Raszyn cicho westchnął i obrócił się na bok, twarzą do ściany.
– Nie wariuj, Aleks – poprosił szef sztabu. – Przecież to nasza jedyna szansa. Co, chcesz się bić z policją? Przypuśćmy, że ich załatwimy. Ale jaki to ma sens? Tylko jeszcze raz udowodnimy, że jesteśmy winni.
Admirał wzruszył ramionami.
– Szczerze mówiąc, wcale mi się to nie podoba – wtrącił Borowski. – Gdyby mnie ktoś pytał…
– No? – ponaglił go Essex.
– Walmy na Ziemię! – zaproponował ZDO. – Zawiśniemy nad Paryżem. Ogłosimy ultimatum, niech w ciągu dwudziestu czterech godzin przywloką za fraki tego, kto to wszystko wymyślił. Bo jak nie, to bombniemy. Załóżmy się, że to wyjdzie?
– Ekstremista z ciebie – pokręcił głową Tyłek.
– A poddawanie się Marsjanom to zdrada – odparował Borowski. – W każdym razie tak to zinterpretują. Na kij nam arbitrzy i pośrednicy? Po co wynosić śmieci z domu? Trzeba wyjaśnić co należy w swoim gronie. Jak nasi niemal poczują na dupie bombardowanie, to od razu gruchną na plecki i łapki do góry.
– Tak czy siak, myśl, Aleks – powiedział Essex. – A my poczekamy. Jeszcze jest trochę czasu. Idziemy, Jean Paul, nie przeszkadzajmy mu.
– Powodzenia, driver – powiedział Borowski do pleców Raszyna.
– Po coś się uwziął z tym bombardowaniem? – zapytał Tyłek zastępcę dowódcy, gdy znaleźli się na korytarzu. – Co to za numery? Zawiśniemy nad Paryżem! Tak przy okazji: to jego rodzinne miasto.
– No to co?! – plasnął w dłonie Borowski.
– I tak nie mamy czym bombardować – uświadomił mu Essex. – Wszystkie rakiety zostały na „Starku”. A Wujek Gunnar świetnie o tym wie.
– No, jak nie bombniemy, to palniemy.
– Słuchaj, przestań pieprzyć jak potłuczony!
– Przewrót wojskowy! – drapieżnie oznajmił ZDO. – Pucz. Przejęcie władzy! W dupę całą tę resztę!
– Maniak – postawił diagnozę Tyłek.
– Mam już dość tego burdelu na Ziemi – wyjaśnił Borowski. – Ty nie? Bo ja od dawna.
– Może na razie zajmijmy się sprawami organizacyjnymi – ugodowo zaproponował Essex. – Jak rozruszać Aleksa?
– Idziemy do Lindy – zadecydował ZDO. – To inteligentna kobieta.
– I jakie bufory! – przytaknął Essex. – Jeśli proporcjonalne do rozumu, to ho-ho!
Kapitan Stanfield powitała gości niezbyt przyjaźnie.
– Czego? – zapytała napastliwie, nie udając nawet, że na widok przełożonych zamierza wstać. Ci w rewanżu, nie przywitawszy się nawet, od razu przystąpili do rzeczy.
– Ile jeszcze Raszyn może się boczyć? – zapytał kontradmirał, siadając na brzegu biurka.
– Ile się da – odparowała Linda. – I nie proście mnie o nic, nie będę się nim zajmować.
– Dlaczego? – zdziwił się szef sztabu. – Wydawało mi się, że to jest pani obowiązek, że tak powiem.
– Byle nie z nim.
– Ale dlaczego?
– Nie będę i już.
– Lindo, droga moja – powiedział czule Borowski – może Philowi to się wydaje dziwne, ale ja cię dobrze rozumiem. Słuchaj, nie prosimy cię na razie o nic takiego. Tylko podpowiedz nam, jak go postawić na nogi?
– A po co? Niech sobie poleży. Odsapnie, to sam wstanie.
– Mamy mało czasu. Musimy podjąć pewne decyzje.
– Zaproponowaliście mu już coś?
– No.
– Domyślam się – burknęła lekceważąco Stanfield. – Poradziliście mu udowodnienie, że to my mamy rację, a Ziemia nas wykiwała. Udowodnienie przy pomocy siły, tak?
– A pani kapitan – wycedził Essex – ma inne pomysły?
