Выбрать главу

Zgodzili się tylko co do tego, że marnują jedyną atomówkę, jaką ich strona, a w zasadzie obie strony posiadały, ponieważ jeśli odgadli właściwie i najeźdźcy zachowają się zgodnie z przewidywaniami, można było liczyć najwyżej na unicestwienie jednej armii, ale pozostałyby jeszcze trzy inne. Każda z nich potrafiłaby pomyślnie zakończyć inwazję.

Zatem głowicę, jak również życie wielu ludzi poświęcono by na marne.

Przez radio połączyli się ze swymi zwierzchnikami i jednosłowowym szyfrem powiadomili ich o tym, co zrobili. Po chwili od wysokiego dowództwa dostali błogosławieństwo w formie innego pojedynczego słowa. Ich szefowie w gruncie rzeczy nie wierzyli, że broń zadziała.

Starszego mężczyznę zwali Cullis; wygrał spór o to, gdzie on wraz z młodszym towarzyszem powinni czekać; usadowili się więc w swojej wysokiej, wspaniałej twierdzy; znaleźli tam mnóstwo broni, wina, upili się, rozmawiali, opowiadali sobie dowcipy i wymieniali się strasznymi historiami o swych bohaterskich wyczynach i podbojach; w pewnym momencie jeden zapytał drugiego, co to jest szczęście, i otrzymał dość nonszalancką odpowiedź. Później jednak żaden z nich nie mógł sobie przypomnieć, który z nich pytał, a który udzielił odpowiedzi.

Spali, zbudzili się i znowu upili, opowiadali sobie kawały i kłamstwa; w pewnej chwili nad miastem przemknęła lekka ulewa, a od czasu do czasu młodszy mężczyzna przesuwał ręką po swej wygolonej głowie gestem, jakim dawniej poprawiał długie gęste włosy.

Nadal czekali, a kiedy zaczęły spadać pierwsze pociski, przekonali się, że wybrali złe miejsce na czekanie, więc opuścili twierdzę, pobiegli w dół po schodach, na dziedziniec, do pojazdu gąsienicowego, a potem na pustynię i dalej na spustoszone ziemie, gdzie o zmierzchu rozbili obóz, upili się znowu i tej nocy umyślnie nie kładli się spać, by widzieć błysk.

Pieśń Zakalwego

Patrzysz z pokoju Wojska maszerują. Sądzę, że rozpoznasz, Czy idą naprzód, czy też wracają, Jeśli policzysz ubytki w ich szeregach.
Powiedziałam: głupiec z ciebie I odwróciłam się, by wyjść, A może tylko przygotować drinka, Niech go przełknie sprawne gardło Jak przełyka me najlepsze kłamstwa.
Twarz swą zwróciłam ku cieniom różnych spraw, Oparłeś się o okno, Spoglądając w nicość. Kiedy stąd odejdziemy?
Ugrzęźniemy tu, Utkwimy, Jeśli zostaniemy zbyt długo. Dlaczego nie wyjeżdżamy?
Nic nie rzekłam, Pogładziłam pęknięte szkło, Wyłączna wiedza w ciszy; Bomba żyje, tylko gdy spada.
Shias Engin
Dzieła wszystkie (Wydanie pośmiertne), Miesiąc 18, 355, Wielki Rok (Shtaller, kalendarz profetyczny), tom IX: „Juwenilia i odrzucone szkice”

STANY WOJNY

Prolog

Ścieżka na najwyższy taras upraw wiła się zakosami, by umożliwić wózkom inwalidzkim pokonanie wzniesienia. Dotarcie aż tutaj zajęło mu sześć i pół minuty. Spływał potem, lecz pobił swój poprzedni rekord, był więc zadowolony. Gdy rozpiął grubą ocieploną kurtkę i podjeżdżał do jednej ze sztucznie podniesionych grządek, jego oddech parował w zimnym powietrzu.

Wziął z kolan koszyk i umieścił go na murku grządki, z kieszeni kurtki wyjął sekator i uważnie oglądał roślinki, oceniał, która sadzonka najlepiej się przyjęła. Wtem jego uwagę przyciągnęło jakieś poruszenie na zboczu.

