Выбрать главу

— Skafander, zamknij rampę — rozkazał, gdy obaj weszli do jedynego większego pomieszczenia we wnętrzu samolotu. Urządzono je z przepychem, ściany zawieszono kilimami, na podłodze leżał gruby dywan, stały wielkie fotele i kanapy; na jednej ścianie autobar, na drugiej ogromny ekran, teraz przedstawiający ostatnie chwile zachodu.

Rampa zagrała melodyjkę i podniosła się z sykiem.

— Skafander, wciągnij nogi — polecił, odsuwając osłonę twarzy. Na szczęście skafander miał dość inteligencji, by wiedzieć, że chodzi o nogi pojazdu, a nie jego własne. Człowiekowi przyszło na myśl, że ktoś z balustrady obserwatorium może skoczyć na jedną z nóg samolotu. — Skafander, ustaw pojazd na wysokości plus dziesięć metrów.

Lekkie brzęczenie zmieniło ton, ale tylko na chwilę. Obserwował, jak Beychae zdejmuje swą ciężką bluzę, a potem rozejrzał się po wnętrzu statku. Efektor stwierdzał, że na pokładzie nie ma nikogo, jednak należało się upewnić.

— Zobaczmy, dokąd miała polecieć ta maszyna — oznajmił, a Beychae usadowił się na długiej kanapie, wzdychając i przeciągając się. — Skafander, następny cel samolotu?

— Terminal Kosmiczny Gipline — odpowiedziano mu zwięźle.

— Idealnie. Skafander, zabierz nas tam, postaraj się, by wyglądało to normalnie i legalnie.

— Jestem w drodze — odparł skafander. — Oczekiwany czas podróży: czterdzieści minut.

Hałas zmienił się, zwiększył częstotliwość. Podłoga poruszyła się nieco. Ekran z drugiej strony kabiny pokazywał, że lecą nad zalesionymi wzgórzami, nabierając wysokości.

Przespacerował się po pojeździe, jeszcze raz się upewnił, że nikogo w nim nie ma, a potem siadł przy Beychaem. Wygląda na bardzo zmęczonego, pomyślał. Miał dzień pełen wrażeń.

— Dobrze się czujesz?

— Powiedziałbym: cieszę się, że siedzę. — Beychae kopnięciem zrzucił buty.

— Pozwól, że zrobię ci drinka, Tsoldrinie. — Zdjął hełm i udał się do baru. — Skafander — rzekł, gdyż nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł — znasz jakiś numer kontaktowy Kultury w Solotol?

— Tak.

— Połącz mnie przez samolot.

Nachylił się nad autobarem.

— A jak to działa?

— Autobar jest sterowany gło…

— Zakalwe! — Głos Smy przerwał wypowiedź skafandra. Mężczyzna aż drgnął. Wyprostował się. — Gdzie jest…? — Kobieta zamilkła nagle. — O, zorganizowaliście sobie samolot, prawda?

— Tak. — Spojrzał na drugi koniec pomieszczenia, skąd obserwował go Beychae. — Udajemy się właśnie do portu Gipline. Więc co się stało? Gdzie jest tamten moduł? Słuchaj, Smo, jestem urażony: nie wpadłaś, nie pisałaś, nie przysyłałaś kwiatów…

— Z Beychaem wszystko w porządku? — spytała Sma niecierpliwie.

— Tsoldrin ma się znakomicie — odparł, uśmiechając się do towarzysza. — Skafander, każ temu autobarowi sporządzić dla nas odświeżające, lecz mocne drinki.

— Ma się dobrze, to świetnie. — Sma westchnęła. Z autobaru dochodziły szczęknięcia i gulgotania. — Nie nawiązywaliśmy kontaktu — wyjaśniła — bo nie chcieliśmy ich zawiadamiać, gdzie jesteście; straciliśmy chronioną łączność, kiedy zestrzelono kapsułę. Zakalwe, to było śmieszne; powstał prawdziwy chaos, kiedy kapsuła zniszczyła ciężarówkę na targu kwiatowym, a ty zestrzeliłeś myśliwiec. Miałeś szczęście, że dotarłeś tak daleko. Gdzie ta kapsuła?

— Przy obserwatorium w Srometren — wyjaśnił, spoglądając w dół na otwierający się w autobarze luk. Wziął tacę z dwoma drinkami i usiadł obok Beychaego. — Przywitaj się z Tsoldrinem Beychaem, Smo — powiedział, wręczając towarzyszowi drinka.

— Pan Beychae? — rozległ się ze skafandra głos Smy.

— Witam — powiedział Beychae.

