeby do mnie zadzwonili. Wtedy zacznę hałasować.
— Dobrze. Nie przewiduję trudności. Wydano stosowne instrukcje, powinieneś otrzymać wszystko, co zechcesz. Jeśli będą jakieś problemy, daj znać, a my wyślemy depeszę z wyrazami oburzenia.
— Właśnie, Smo, zastanawiałem się, jak wielkie jest to finansowe imperium Kultury. Ta Korporacja Vanguard.
— Fundacja Vanguard. Dość duże.
— Ale jak duże? Jak daleko mogę się posunąć?
— Nie kupuj rzeczy większych niż państwo. Słuchaj, Cheradenine, możesz sobie pozwolić na wszelkie ekstrawagancje, ale dostarcz nam Beychaego. Jak najszybciej.
— Dobrze, dobrze.
— Teraz odlatujemy, ale będziemy w kontakcie. Pamiętaj, jeśli będzie ci potrzebna pomoc, jesteśmy w pobliżu.
— Dobrze. Do widzenia. — Odłożył słuchawkę i znów włączył dźwięk filmu.
„W ścianach kanionu jest wiele naturalnych i sztucznych jaskiń, tyle niemal co budynków na powierzchni. Znajdują się w nich dawne elektrownie wodne, nadal funkcjonujące. Przetrwało również kilka fabryk i zakładów rzemieślniczych ukrytych w skałach i w iłach, i tylko krótkie kominy na powierzchni pustyni zdradzają ich lokalizację. Wznosząca się rzeka ciepłych dymów komponując się z siecią kanałów ściekowych i rur drenujących, które również niekiedy ukazują się na powierzchni, tworzą złożony deseń w strukturze miasta”.
Zadzwonił telefon.
— Halo?
— Pan Staberinde?
— Tak.
— Dzień dobry. Jestem Kiaplor z…
— Ach, tak, z kancelarii prawniczej.
— Owszem. Dziękuję za wiadomość. Dostałem telegram zapewniający panu pełny dostęp do dochodów i rezerw Fundacji Vanguard.