Выбрать главу

O ile następowanie było ciężką, niebezpieczną harówką, to odwrót okazał się aż nazbyt łatwy.

Opuszczanie kolejnych dolin zmieniało się w paniczną ucieczkę. Nalegał, by dalej prowadzić kontratak. Kapłani zatelegrafowali, że należy rzucić więcej sił, by zatrzymać postęp ku stolicy dwóch nieprzyjacielskich dywizji. Zignorował ich. Żołnierze w dwóch poszarpanych dywizjach z trudnością sformowaliby jedną pełną dywizję; wraże szeregi stale topniały. Mogą dotrzeć do miasta, ale dalej nie będą miały dokąd iść. Z satysfakcją przyjąłby osobiście ostateczną kapitulację.

Drugą stronę gór zalewały deszcze. Rozbite siły Imperium przedzierały się przez grząskie lasy. Ich samoloty z powodu złej pogody prawie w ogóle nie opuszczały lądowisk, natomiast siły powietrzne Hegemonarchii bezkarnie je ostrzeliwały.

Ludzie uciekli do miasta. Grzmiała artyleria. Resztki dwóch dywizji, które przedarły się przez góry, rozpaczliwie parły do przodu. Na odległych równinach po drugiej stronie gór niedobitki Armii Cesarskiej wycofywały się pośpiesznie. Dywizje uwięzione w prowincji Shenastri, nie mogąc uciec przez bagna, poddawały się masowo.

Dwór cesarski zasygnalizował chęć zawarcia pokoju w dniu, gdy do Balzeit weszły resztki dwóch dywizji — kilkanaście czołgów i tysiąc żołnierzy; pozbawioną amunicji artylerię pozostawiono na polach. Kilkanaście tysięcy mieszkańców miasta szukało schronienia na szerokim majdanie cytadeli. Obserwował z dali, jak strumień ludzi wpływa przez bramy w wysokich murach.

Tego dnia zamierzał opuścić cytadelę — od tygodnia kapłani krzyczeli, by stąd wyjeżdżał; sztabu generalnego prawie już tu nie było. Teraz jednak miał kopię wiadomości, którą właśnie otrzymali z dworu cesarskiego.

Zresztą i tak dwie dywizje Hegemonarchii schodziły właśnie z gór na odsiecz miastu.

Połączył się przez radio z kapłanami — postanowili przyjąć zawieszenie broni; walki natychmiast ustaną, jeśli Armia Cesarska wycofa się na swoje przedwojenne pozycje. Jeszcze trochę porozmawiali przez radio — porządkowanie sytuacji pozostawił kapłanom i dworowi. Zdjął mundur i po raz pierwszy od przybycia tutaj ubrał się jak cywil. Poszedł do stołpu i przez lornetkę polową obserwował drobne cętki — wraże czołgi jadące po ulicy. Daleko. Bramy cytadeli nadal stały otworem.

Zawieszenie broni ogłoszono w południe. Pod cytadelą znużeni cesarscy żołnierze rozlokowali się w pobliskich hotelach i barach.

Pogrążony w myślach stał w długiej galerii zwrócony twarzą do światła. Powiewne białe zasłony falowały wokół niego łagodnie w ciepłej bryzie. Splótł z tyłu ręce. Ze spokojnego, lekko zachmurzonego nieba nad górami, za fortecą, za miastem, padało na jego twarz bezbarwne, rozproszone światło i kiedy tak stał w prostym ciemnym ubraniu, wydawał się niematerialny, jak rzeźba lub trup oparty o blanki dla zmylenia wroga.

— Zakalwe?

Odwrócił się. Oczy rozszerzyły mu się zdziwieniem.

— Skaffen-Amtiskaw! Co za niespodziewany zaszczyt. Sma puszcza cię obecnie samego, czy też jest tu gdzieś w pobliżu? — Spojrzał w głąb długiej galerii cytadeli.

— Dzień dobry, Cheradenine. — Drona podryfował ku niemu. — Pani Sma już tu leci. Modułem.

— I jak się ma Dizzy? — Usiadł na ławeczce ustawionej przy ścianie naprzeciw zasłoniętych firankami okien. — Co słychać?

— Prawie same dobre nowiny. — Skaffen-Amtiskaw unosił się na poziomie jego twarzy. — Pan Beychae znajduje się obecnie w drodze do Habitatów Impren, gdzie odbędzie się konferencja na szczycie dwóch głównych opcji w Skupisku. Zdaje się, że groźba wojny zanika.

— O, to naprawdę cudowne! — Splótł ręce na karku. — Pokój tutaj. Pokój tam. — Odwrócił na bok głowę i zerknął na dronę. — A jednak, drono, nie wydajesz się pławić w radości i szczęściu. Wydajesz się — czy mogę tak to sformułować — zdecydowanie ponury. Co się stało? Wyładowane akumulatory?

