Выбрать главу

Po roku ogłosił, że podjął decyzję. Oświadczył, że odpowiedź nie jest tak prosta, jak wszyscy myśleli, i że opublikuje kilkutomową książkę, by uzasadnić swe stanowisko.

Założył dwa wydawnictwa, każde z nich wydało opasły tom. W jednym powtarzały się na przemian zdania: „Dusze istnieją. Dusze nie istnieją”, wiersz po wierszu, strona po stronie, rozdział po rozdziale, księga po księdze. Drugi zawierał zdania: „Dusze nie istnieją. Dusze istnieją”, w ten sam sposób. Muszę dodać, że w języku tego królestwa oba zdania miały tę samą liczbę słów, nawet tę samą liczbę liter. Poza tytułem tylko te stwierdzenia znajdowały się na kartach każdego tysiącstronicowego tomu.

Król postarał się, by książki zaczęto i skończono drukować jednocześnie, i by w tym samym czasie opublikowano dokładnie taką samą liczbę egzemplarzy. Żadne z wydawnictw nie było ani lepsze, ani ważniejsze od drugiego.

Ludzie przeczesywali tomy, szukając aluzji; szukali pojedynczej repetycji, zagrzebanej głęboko w tomach, sprawdzali, czy zdanie lub choćby litera nie zostały opuszczone czy zmienione, lecz nie znaleźli nic. Zwrócili się do samego króla, on jednak złożył śluby milczenia.

Nadal kiwał lub kręcił głową, odpowiadając na pytania dotyczące zarządzania królestwem, ale na temat obu tomów i problemu dusz nie dawał żadnego znaku, nic też nie napisał.

Rozpoczęły się zaciekłe dyskusje, wydano wiele książek. Powstały nowe kulty.

A potem, dwa lata po edycji obu tomów, pojawiły się dwa dalsze, i tym razem wydawnictwo, które opublikowało tom zaczynający się od słów „Dusze nie istnieją”, wydało księgę zaczynającą się od „Dusze istnieją”. Drugie wydawnictwo poszło za jego przykładem — ich tom zaczynał się teraz od „Dusze nie istnieją”. I w przyszłości postępowano według tego schematu.

Król dożył bardzo późnego wieku i zobaczył wydane kilkadziesiąt tomów. Gdy leżał na łożu śmierci, nadworny filozof umieścił egzemplarze książki po obu jego stronach, mając nadzieję, że wraz z ostatnim oddechem głowa króla opadnie na tę czy inną stronę, wskazując w ten sposób pierwsze zdanie właściwego tomu, konkluzję, do której monarcha naprawdę doszedł… ale król umarł, trzymając głowę sztywno na poduszce, a oczy pod powiekami patrzyły na wprost.

Zdarzyło się to tysiąc lat temu — ciągnął Ky. — Książki są nadal wydawane; stały się podstawą całego przemysłu, całą filozofią, źródłem nie kończących się kłótni i…

— Czy ta opowieść w ogóle się kończy? — zapytał, unosząc do góry dłoń.

— Nie. — Ky uśmiechnął się zadowolony z siebie. — Nie kończy się. I o to właśnie chodzi.

Potrząsnął głową, wstał i wyszedł z kokpitu.

— Ale nawet z historii bez zakończenia — krzyknął Ky za nim — można wysnuć jakiś…

Jednak on już zamknął drzwi windy na zewnątrz w korytarzu; Ky wychylił się w fotelu i patrzył, jak wskaźnik położenia windy przesuwa się ku środkowi statku.

— …wniosek — rzekł cicho Ky.

Już prawie pół roku przebywał na statku ożywiony, kiedy omal nie zabił się sam.

Był w kabinie windy i obserwował wolno wirującą w środku latarkę. Lampkę zostawił włączoną, natomiast wyłączył wszystkie pozostałe światła. Obserwował, jak mała świetlna plama sunie powoli po okrągłej ścianie windy ślamazarniej od godzinowej wskazówki zegara.

Wspomniał reflektory szperające „Staberinde” i zastanawiał się, jak bardzo się od niego oddalili. Tak daleko, że nawet samo słońce musi być słabsze niż reflektor oglądany z kosmosu.

Nie wiedział, jaki wewnętrzny głos nakazał mu zdjęcie hełmu ot tak sobie, niemniej jednak zaczął to robić.

