Nigdy już nie spotkał Chori; słyszał, że zginęła w służbie czynnej jakieś piętnaście lat później. Przekazano mu tę wiadomość, gdy hodowano jego nowe ciało, na WPS-ie „Urodzony Optymista”, po odratowaniu jego uciętej głowy z planety o nazwie Fohls.
Jedenaście
Przykucnął za barierką w oddalonym krańcu starego obserwatorium, kryjąc się przed samolotem. Poniżej, na stromym zboczu, krzaki i drzewa zarastały pozbawione dachów budynki. Obserwował zbliżający się samolot. Rozejrzał się, czy nie nadlatują maszyny z innych kierunków, ale niczego nie dostrzegł. Nachmurzony, obserwował obraz przekazywany na ekran skafandra. Samolot zbliżał się, zwalniał cały czas; na tle zachodzącego słońca rysował się niczym otyły grot strzały.
Maszyna opadła powoli na platformę obserwatorium. Z brzucha pojazdu opuściła się rampa na zawiasach. Trzy nogi wygięły się na zewnątrz. Spojrzał na odczyty efektorów maszyny, a potem pokręcił głową, schylił się i pobiegł z powrotem w dół zbocza.
Tsoldrin siedział w jednym ze zrujnowanych budynków. Zdziwił się na widok postaci w skafandrze wchodzącej przez zarośnięte pnączami drzwi.
— Tak, Cheradenine?
— To samolot cywilny — rzekł, podnosząc przyłbicę. — Nie sądzę, żeby nas szukał. Ale chyba może nam ułatwić ucieczkę. — Wskazał górę zbocza. — Idziesz?
Tsoldrin Beychae spojrzał przez półmrok na matowoczarną postać w drzwiach. Zastanawiał się, co robić, i jeszcze nie doszedł do żadnych wniosków. Częściowo pragnął powrotu do ciszy i spokoju biblioteki uniwersyteckiej, gdzie żył sobie szczęśliwie, w spokoju, zgłębiał starożytne idee i historie, z nadzieją że kiedyś ustawi je w logicznym porządku. Wyjaśni również swoje własne poglądy, wskaże wnioski płynące z dawnych dziejów i skłoni ludzi do zastanowienia się nad współcześnie panującymi ideologiami. Przez długi czas gdy tam przebywał, wydawało mu się, że podejmuje zadanie pożyteczne i godne wysiłku — lecz obecnie stracił tę pewność.
Niewykluczone, myślał, że czekają sprawy ważniejsze, do których mógłbym się przyłożyć. Może powinienem dołączyć do Zakalwego, zgodnie z jego życzeniem i sugestią samej Kultury?
Czy po tym wszystkim mogę wrócić do swych badań?
Przybył z przeszłości Zakalwe, zuchowaty i bezczelny jak zawsze.
Ubrel po prostu grała rolę, on zaś czuł się w tej chwili bardzo stary, oszukany, wściekły. A całe Skupisko znowu dryfowało na rafy.
Czy miał prawo powstrzymać się od wszelkich działań, nawet jeśli Kultura przecenia jego status w tej cywilizacji? Zakalwe usiłował odwołać się do jego próżności, ale jeśli nawet to, co mówił, jest tylko częściową prawdą, co wtedy? Czy słuszne jest siedzieć na tyłku i pozwalać, by sprawy szły swoim torem — taktyka łatwiejsza i mniej szarpiąca nerwy? Jeśli wybuchnie wojna, a on nie ruszy palcem, by jej zapobiec, jak będzie się czuł?
Niech cię diabli, Zakalwe, pomyślał.
— Ciekaw jestem, jak daleko uda ci się dotrzeć — rzekł Beychae, wstając.
— Dzielny chłopak. — Głos postaci w skafandrze nie wyrażał żadnego wyraźnego uczucia.
— …Ogromnie, ogromnie państwa przepraszam za opóźnienie; naprawdę nie mieliśmy na to wpływu; w sterowaniu ruchem wybuchła jakaś panika, lecz jeszcze raz przyjmijcie państwo przeprosiny w imieniu Wycieczek Historycznych. Oto więc jesteśmy na miejscu, nieco później niż planowaliśmy. Czyż jednak ten zachód słońca nie jest piękny? Oto niezwykle słynne Obserwatorium Srometreńskie. Proszę państwa, przynajmniej cztery i pół tysiąca lat historii rozegrało się właśnie tu, pod naszymi stopami. Bardzo szybko opowiem państwu o tym wszystkim w krótkim czasie, jaki mamy do dyspozycji, więc proszę słuchać uważnie…
Pojazd unosił się na brzęczącym polu AG tuż nad zachodnią krawędzią platformy obserwatorium. Jego łapy dyndały w powietrzu — prawdopodobnie wysunięto je na wszelki wypadek. Po rampie opuszczanej z brzucha pojazdu wysiadło około czterdziestu ludzi. Stanęli wokół plinty jednego z kamiennych instrumentów, słuchając entuzjastycznej przemowy młodego przewodnika.
