Выбрать главу

– W ogóle – wtrącił Borowski – to ja nie pakuję się w tak wysokie materie, ale gdyby mnie ktoś zapytał, to powiedziałbym, że ma pan rację, driver. Zachowujemy się nie jak ludzie, a jak mieszkańcy niebios. Tymczasem ja mam żonę i dzieci… Co mamy robić, driver?

– Na razie idziemy na naradę – powiedział dowódca. – Odwołujemy chlanie. Zamiast tego musimy wypracować plan operacyjny. Pracujemy, jasne? Znowu działamy. Jak zwykle. Idziemy.

I delikatnie popchnął oficerów w odpowiednim kierunku.

Essex i Borowski, jak dzieci prowadzone za ręce, posłusznie ruszyli przed siebie.

* * *

Andrew wisiał na ścianie w odciążonej strefie i smętnie patrzył na blokader sterowania ogniem centralnej lufy zamontowany przez jego poprzednika, Schacciego. Urządzenie było wyłączone, ale kilka prostych ruchów mogłoby przywrócić je do życia. A wtedy, gdy tylko „Skoczek” zbliży się do Ziemi, przesłany radiem rozkaz wyłączy z użytku główne lasery.

Mniej więcej taki sam blokader czekał na sygnał w sekcji reaktora, również na razie wyłączony. Ale niezniszczone Werner powiedział admirałowi, że blokady najważniejszych funkcji statku zostały usunięte. Bo tak właściwie było. Chyba że Andrew by uznał, że „Skoczek” powinien z groźnego krążownika zmienić się w bezradną międzyplanetarną barkę.

Ale na razie master-technik wisiał na ścianie i walczył z ambiwalentną chęcią albo rozpłakania się, albo wydania z siebie straszliwego wrzasku, albo popełnienia samobójstwa. Werner wpakował się w taką sytuację, że silniejsi od niego mieliby problemy z jej rozegraniem. Rok temu w celi więziennej postanowił, że wykiwa los. Nie przyszło mu wtedy do głowy, że los to kategoria raczej moralna niż jakakolwiek inna. Miał wtedy nadzieję, że złe fatum prześladuje człowieka tylko z powodu zbiegu wielu niesprzyjających okoliczności. Zatem można, zachowując się mądrze i wyrachowanie, pokazać mu wała.

Jednak w praktyce okazało się, że nie sposób uciec przed losem, ponieważ ten siedzi wewnątrz człowieka.

Kiedy znalazł się w celi, nie pękał tylko dlatego, że nie uwierzył w realność tego, co się dzieje. Tylko przywarł mocno do zimnej ściany i zamknął oczy, przekonując siebie, że prędzej czy później zwieje. Uranowa katorga na Ganimedesie, skąd jeszcze nikt nie wrócił, nie dla mnie – myślał. Dlatego też taki wariant odrzucił od razu jako nierealny i zaczął rozważać inne. Przede wszystkim te, które niosły szansę szybkiej i skutecznej ucieczki.

Trybunał jakoś się nie śpieszył z wyrokiem, czasu na rozmyślania Werner miał więc dużo. I kiedy już zaczął skłaniać się ku myśli, że ucieczka jest skazana na niepowodzenie, wolno tracąc tym samym panowanie nad sobą, do jego celi zajrzał bezpieczniak z naszywkami majora piechoty.

– Nieźle cię dowódca bazy kiwnął – powiedział major współczująco. – Musiałeś mu nieźle dopiec! No, no, pułkownik własny pysk podstawił, żeby się tylko ciebie pozbyć… Nieźle… Dobra, co się stało, to się nie odstanie. Między nami, masz spore szanse na dwie dychy. Uranowa katorga na Ganimedesie. A życie kochasz, poruczniku?

– Jasne! – powiedział Andrew. – Jakich mam się spodziewać propozycji?

– Zuch! – pochwalił go major, otwierając przenośny terminal. – Lubię mieć do czynienia z Ruskimi. Żadnych jęków i stękań, od razu przechodzą do rzeczy. Czują się w pierdlu jak w domu, taka cecha narodowa. Oto, popatrz, taki sobie dokumencik. Typowa zgoda, nic szczególnego. Podpiszesz?

– A co mi to da? – zapytał Werner, już rozumiejąc co.

– Na początek odłożenie wykonania wyroku na czas nieokreślony. Potem zobaczymy, jak będziesz się zachowywał.

– Kapusta ze mnie kiepska – oświecił bezpieczniaka Andrew.