Spojrzał poprzez wysoki płot na ciemny, zielony las. Odległe białe szczyty kontrastowały z błękitnym niebem. Z początku sądził, że śmignęło jakieś zwierzę, lecz później zza drzew wyłonił się człowiek i po białej od szronu trawie skierował ku furtce w płocie.

Kobieta ubrana w lekki płaszcz i spodnie otworzyła furtkę, a potem zamknęła ją za sobą. Zdziwił się nieco, że nie widzi plecaka. Może już wcześniej poszła na spacer po terenach instytutu w górę, a teraz wracała.

Może to jakaś wizytująca lekarka. Spodziewał się, że wejdzie teraz na schody do budynku instytutu, i już przygotował się, by pokiwać ręką, kiedy go zauważy, ale odeszła od bramy i skierowała się wprost ku niemu.

— Panie Escoerea — powiedziała, wyciągając rękę. Odłożył sekator, uścisnął jej dłoń.

— Dzień dobry, pani…?

Nie odpowiedziała, lecz usiadła na murku, złożyła ręce i rozglądała się po dolinie, górach, lesie, rzece i po zabudowaniach instytutu niżej na zboczu.

Spojrzał na kikuty nóg, amputowanych powyżej kolan.

— To, co ze mnie zostało, ma się dobrze, proszę pani.

Tak zwykle odpowiadał. Wiedział, że jego reakcja może się pewnym ludziom wydać zgorzkniała, lecz po prostu w taki sposób okazywał, że nie chce udawać, iż wszystko jest w porządku.

Spojrzała na obciągnięte spodniami kikuty z otwartością, jaką wcześniej widywał tylko u dzieci.

— To był czołg, prawda?

— Tak — rzekł, ujmując ponownie sekator. — Chciałem potańczyć po drodze do Balzeit. Nie wyszło. — Nachylił się, jedną z sadzonek umieścił w koszyku. Zanotował na skrawku papieru, od której rośliny ją uciął, i przymocował karteczkę do gałązki. — Przepraszam… — przesunął trochę wózek, a kobieta zeszła mu z drogi. Zajął się następną sadzonką.

Obeszła go i znowu zastąpiła mu drogę.

— Słyszałam historię, że wyciągał pan jednego z towarzyszy spod…

— Tak — przerwał jej. — Tak brzmi ta historia. Oczywiście nie miałem pojęcia, że ceną za miłosierdzie będzie wyrobienie sobie nadzwyczaj silnych mięśni rąk.

— Dostał pan już medal? — Kucnęła i położyła dłoń na kole wózka.

Spojrzał na dłoń, potem na twarz kobiety, ale ona tylko się uśmiechała.

Rozchylił kurtkę, pokazał pod spodem mundur ze wszystkimi wstążkami.

— Tak, dostałem swój medal.

Nie bacząc na opartą na kole dłoń, pchnął wózek naprzód.

Kobieta wyprostowała się, znowu przy nim kucnęła.

— Imponująca kolekcja jak na takiego młodego człowieka. To dziwne, że nie awansował pan szybciej. Czy to prawda, że nie wykazywał pan właściwej postawy w kontaktach z przełożonymi? I dlatego…

Wrzucił sekator do koszyka, obrócił wózek, by spojrzeć jej w twarz.

— Tak, moja pani — powiedział szyderczo. — Mówiłem niewłaściwe rzeczy, członkowie mojej rodziny nigdy nie byli dobrze ustosunkowani, nawet wtedy gdy żyli, bo teraz ich tu nie ma dzięki Cesarskim Siłom Powietrznym z Glaseen, a te… — Złapał przód swego munduru, ciągnąc za wstążki orderów, trzęsąc nimi. — Te z panią wymienię. Komplet za parę butów, które mógłbym nosić. A teraz — pochylił się do przodu, ujął sekator — mam coś do zrobienia. W instytucie jest facet, który nastąpił na minę; nie ma w ogóle nóg i stracił ramię. Może on dostarczy pani większej rozrywki. Niech pani idzie do niego i potraktuje go protekcjonalnie. Przepraszam.

Poczuł ją za sobą i położył dłonie na kołach, by się oddalić.

Dogoniła go. Jej dłoń ze sporą siłą przytrzymywała oparcie fotela.