Tamtej nocy w zasadzie nie spał; został pirackim księciem, który odrzucił swoje szlachectwo, by wśród egzotycznych wysepek pełnych skarbów powieść dzielną załogę przeciwko statkom handlarzy niewolników ze straszliwego imperium. Jego sprawne małe okręty mknęły pośród niezgrabnych galeonów, niszcząc ich olinowanie seriami strzałów.
Przybywali na brzeg w bezksiężycowe noce, atakowali wielkie więzienne zamki, wyzwalali rozradowanych więźniów. Pojedynkował się na miecze z podłym oprawcą, sługusem gubernatora — przeciwnik w końcu spadł z wysokiej wieży. Przymierze z piękną piracką damą przerodziło się w związek bardziej osobisty, a śmiały atak na górski klasztor, gdzie ją więziono…
Oderwał się od tego po tygodniach skompresowanego czasu. Wiedział (gdzieś w tle swego umysłu), że to wszystko nie jest prawdziwe, co jednak wydawało się najmniej ważną cechą przygody. Kiedy z tego wyszedł — przekonując się ze zdziwieniem, że nie miał wytrysku podczas niektórych głęboko przekonujących erotycznych epizodów — odkrył, że minęła zaledwie jedna noc, nadszedł ranek, a on w jakiś sposób dzielił tę dziwną historię z innymi. Najwidoczniej była to gra. Ludzie zostawili mu wiadomości z prośbą o kontakt, mówili, że wspólna gra dała im wiele zadowolenia. Czuł się dziwnie zawstydzony i nie odpowiedział.
Pokoje, w których spał, zawsze zawierały urządzenia do siedzenia: rozszerzenia pól, kształtowalne jednostki ścienne, prawdziwe kanapy i — czasami — zwykłe krzesła. Gdy w pokoju były krzesła, wynosił je na zewnątrz, na korytarz lub na taras.
Tylko to mógł zrobić, by nie dopuszczać do siebie wspomnień.
— Wcale nie — powiedziała kobieta w głównej nawie. — To działa inaczej.
Stali na częściowo zbudowanym statku kosmicznym, na czymś, co miało się stać środkiem silników, i obserwowali, jak ogromna jednostka polowa sunie przez powietrze, z przestrzeni technicznej poza nawą właściwą, potem w górę ku szkieletowi Wszechstronnej Jednostki Kontaktowej. Małe holowniki dźwigowe manewrowały jednostką polową w dół, ku miejscu gdzie stali.
— Nie ma to znaczenia?
— Niewielkie — odpowiedziała kobieta. Nacisnęła nabijany ćwiekami talrep, który trzymała w dłoni, i powiedziała jakby do swego ramienia:
— Ja to wezmę.
Jednostka polowa zawisła nad nimi, rzuciła na nich cień. Była to jeszcze jedna solidna płyta. Czerwona. Kolor odmienny od gładkiej czarnej prawej burty czegoś o nazwie: „Główny blok silnika — dół” pod ich stopami. Manipulowała talrepem, sprowadzając na dół ogromny czerwony klocek. Dwoje innych ludzi stojących dwadzieścia metrów dalej obserwowało drugi koniec jednostki.
— Kłopot polega na tym — powiedziała kobieta, obserwując ogromną, opuszczającą się cegłę budowlaną — że nawet jeśli ludzie chorują i umierają młodo, choroba zawsze ich dziwi. Jak sądzisz, ilu młodych ludzi rzeczywiście mówi do siebie: „Hura, dzisiaj jestem zdrów!”, jeśli nie przebyli właśnie poważnej choroby? — Wzruszyła ramionami, nacisnęła talrep ponownie, gdy jednostka polowa zniżyła się do kilkunastu centymetrów nad powierzchnią silnika. — Bezwładność zmniejszyć o pięć. Sprawdzenie. — Świetlna linia zamigotała na powierzchni bloku. Kobieta położyła na nim dłoń i nacisnęła znowu. Blok drgnął. — W dół, bardzo powoli — poleciła. Wcisnęła blok na miejsce. — Wszystko w porządku, Sohrz? — zapytała.
Nie usłyszał odpowiedzi, ale kobieta ją widocznie usłyszała.
— W porządku, ustawione. Kontynuuj. — Podniosła wzrok, gdy holowniki dźwigowe pożeglowały z powrotem do przestrzeni technicznej, a potem znów ku niemu. — Rzeczywistość potrafi obecnie naśladować odwieczny sposób zachowania ludzi. Nie czujesz więc żadnego cudownego uwolnienia od nękającej choroby. — Podrapała się w ucho. — Może tylko wówczas, gdy o tym myślisz. — Uśmiechnęła się. — Chyba w szkole, kiedy się dowiadujesz, że ludzie żyli… tak jak nadal żyją obcy… wtedy to do ciebie dociera, jesteś tego świadom, ale w sumie myślisz o tych sprawach niewiele.