Zakalwe obserwował grupę przez kamienną balustradę, skanował ją wbudowanym w skafander efektorem i oglądał wyniki na ekranie przyłbicy. Większość turystów miała przy sobie przedmioty będące w istocie terminalami — łączami sieci komunikacyjnej planety. Komputer skafandra dyskretnie odpytywał terminale efektorem. Dwa terminale były włączone: jeden odbierał sprawozdanie sportowe, drugi muzykę. Reszta pozostawała w stanie oczekiwania na sygnał.
— Skafander! — szepnął tak cicho, że nie słyszał go nawet stojący obok Tsoldrin, nie mówiąc już o uczestnikach wycieczki. — Chcę uszkodzić te terminale ukradkiem. Uniemożliwić im nadawanie.
— Dwa terminale nastawione na odbiór nadają kod swojego położenia — odparł skafander.
— Czy mogę uszkodzić ich funkcję nadawania bez zmiany funkcji bieżącego odbioru i podawania położenia?
— Tak.
— Doskonale. Ponieważ trzeba uniemożliwić im wysyłanie dalszych sygnałów, uszkodź terminale.
— Uszkodzić wszystkie trzydzieści cztery dostępne w zasięgu niekulturowe osobiste terminale sieci komunikacyjnej. Potwierdź.
— Potwierdzam, do cholery. Wykonaj.
— Rozkaz wypełniony.
Obserwował, jak ekranik w górze zmienia się: wewnętrzne stany energetyczne terminali opadły w pobliże zera. Grupa oddalała się od wiszącego pojazdu. Przewodnik prowadził ją przez kamienny płaskowyż starego obserwatorium w kierunku Beychaego i człowieka w skafandrze.
Ten pchnął w górę przyłbicę, obejrzał się na towarzysza.
— W porządku, idziemy. Spokojnie.
Poszedł pierwszy, przez poszycie między gęstymi drzewami. Pod częściowo pozbawionymi liści koronami było dość ciemno i Beychae kilka razy się potykał, lecz obchodząc platformę obserwatorium, stąpali po dywanie zeschłych liści i nie robili wiele hałasu.
Gdy znaleźli się pod samolotem, przeskanował go efektorem skafandra.
— Ty piękna maszynko — wydyszał, patrząc na pojawiające się wyniki. Samolot był zautomatyzowany i bardzo głupi. Nawet ptak posiadał prawdopodobnie bardziej złożony mózg. — Skafander, podłącz się do samolotu. Przejmij sterowanie. Nikogo o tym nie powiadamiaj.
— Skryte przejęcie sterowania i władzy nad pojedynczym samolotem w zasięgu. Potwierdź.
— Potwierdzam. I przestań mnie prosić, żebym wszystko potwierdzał.
— Sterowanie-władza przejęte. Odwołanie potwierdzeniowego protokołu poleceń. Potwierdź.
— O rety! Potwierdzam.
— Protokół potwierdzeniowy odwołany.
Zastanawiał się, czy po prostu nie chwycić Beychaego i nie wzlecieć do samolotu — pole AG pojazdu prawdopodobnie zamaskowałoby sygnał wydany przez skafander, lecz nie było to pewne. Zerknął na strome zbocze, potem odwrócił się do Beychaego.
— Daj rękę. Wchodzimy — szepnął.
Starzec usłuchał.
Poszli dziarsko w górę zbocza. Skafander kopaniem robił stopnie w ziemi. Zatrzymali się przy balustradzie. Wiszący pojazd zasłaniał ciemniejące niebo. Żółte światło z wejścia nad rampą słabo rozjaśniało najbliższy kamienny instrument.
Beychae odpoczywał. Jego towarzysz sprawdził, co porabia wycieczka. Znajdowała się w oddalonej części obserwatorium. Przewodnik świecił latarką po jakimś starożytnym kamieniu.
— Chodźmy, Tsoldrinie.
Przekroczyli balustradę, weszli na rampę i do samolotu. Szedł za Beychaem. Obserwował grupę na ekranie hełmu, ale nie wiedział, czy ktoś z turystów ich zauważył.