Выбрать главу

Odpłynął stamtąd. Namiot w dole malał, stał się cętką przy wąziutkich szlakach. Góry przemknęły obok — białe czapy nasadzone na ochrę.

Szlaki i namiot znikły, góry skurczyły się, a lodowce i umierające z głodu letnie śniegi obejmowały skałę białymi szponami. Wcisnęła się zakrzywiona krawędź, skracając widok, i glob w dole stał się pokolorowanym głazem, kamieniem, kamykiem, ziarnkiem żwiru, piasku, pyłkiem, a potem zginął w piaskowym wirze wielkich obracających się soczewek, które stanowiły dom dla nich wszystkich, a potem stały się cętką na cienkiej bańce otaczającej pustkę, powiązaną ze swym samotnym rodzeństwem materią, będącą nieznacznie odmienną artykulacją nicości.

Pyłki, pyłki. Wszystko znikło. Zapanowała ciemność.

Nadal tam był.

Poinformowano go, że pod tym wszystkim jest coś więcej. Sma mawiała: wystarczy myśleć w siedmiu wymiarach i przedstawić sobie cały wszechświat jako krzywą na torusie — krzywa zaczyna się jako punkt, staje się okręgiem, potem rozszerza się, wspina po wnętrzu torusa, przelewa przez jego wierzch, na zewnątrz, a potem znowu się kurczy, cofa, zapada. Inne wszechświaty przeszły przed nim, inne po nim (większe albo mniejsze sfery na zewnątrz lub wewnątrz ich własnego wszechświata widzianego w czterech wymiarach). Odmienne skale czasowe obowiązywały wewnątrz i na zewnątrz torusa. Pewne wszechświaty rozszerzały się wiecznie, inne trwały krócej niż mgnienie oka.

Za wiele tego; musiał się skoncentrować na tym, co wiedział, czym był i czym się stał.

W innym bycie odszukał słońce, planetę i opadł ku niej, wiedząc, że właśnie to miejsce jest pierwotnym źródłem wszystkich jego snów i wspomnień.

Poszukiwał znaczeń — znalazł popioły. Gdzie jest przyczyna bólu?

Właśnie tutaj, w tej okolicy. Zrujnowany letni domek, rozbity i spalony. Ani śladu krzesła.

Czasami, tak jak w tej chwili, banalność tego wszystkiego zapierała mu dech. Zatrzymał się i sprawdził, gdyż istniały narkotyki, które właśnie tak działały: zapierały dech. Nadal oddychał. Prawdopodobnie jego ciało już ustawiło się, żeby dać sobie z tym radę, ale Kultura — Chaosowi niech będą podwójne dzięki — dla absolutnej pewności umieściła w nim dalszy program. To oszustwo, przynajmniej wobec tych ludzi (widział obok siebie dziewczynę, obserwował ją przez przymknięte oczy, a potem znów całkiem je zamknął), ale to było tylko trochę nie w porządku; zrobił coś dla tych ludzi, choć tak naprawdę nie wiedzieli co, i teraz oni coś dla niego robili.

Sma mówiła: w wielu kulturach najwyższym symbolem jest tron.

Siedzieć w przepychu to wyraz potęgi. Inni do ciebie podchodzą; są niżsi, zwykle schyleni w ukłonie, cofają się pokornie, czasami padają na twarz (choć jest to zawsze zły znak, informują błogosławione statystyki Kultury); siedzieć, by stać się mniej zwierzęcym dzięki tej postawie, niepotrzebnej w ewolucji, symbolem wyrażając zdolność wykorzystywania innych.

Istniały małe cywilizacje — jak mówiła Sma, zaledwie nieco większe od plemion — w których spano na siedząco w specjalnych fotelach, ponieważ wierzono, że sen w pozycji leżącej przynosił śmierć (czyż nie znajdowano zmarłych w takiej pozycji?).

Zakalwe (czy to rzeczywiście jego nazwisko? Nagle w jego wspomnieniach wydało się dziwne i obce), Zakalwe, powiedziała Sma, odwiedziłam pewne miejsce (jak oni do tego doszli? Co sprawiło, że o tym napomknął? Czy był pijany? Czy znowu pozwolił sobie na brak czujności? Prawdopodobnie usiłował uwieść Smę, lecz jak zwykle skończył pod stołem). Zakalwe, kiedyś odwiedziłam miejsce, gdzie zabijali ludzi na krześle. Nie chodzi o torturę — to nie byłoby nic nadzwyczajnego.

