Выбрать главу

Stała nieruchomo i milczała; potem nagle ruszyła ku drzwiom wiodącym do hali turbin. Obcasy stukały po wyłożonej cegłami ścieżce.

Drona pikował za nią. Zajął pozycję na wysokości jej ramion.

— Życzyłabym sobie — powiedziała — żebyś miał lepsze wyczucie chwili.

— Przepraszam. W czymś ci przeszkodziłem?

— Nie. Ale, do diabła, co to znaczy „bardzo szybki statek pikietowy”?

— Nowa nazwa dla (Zdemilitaryzowanej) Szybkiej Jednostki Zaczepnej — wyjaśnił drona.

Spojrzała na niego. Zachybotał się — odpowiednik wzruszenia ramionami.

— To ma lepiej brzmieć.

— I nazywa się „Ksenofob”. Znakomicie. Czy dubler może podjąć zadanie natychmiast?

— Jutro w południe. Możesz poddać się skanowaniu?

— Jutro rano — odparła Sma.

Drona śmignął przed nią, wytworzył podciśnienie, by otworzyć skrzydła wysokich drzwi. Przekroczyła je i zebrawszy z przodu spódnice, wskakiwała po schodach wiodących do hali turbin. Z rogu pomieszczenia ślizgając się, przybiegły hralzse; skomlały, stukały ją w nogi.

Przystanęła, a one krążyły wokół niej, obwąchiwały rąbki spódnic i lizały jej ręce.

— Nie — zwróciła się do drony. — Jeszcze raz to przemyślałam. Zeskanujcie mnie dziś wieczór, gdy dam znać. Jeśli mi się uda, pozbędę się wcześniej tego tłumu. Teraz znajdę ambasadora Onitnerta. Niech Maikril powie Chuzleis, żeby za dziesięć minut zaprowadziła ministra do baru przy turbinie pierwszej. Przeproś pismaków z „System Times”, zawieź ich z powrotem do miasta i zwolnij. Każdemu daj po butelce nocnokwiatu. Odwołaj fotografa, daj mu jeden stacjonarny aparat, niech zrobi… sześćdziesiąt cztery zdjęcia. Dokładnie tyle, na ile mu pozwolono. Niech ktoś z męskiej obsługi znajdzie Relstocha Sussepina i zaprosi go do moich apartamentów za dwie godziny. A, i jeszcze…

Przerwała nagle, przykucnęła i ujęła długi ryj jednego ze skowyczących hralzsów.

— Gracjo, Gracjo, wiem, wiem — powiedziała do lamentującego zwierzęcia o dużym brzuchu, które zaczęło lizać ją po twarzy. — Chciałam być obecna przy narodzinach twych dzieci, ale nie mogę… — Westchnęła, objęła zwierzę i jedną ręką przytrzymała mu podbródek. — Co mam zrobić, Gracjo? Mogę cię uśpić do mego powrotu i nawet nie poczujesz… ale wszyscy przyjaciele będą za tobą tęsknili.

— Uśpij wszystkie — zasugerował drona.

Sma pokręciła głową.

— Zaopiekujesz się nimi do mego powrotu — powiedziała do jednego z hralzsów. — Dobrze?

Pocałowała zwierzę w nos i wstała. Gracja kichnęła.

— Jeszcze dwie sprawy, drono — rzekła Sma, idąc wśród podnieconego stadka.

— Co takiego?

— Nigdy więcej nie nazywaj mnie „kłapouszkiem”, dobrze?

— Dobrze. Co jeszcze?

Okrążyli błyszczące cielsko dawno uśpionej turbiny numer sześć.

Sma stanęła, przyjrzała się zaaferowanemu tłumowi, wzięła głęboki oddech i wyprostowała ramiona. Z uśmiechem ruszyła do przodu.

— Nie chcę — powiedziała szybko do drony — żeby mój dubler pieprzył kogokolwiek.

— W porządku — odparł, gdy szli wśród rozstępujących się ludzi. — W pewnym sensie jest to twoje ciało.

— Drono, chodzi właśnie o to — rzekła, skinąwszy na kelnera, który podbiegł z tacą, proponując drinki — że to wcale nie jest moje ciało.

Samolot odleciał, pojazdy naziemne opuściły starą elektrownię, ważni ludzie wyjechali. Zostało kilku maruderów, ale nie była im potrzebna. Czuła znużenie i na polepszenie nastroju zsyntetyzowała w gruczołach jedną porcyjkę. Z południowego balkonu apartamentów w przeprojektowanym biurowcu elektrowni patrzyła na głęboką dolinę i na sznur tylnych świateł wzdłuż Bulwaru Nadrzecznego. W górze świsnął samolot, przechylił się, zakręcając przy łuku starej tamy, i zniknął.