– Ależ nie, panie kontradmirale. Tylko nie jestem pewna, czy nasz szef jest już gotowy do takich siłowych działań. Nie rozumiecie, że on ma dość walenia głową
. w ścianę? Przecież nie robi nic innego od dwudziestu lat. Ciągle bez rezultatu.
– Proszę posłuchać, Lindo – zaczął Tyłek – pani uwagi… Wszystko to piękne. Ale jakoś nie słyszę tu głosu profesjonalisty. Może jednak by się pani skoncentrowała i zabrała do roboty? Do czego Aleks jest gotów, a do czego nie, to nie ma teraz znaczenia. Grupa potrzebuje, żeby był gotów na wszystko. Niech pani idzie i coś z tym zrobi.
Na początek Linda zrobiła taką minę, jakby miała się rozpłakać. Essex popatrzył na nią zdziwiony, przeniósł spojrzenie na Borowskiego. ZDO odwrócił wzrok.
– Nawet pan nie wie, skąd on mnie wyciągnął – wychrypiała Stanfield. – Jest dla mnie jak ojciec. Kocham go, rozumiecie?
– Jak ja mam dość tych waszych problemów osobistych! – syknął Essex. – Proszę zrozumieć, Lindo, teraz nie czas na smarkanie w rękaw! Chodzi o być albo nie być całej naszej grupy. Okrętów już nie uratujemy, ale musimy przynajmniej zatroszczyć się o ludzi… A od tego, czy Aleks będzie z nami, czy będzie się wylegiwał w kajucie, zależy niemal wszystko. Rozumie pani? Aleks musi się podnieść. Inaczej będzie miał na sumieniu półtora tysiąca ludzi. Pani też będzie ich miała na sumieniu, jeśli zaraz się pani nie opanuje i nie poskromi swoich emocji.
– Jeśli uda mi się go ruszyć, zabierze mnie pan na „Gordona” – odpowiedziała beznamiętnie. – Ja już tu potem nie zostanę. Albo on mnie przepędzi. On jest taki… On wszystko rozumie.
– Dobrze – zgodził się Tyłek. – Jeśli Aleks wstanie i zacznie działać, może pani pakować swoje rzeczy. A teraz proszę iść, pani kapitan. To rozkaz.
Linda podniosła się wolno, ominęła Borowskiego, zaglądając mu przy tym w oczy. ZDO odwrócił głowę. – Musimy – westchnął. – Wybacz, siostrzyczko. Stanfield wsadziła ręce do kieszeni, trąciła nogą kontakt na drzwiach i wyszła.
– Dom wariatów! – skonstatował zdumiony Essex.
– Nie – zaoponował ponuro Borowski. – Wcale nie. W domu wariatów jest cicho i spokojnie. Nic się nie dzieje. Żadnych problemów. Jak w raju.
Na korytarzu oparta o ścianę Linda kilka razy głęboko odetchnęła. Odwróciła się w stronę admiralskiej kajuty, ale nagle stanęła jak wryta. Potem niemal biegiem ruszyła w przeciwnym kierunku.
Ive z rozkoszą ułożyła się na łóżku i cicho podśpiewywała pod nosem jakąś prostą melodyjkę. Andrew siedział w jej fotelu i wertował ziemskie komunikaty z Sieci. Na monitorze widniał wybór danych o admirale Uspienskim. Analizując historię jego życia, dziennikarz bardzo przekonująco udowadniał, że Raszyn nie miał innej drogi poza szaleństwem. Z materiału wynikało, że chory na umyśle Rosjanin postanowił zemścić się na całym świecie i atak na Marsa jest tylko pierwszą akcją, za którą pójdą kolejne, jeszcze silniejsze uderzenia, tym razem w Ziemię. Przewidywał także, że Uspienski albo aresztował, albo wymordował wszystkich wiernych przysiędze oficerów. W tym kontekście autor ze szczególną goryczą pisał o kontradmirale Esseksie, którego wysiłki w ostatnich latach pozwalały utrzymać w ryzach wpadającego w szaleństwo Raszyna.
Wnioski były obszerne i niezbyt pochlebne dla admiralicji. Jako ilustrację do materiału przytaczano statystykę chorób psychicznych wśród oficerów floty kosmicznej. Andrew przejrzał wyniki badań bardzo uważnie i uznał liczby za zawyżone. W przeciwnym wypadku trzeba by było przyznać, że po przestrzeni kosmicznej sunie jeden wielki dom wariatów, zatem flotę należy nie rozwiązać, tylko załadować prosto z kosmodromu do karetek i rozwieźć po szpitalach.