Zarówno na krześle, jak i w łóżku można ludzi uwięzić i bezradnym zadawać ból — ale o prawdziwe zabijanie w pozycji siedzącej. Oni — wyobraź sobie tylko — albo człowieka gazowali, albo przepuszczali przez niego prąd elektryczny. Do pojemnika pod krzesłem wrzucano pigułę — mamy tu nieprzyzwoity obraz przenośnego sedesu — by wyprodukować zabójczy gaz; lub wkładali na głowę czapkę, a dłonie kazali zanurzyć w jakąś przewodzącą ciecz, by usmażyć mózg.

Chcesz znać pointę? Dobrze, Sma, podaj pointę. W tym samym państwie istniało prawo zabraniające — zacytuję to — „okrutnych i niezwykłych kar”! Możesz to sobie wyobrazić?

Okrążał planetę, z dala.

A potem spadł ku niej, przez atmosferę, na powierzchnię.

Znalazł wypaloną skorupę rezydencji — jak zapomnianą czaszkę; znalazł zburzony letni domek — jak pogruchotaną czaszkę; znalazł kamienną łódź — jak porzucony wizerunek czaszki. Fałsz. Łódź nigdy nie pływała.

Zobaczył inną łódź; statek; sto tysięcy ton destrukcji, osadzony w swym własnym wizerunku, pozbawiony pierwotnych funkcji; jego najeżone pokłady. Pierwszy, drugi, trzeci, przeciwlotniczy, mały…

Zrobił okrążenie, a potem próbował się zbliżyć, wycelował…

Ale pokładów było zbyt wiele i go pokonały.

Znowu został wyrzucony na zewnątrz i musiał jeszcze raz okrążyć planetę, a wtedy zobaczył Krzesło i zobaczył Krzesłoroba — nie tego, o którym wcześniej myślał; innego Krzesłoroba, prawdziwego, i właśnie tego, do którego powracał we wszystkich wspomnieniach — w całej jego upiornej chwale.

Pewnych rzeczy było już zbyt wiele, nie dało się tego znieść.

Cholerni ludzie. Cholerni inni. Niech cholera weźmie to bycie kim innym.

Z powrotem do dziewczyny. (Dlaczego musieli tam być inni ludzie?)

Tak, nie miała zbyt wiele doświadczenia jako przeprowadzacz, ale ponieważ był tu obcy, został przekazany właśnie jej, gdyż uważano ją za najlepszą z nie wypróbowanych. Ale ona im pokaże. Może właśnie dzięki temu już ją rozpatrywali jako kandydatkę na jedną z Matriarchiń.

Pewnego dnia ich poprowadzi. Czuła to w kościach. W tych samych kościach, które bolą, gdy widzi, jak przewraca się dziecko; ten sam ból, który nawiedza jej złożoną dziecięcą dłoń, gdy widzi kogoś uderzającego się mocno przy upadku, będzie jej przewodnikiem w polityce i przez kłopoty plemienia. Ona zwycięży. Tak jak ten mężczyzna, lecz inaczej.

Ona też ma tę wewnętrzną siłę. Poprowadzi swój lud; ta pewność rosła w niej jak dziecko. Wzburzy lud przeciw najeźdźcom; pokaże, co jest warta ich krótkotrwała hegemonia — to jedynie ślepe odgałęzienie na pustynnym szlaku ich przeznaczenia. Ludzie zza równin, z dekadenckiego, wonnego pałacu na skale poddadzą się plemieniu. Siła i intelekt kobiet i siła i dzielność mężczyzn plemienia — cierni pustyni — zmiażdżą zepsutych ludzi podobnych płatkom ze skał. Piaski znów będą należeć do nich. Dzięki niej powstaną wyryte w kamieniu świątynie.

Kłamstwa. Ta młoda dziewczyna nic nie wiedziała na temat przyszłych losów plemienia. Rzucili ją jak ochłap, by ułatwić obcemu przejście w coś, co — według nich — mogło w jego przypadku zmienić się w śmiertelny sen. Los jej pokonanego ludu zupełnie ich nie obchodził; zrezygnowali z dziedzictwa tradycji, pragnęli prestiżu i gadżetów.

Niech śni. Odprężył się w spokojnej gorączkowości narkotyku.

Istniało miejsce, gdzie punkt na horyzoncie pamięci spotykał czasoświatło skądinąd, a on nie był jeszcze pewien, czy minął już to miejsce.

Spróbował jeszcze raz zobaczyć wielkie domostwo, lecz było przyćmione dymem i światłem pocisku zapalającego. Spojrzał na ogromny okręt wojenny uwięziony w suchym doku, lecz statek się nie powiększał. To doprawdy wspaniała łajba, ale on nie mógł zgłębić jej istotnych znaczeń.