Szli przez czarne obszary jednorodnego materiału (Powinieneś to zobaczyć pod mikroskopem, powiedziała, gdy o tym wspomniał. Jest piękne! Czego zresztą oczekiwałeś? Dźwigni? Przekładni? Cystern z chemikaliami?).
— Maszyny zbudowałyby to chyba szybciej? — spytał, rozglądając się po skorupie statku.
— Ależ oczywiście! — zaśmiała się.
— Więc dlaczego to robisz?
— Dla przyjemności. Kiedy jedna z tych wielkich mateczek wypływa przez tę bramę po raz pierwszy i kieruje się ku głębokiej przestrzeni, trzysta ludzi na pokładzie, wszystko funkcjonuje, Umysł zupełnie szczęśliwy, wtedy myślę sobie: pomogłam to zbudować. Maszyna mogła to zrobić szybciej, ale to nie zmienia faktu, że właśnie ja naprawdę to zrobiłam.
— Hmm — odpowiedział.
(Nauczcie się obróbki drewna. Metalu. Nie staniecie się przez to stolarzami czy kowalami, tak jak pisanie nie zrobi z was urzędników.)
— Możesz sobie hymkać — odparła, zbliżając się do przezroczystego hologramu niemal już ukończonego statku, gdzie stało kilku innych pracowników; pokazywali sobie wnętrze modelu i rozmawiali. — Latałeś kiedyś szybowcem lub pływałeś pod wodą?
— Owszem — przytaknął.
Wzruszyła ramionami.
— A przecież ptaki fruwają lepiej od nas, a ryby lepiej pływają. Czyż przestajemy szybować i pływać z tego powodu?
Uśmiechnął się.
— Przypuszczam, że nie.
— I słusznie — przyznała kobieta. — A czemu? — Uśmiechnęła się do niego szerzej. — Ponieważ to przyjemność. — Spojrzała na holograficzny model statku. Jeden z pracowników zawołał ją, wskazując coś w modelu. — Przepraszam na chwilę.
— Udanej budowy. — Kiwnął głową.
— Dziękuję. Wierzę, że będzie udana.
— Och — zapytał. — Jak ma się nazywać ten statek?
— Jego Umysł życzy sobie, żeby go zwać „Słodki i Pełen Wdzięku” — zaśmiała się kobieta. Potem pogrążyła się w dyskusji ze współpracownikami.
Oglądał tutejsze gry sportowe; w niektórych sam wziął udział.
Większości po prostu nie rozumiał. Dużo pływał. Powodzeniem cieszyły się tu baseny i kompleksy sportów wodnych. Przeważnie ludzie pływali nago, co trochę go krępowało. Później odkrył, że istniały całe sekcje — wioski? obszary? rejony? Nie był pewien, jak ma o nich myśleć — gdzie nikt nigdy nie nosił ubrań, jedynie ozdoby na ciele. Sam się zdziwił, jak szybko przyzwyczaił się do tego zachowania, ale nigdy do takich ludzi nie dołączył.
Dopiero po pewnym czasie sobie uświadomił, że drony, które widział — bardziej zróżnicowane w swym wyglądzie niż ludzie w swej fizjologii — nie wszystkie należą do statku. Przeciwnie, niewiele z nich należało; miały własne sztuczne mózgi — ciągle uważał je za komputery.
Posiadały również osobowość, choć on nadal traktował to sceptycznie.
— Pozwól, że przedstawię ci pewien eksperyment myślowy — powiedział mu stary drona podczas karcianej gry, która, jak twierdził drona, polegała głównie na szczęściu. Siedzieli — no, drona unosił się — pod łukiem delikatnie różowego kamienia, przy małej sadzawce. Przez krzaki i drzewka dochodziły do nich krzyki ludzi, zajętych po drugiej stronie sadzawki skomplikowaną grą w piłkę. — Zapomnij o tym — mówił drona — jak mózgi maszyn są rzeczywiście budowane; pomyśl o tworzeniu mózgu maszyny, komputera elektronicznego, na obraz mózgu człowieka. Można rozpocząć od paru komórek, jak u ludzkiego embrionu; komórki mnożą się, stopniowo ustalając połączenia. Zatem będziemy wciąż dodawać nowe składniki i wykonywać odpowiednie, a nawet — jeśli chcemy powtarzać dokładny rozwój konkretnego człowieka w różnych stadiach — identyczne połączenia. Oczywiście trzeba by było ograniczyć szybkość wiadomości przekazywanych tymi połączeniami do małego ułamka ich zwykłej elektronicznej szybkości, lecz to nie jest trudne. Nietrudne jest również zmuszenie tych neuronopodobnych składników do wewnętrznego działania przypominającego funkcjonowanie ich biologicznych odpowiedników, do generowania wiadomości zależnie od typu sygnału, który odbiorą.