— Cieszę się, że z panem rozmawiam. Mam nadzieję, że pan Zakalwe traktuje pana właściwie. Dobrze się pan czuje?

— Jestem zmęczony, lecz krzepki.

— Ufam, że pan Zakalwe znalazł czas, by poinformować pana o powadze sytuacji w Skupisku.

— Wyjaśnił. Rozważam waszą propozycję i na razie nie mam ochoty wracać do Solotol.

— Rozumiem i doceniam — rzekła Sma. — Jestem przekonana, że pan Zakalwe postara się zachować pana w zdrowiu i bezpieczeństwie, prawda, Cheradenine?

— Oczywiście, Diziet. No więc, gdzie jest moduł?

— Tkwi pod chmurami na Soreraurth, tak jak przedtem. Dzięki twoim eskapadom, dyskretnym jak wybuch nowej, wszystko postawiono w stan najwyższej gotowości. Tylko coś ruszymy, a od razu nas zauważą i wtedy, jeśli dojdą do wniosku, że się wtrącamy, sami staniemy się przyczyną wojny. Zakalwe, opisz jeszcze raz, gdzie jest ta kapsuła. Będziemy musieli przykryć ją bierną plamą z mikrosatelity, a potem zlikwidować, by usunąć dowody. Cholera, to brudna robota, Zakalwe.

— Cóż, wybaczcie — rzekł. Znowu się napił. — Kapsuła znajduje się pod wielkim żółtolistnym drzewem zrzucającym okresowo okrycie, osiemdziesiąt do… stu trzydziestu metrów na północny wschód od obserwatorium. Och, i karabin plazmowy jest… dwadzieścia do czterdziestu metrów ku zachodowi.

— Zgubiłeś go? — W głosie Smy brzmiało niedowierzanie.

— Wyrzuciłem w przystępie irytacji — przyznał ziewając. — Został zefektoryzowany.

— Mówiłem ci, że to własność muzeum — wtrącił się inny głos.

— Zamknij się, Skaffen-Amtiskaw — rzekł. — Więc co teraz, Smo?

— Chyba Terminal Kosmiczny Gipline — odpowiedziała kobieta. — Zobaczymy, czy zdołamy załatwić ci rezerwację na jakiś lot. Na Impren lub w okolice. W najgorszym przypadku czeka cię podróż cywilna, trwająca przynajmniej parę tygodni; jeśli będziesz miał szczęście, odwołają alarm, a moduł zdoła się przemknąć i was spotkać. Ale i tak dzięki dzisiejszym wydarzeniom w Solotol wojna pewnie się trochę przybliżyła. Pomyśl o tym, Zakalwe.

Kanał został zamknięty.

— Jest chyba z ciebie niezadowolona — zauważył Beychae.

— To nie nowina, Tsoldrinie. — Westchnął i wzruszył ramionami.

— Szanowni państwo, ogromnie mi przykro. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Nigdy. Szczerze przepraszam… Po prostu nie mogę tego zrozumieć… ja, eee… spróbuję… — Młody człowiek uderzał w guziki swego kieszonkowego terminala. — Halo? Halo! Halo!!! — Potrząsał urządzeniem, bił w nie dłonią. — To po prostu… po prostu… nigdy, ale to nigdy się jeszcze nie zdarzyło. Naprawdę nie. — Spoglądał przepraszająco na turystów, skupionych wokół jedynego światła. Większość patrzyła na niego; kilku bezskutecznie próbowało uruchomić własne terminale, a jakaś para spoglądała na zachodnie niebo, jak gdyby ostatnia czerwona plama miała zwrócić pojazd, który tak tajemniczo poleciał na własny rachunek. — Halo? Halo? Jest tam ktoś? Proszę odpowiedzieć! — wołał młody człowiek płaczliwie. Ostatnia iskierka światła znikła z wieczornego nieba; księżyc oświetlił cieńsze łaty chmur. Latarka zamigała. — Jeśli ktoś mnie słyszy, proszę odpowiedzieć! Och, proszę!

Skaffen-Amtiskaw ponownie nawiązał łączność, by zakomunikować, że obydwaj mają zarezerwowane miejsca na kliprze o nazwie „Osom Emananish” udającym się do Układu Breskialskiego, zaledwie trzy lata świetlne od Impren. Mieli nadzieję, że moduł dotrze do nich wcześniej. Prawdopodobnie będzie musiał to zrobić — ich ślad z pewnością zostanie wykryty.

— Dobrze by było, gdyby pan Beychae zmienił wygląd — usłyszał gładki głos drony.