Zatrzymał się. Otwieranie skafandra w próżni było procedurą dość złożoną. Znał wszystkie etapy, zajmowały trochę czasu. Spojrzał na białą plamę światła, którą latarka rzucała na ścianę windy w pobliżu jego głowy. Plama stopniowo przybliżała się w miarę obrotu latarki. Zaczął przygotowywać skafander do odpięcia hełmu; jeśli świetlna plamka trafi go w oko — nie, w twarz, w dowolną część głowy — hełm nie zostanie przez niego rozhermetyzowany, jak gdyby nic się nie stało. Jeśli natomiast nie trafiłaby go w twarz na czas, hełm zostanie zdjęty, a to oznacza śmierć.

Zatopił się w luksusie wspomnień, jego dłonie powoli rozpoczęły sekwencję, która — jeśli będzie kontynuowana — zakończy się zerwaniem hełmu z ramion przez ciśnienie powietrza.

„Staberinde”, wielki metalowy statek uwięzły w kamieniu (i kamienny statek, budowla, uwięzła w wodzie), dwie siostry — Darckense, Livueta (uświadomił sobie w tym momencie, że posłużył się ich imionami lub słowami zbliżonymi do ich imion, tworząc to, pod którym skrywał się obecnie). Także Zakalwe i Elethiomel. Elethiomel Groźny, Elethiomel Krzesłorób…

Skafander zabuczał na niego, ostrzegał, że dzieje się coś bardzo niebezpiecznego. Świetlna plamka znajdowała się kilka centymetrów od hełmu.

Zakalwe. Pytał siebie, co znaczyło dla niego to imię. Co znaczyło dla innych? Spytaj wszystkich w domu: co to imię znaczy dla ciebie?

Wojnę, czasy zaraz po niej; wielką rodzinę, jeśli miałeś dostatecznie długą pamięć; pewną tragedię. Jeśli znałeś tę historię.

Znowu zobaczył krzesło. Małe i białe. Zamknął oczy. W ustach miał gorzki posmak.

Otworzył oczy. Zostały trzy ostatnie klamry, jeden szybki obrót… spojrzał na świetlną plamkę. Była teraz niewidzialna, tak bliska hełmu, tak bliska głowy. Z centrum kabiny windy latarka patrzyła prawie prosto na niego, jej soczewki świeciły jaskrawo. Odpiął jeden z trzech ostatnich zacisków hełmu. Rozległ się cichy syk, ledwie zauważalny.

Trup, pomyślał, wspominając bladą twarz dziewczyny. Odpiął następny zacisk. Syk się wzmocnił.

Z boku hełmu pojawiła się jasność, tam gdzie błyszczałoby światło.

Metalowy statek, kamienny statek i niekonwencjonalne krzesło.

Czuł, jak do oczu podchodzą mu łzy, i jedną ręką — tą, którą nie odpinał zacisku przy hełmie — sięgnął do piersi, gdzie pod wielu syntetycznymi warstwami skafandra, pod wyściełającą go tkaniną znajdowała się mała wypukła blizna, dokładnie nad sercem; blizna dwudziestoletnia lub siedemdziesięcioletnia, zależnie od tego, jak mierzyło się czas.

Dokładnie w chwili gdy została odpięta ostatnia klamra, a świetlna plamka zaczęła opuszczać wewnętrzną krawędź skafandra, latarka zamigotała i zgasła.

Wytężał wzrok. Panowała niemal całkowita ciemność. Spoza kabiny windy dochodziła wątła poświata, słabiutkie czerwone żarzenie modułów z prawie nieżywymi ludźmi i spokojne wyposażenie nadzorujące.

Zgasła. Latarka zgasła; popsuła się lub wyczerpały się baterie, nie miało to znaczenia. Zgasła. Nie zaświeciła mu w twarz. Usłyszał ponownie niskie buczenie skafandra, zagłuszające syk powietrza.

Spojrzał w dół na dłoń spoczywającą na piersi.

Podniósł znowu wzrok ku miejscu, gdzie musiała znajdować się latarka, niewidoczna teraz w środku kabiny, w środku statku, w środku jego podróży.

Jak mógłbym teraz umrzeć? — pomyślał.

Po roku powrócił do chłodnego snu. Erens i Ky, których na zawsze dzieliły seksualne preferencje, choć z drugiej strony wyglądali na dobrze dobraną parę, nadal kłócili się, gdy ich opuszczał.

Trafił na następną niskotechnologiczną wojnę, nauczył się latać (ponieważ teraz wiedział, że samolot zawsze wygra z okrętem wojennym) i szybował w mroźnych powietrznych wirach nad rozległymi białymi wyspami, które w rzeczywistości były zderzającymi się płytowymi górami lodowymi.