Obserwowała odlot maszyny, potem odwróciła się do drzwi penthousu, zdjęła żakiecik, przewiesiła go sobie przez ramię.

Głęboko we wnętrzu rozkosznego mieszkania poniżej umieszczonego na dachu ogrodu grała muzyka. Sma udała się jednak do gabinetu, gdzie czekał Skaffen-Amtiskaw.

Skanowanie, mające uaktualnić dublera, zajęło ledwie parę minut.

Sma miała zwykłe wrażenie dezorientacji, ale minęło dość szybko.

Zrzuciła buty i przez miękkie, ciemne korytarze poszła w kierunku muzyki.

Relstoch Sussepin wstał z fotela. Trzymał w ręce łagodnie żarzący się kieliszek nocnokwiatu. Sma przystanęła w drzwiach.

— Dziękuję, że zostałeś — rzekła, rzucając żakiecik na kanapę.

— Nie ma za co. — Uniósł do ust kieliszek świetlistego płynu, ale zmienił zdanie i objął go obiema dłońmi.

— Co, aaa… czy coś szczególnego chciałabyś…?

Sma uśmiechnęła się jakoś smutno, położyła ręce na oparciach stojącego przed nią obrotowego fotela i patrzyła na skórzaną poduszkę.

— Może teraz pochlebiam sama sobie, ale żeby zanadto nie owijać w bawełnę… — podniosła wzrok. — Czy miałbyś ochotę się pieprzyć?

Relstoch Sussepin znieruchomiał. Po chwili podniósł kieliszek do ust i pił. Wreszcie odstawił go powoli.

— Tak — odparł. — Tak, chciałbym… od pierwszej chwili.

— Mamy tylko ten jeden wieczór — powiedziała, unosząc rękę. — Tylko dziś wieczór. Trudno mi to wyjaśnić, ale od jutra… przez następne pół roku, może dłużej, będę niesłychanie zajęta. Będę musiała praktycznie się rozdwoić, rozumiesz?

Wzruszył ramionami.

— Jasne, cokolwiek sobie życzysz.

Sma odprężyła się, na jej twarz powoli wypłynął uśmiech. Obróciła fotel, zdjęła bransoletkę z dłoni i upuściła ją na siedzenie. Powoli odpięła górę sukni. Czekała.

Sussepin wysączył drinka, odstawił kieliszek i podszedł do niej.

— Światła — szepnęła.

Światła powoli pociemniały, gasły, aż najjaśniejszym obiektem w pokoju stał się kieliszek z łagodnie świecącymi resztkami drinka.

XIII

— Zbudź się.

Zbudził się.

Ciemność. Ciągle przykryty, wyprostowany, zastanawiał się, kto do niego mówi w ten sposób. Od dawna nie przemawiano do niego takim tonem. Na wpół senny, niespodzianie obudzony — chyba w środku nocy — rozpoznał w tym głosie nutę, której nie słyszał od dwóch, trzech dziesięcioleci. Impertynencję. Brak poważania.

Wysunął głowę spod nakrycia w ciepłe powietrze pokoju i w mroku rozpraszanym jedną jedyną lampką usiłował dostrzec tego śmiałka.

Znikło ukłucie strachu — czyżby ktoś ominął straże i ekrany bezpieczeństwa? — chciał teraz jedynie zobaczyć, któż to ma czelność mówić do niego tym tonem.

Intruz siedział na krześle przy nogach łóżka. Wyglądał dziwacznie, dziwacznie w dziwaczny sposób; jakaś nowa, zupełnie obca ekscentryczność. Sprawiał wrażenie ukośnie rzutowanego obrazu. Również jego ubranie wyglądało dziwnie: workowate, jaskrawo barwne nawet w przyćmionym świetle lampki nocnej. Mężczyzna strojem przypominał klauna czy błazna, lecz zbyt symetryczna twarz miała wyraz… srogi? Pogardliwy? Ta cała… nietutejszość obcego utrudniała właściwą ocenę.

Po omacku sięgnął po okulary, lecz to tylko resztki snu utrudniały mu normalne widzenie. Pięć lat temu chirurdzy obdarzyli go nowymi oczyma, jednak po sześćdziesięciu latach krótkowzroczności pozostał mu odruch sięgania natychmiast po przebudzeniu po okulary. Zawsze uważał, że to niewielka cena, a teraz, po kuracji odmładzającej… Zaspane oczy pojaśniały, oczyściły się. Usiadł, spoglądał na mężczyznę na krześle. Chyba śnił albo widział ducha.