Maszyna milczała przez parę sekund. Potem powiedziała:

— Moduł pani Smy za chwilę wyląduje. Pójdziemy na dach?

Zaintrygowany skinął głową, dziarsko wstał, klasnął raz w dłonie i wskazał drogę naprzód.

— Jasne. Chodźmy.

Poszli do jego apartamentów. Pomyślał, że Sma również wygląda na przygnębioną, a spodziewał się, że będzie tryskać radością, gdyż wszystko zapowiadało, że w Skupisku wojna jednak nie wybuchnie.

— Dizzy, z czym są problemy? — spytał, nalewając jej drinka. Chodziła tam i z powrotem przed zasłoniętymi oknami. Bez zainteresowania przyjęła szklankę. Odwróciła się i spojrzała mu w twarz z… nie był pewien. Ale gdzieś w trzewiach poczuł zimno.

— Musisz wyjechać, Cheradenine — oznajmiła mu.

— Wyjechać? Kiedy?

— Teraz. Dzisiaj. Najpóźniej jutro rano.

Zrobił zaskoczoną minę, a potem się zaśmiał.

— W porządku. Przyznaję, młodzi chłopcy są coraz bardziej atrakcyjni, ale…

— Nie — ucięła Sma. — Mówię poważnie, Cheradenine. Musisz odejść.

Potrząsnął głową.

— Nie mogę. Nie ma żadnej gwarancji, że zawieszenie broni zostanie utrzymane. Mogą mnie potrzebować.

— Zawieszenie broni nie zostanie utrzymane. — Sma uciekała wzrokiem. — Przynajmniej jedna strona go nie dotrzyma. — Odstawiła szklankę na półkę.

— Co? — Zerknął na dronę, który unosił się obojętnie. — Diziet, o czym ty mówisz?

— Zakalwe — rzekła, mrugając gwałtownie; uniosła na niego oczy. — Zawarto umowę: musisz wyjechać.

Spojrzał na nią przenikliwie.

— Jaka to umowa, Dizzy? — spytał cicho.

— Wcześniej… opcja Humanistów udzieliła Imperium nieoficjalnej pomocy. — Sma spacerowała nerwowo; mówiła nie do niego, lecz do dywanu na podłodze. — Oni… zainwestowali swój honor w tutejsze wydarzenia. To delikatna sprawa. Porozumienie może zależeć od triumfu Imperium. — Przerwała, spojrzała na dronę, znowu odwróciła wzrok. — A wszyscy przedtem uważali zgodnie, że ten triumf jest nieunikniony.

Odstawił drinka i siadł na wielkim krześle, które wyglądało jak tron.

— A więc spaskudziłem sprawę, odbierając Imperium szansę, czy tak? — spytał cicho.

— Tak. — Sma przełknęła ślinę. — Tak, spaskudziłeś. Przykro mi. I wiem, że to brzmi głupio, ale właśnie tak tutaj sprawy stoją. Humaniści w tej chwili są podzieleni. Istnieją wewnątrz nich frakcje, które uczepiłyby się każdego, nawet najbłahszego pretekstu, by się wycofać z ugody. Po prostu mogliby przewrócić całą sprawę. Nie możemy tego ryzykować. Imperium musi wygrać.

Usiadł i wpatrywał się w mały stolik. Westchnął.

— Rozumiem. I muszę tylko stąd wyjechać?

— Tak. Wyjedziesz z nami — powiedziała.

— A co będzie potem?

— Cesarscy komandosi przywiezieni samolotem Humanistów porwą wysokich kapłanów. Miasto zostanie zajęte przez wojska spod cytadeli. Nastąpią zaplanowane ataki na sztaby lokalne. Prawie bez rozlewu krwi. Jeśli armia zignoruje wezwanie wyższych kapłanów do złożenia broni i okaże się to niezbędne, samoloty, czołgi i ciężarówki sił zbrojnych Hegemonarchii zostaną zniszczone. Kiedy sztabowcy zobaczą swój sprzęt bojowy palony laserem z przestrzeni kosmicznej, ich wola walki przypuszczalnie zmaleje.

Sma przestała chodzić tam i z powrotem i stanęła naprzeciw niego po drugiej stronie stolika.

— To wszystko nastąpi jutro o świcie. Naprawdę przebiegnie prawie bezkrwawo. Równie dobrze możesz wyjechać teraz; tak byłoby najlepiej. — Westchnęła. — Spisałeś się… fantastycznie, Cheradenine. Udało się. Dzięki tobie. Wydostałeś Beychaego, sprawiłeś, że… dostarczyłeś mu bodźca i w ogóle… Jesteśmy wdzięczni. Jesteśmy bardzo wdzięczni i niełatwo…