– Ale dobry technik! – uśmiechnął się major. – Nie szczyj w pory, poruczniku. Nie będziesz kapował. Nie będziesz kłamał… No, kapinkę. Będziesz pracował w swojej specjalności. To ci gwarantuję. Co ja, nie wiem, do kogo przyszedłem? Nie będę rosyjskiego chłopaka werbował w kablarzy. O nie, ja dziękuję, jeszcze mi życie miłe. Przecież zawsze i ciągle jesteś na widoku, fajfusie!

Werner skrzywił się ze złością. Major trafił w dziesiątkę – wielu Rosjan traktowano jak jarmarczne potwory: baby z brodą, karły, olbrzymy i inne takie. Żyło ich tak mało, że naród obrósł w najrozmaitsze bajki. Wystarczyło bąknąć coś o swoim pochodzeniu, a towarzystwo od razu zasypywało człowieka głupimi pytaniami. Nie to, żeby Rosjanie byli znienawidzeni, może nawet na odwrót, ale powszechna litość wymieszana z lekkim obrzydzeniem również nie należała do przyjemności. Każdy radził sobie jak umiał. Oleg Uspienski brzemię pochodzenia niósł dumnie jak herb rycerski i wszędzie podkreślał, że jest Rosjaninem. Andrew w dzieciństwie zachowywał się podobnie – póki za plecami miał powszechnie szanowanych rodziców. Ale zostawszy sierotą, starał się nie wyróżniać, raczej zniknąć w tłumie. Choć wcześniej czy później i tak wytykano mu pochodzenie…

Najgorsze w sytuacji Rosjanina na Ziemi było to, że nikt mu niczego nie zarzucał. Żydowi można było powiedzieć, że jego rodacy urządzili straszliwą Północ, napuściwszy na siebie wszystkie narody globu. Amerykaninowi – że Stany zyskały na tym najwięcej. Francuzowi – że skąpy. Niemcowi – że tępy. Włochowi – że za dużo macha rękami i w ogóle jest makaroniarzem. Etnicznym Brytyjczykom wyrzucano wyniosłość, Skandynawom – oziębłość. A na Rosjan po prostu wszyscy patrzyli krzywo – zupełnie jakby sami siebie eksterminowali, aby wszystkim zrobić na złość. Ach, jaki to był wielki kraj, ojczyzna wspaniałych poetów i pisarzy, genialnych konstruktorów i znakomitych artystów! – zdawali się mówić ludzie za plecami. – Ach, jakże czekaliśmy, że coś nam znowu wielkiego powie, a my staniemy się przez to lepsi, szlachetniejsi, mądrzejsi! Tysiąc lat czekaliśmy! A Rosja, zamiast uczynić z nas jednostki szlachetne i wysoko moralne, włożyła do swoich skarbców miny atomowe i odpaliła je pod stopami chińskich hord… No, czy nie świnie ci Rosjanie, co?

Andrew siedział w celi i wrogo mrużąc oczy, przetrawiał usłyszaną od majora niemiłą prawdę.

– Co do kabli, mam do dyspozycji furę Amerykanów – ciągnął ten. – Oni kapowanie mają we krwi. A ty będziesz robił to co przedtem: genialnie skręcał te swoje śrubki. To jak, przybite?

Werner w milczeniu wystukał na podsuniętej mu desce swój identyfikator i przyłożył dłoń do skanera odcisków.

– Mądry facet – powiedział bezpieczniak. – Teraz słuchaj uważnie. Niedługo przyjdzie do ciebie kapitan Reez z „Gorbowskiego”. Zaproponuje, byś poleciał z nim w tę podprzestrzeń czy jak ją tam… W skrócie mówiąc, zgódź się.

– Czy pan ochujał, majorze?! – zapytał Andrew.

Bezpieczniak uniósł wzrok do sufitu, jakby głęboko przemyśliwał: Ochujałem czy nie? Kurde, może jednak…

– Aaa! – powiedział w końcu. – Nie, chłopcze, krzywdzisz mnie swoimi podejrzeniami. Problemy osobowościowe ma właśnie kapitan Reez. Przykładowo: naprawdę chce przetestować zero-T, jego zasadę. A nam to nie jest do niczego potrzebne. Bo, rozumiesz, „Gorbowski” jest nieprzetestowaną maszyną. Ale kto go tam wie, może Reezowi uda się zero-transport? Podobno szanse na to, że się zanurzy w podprzestrzeni i z niej z powrotem wynurzy: fifty-fifty. To jest problem. A wymienić tego schizofrenika na bardziej normalnego faceta, takiego, który nie chce umierać, nie można żadnym sposobem. Koncern Heavy Industries wykupił go od wojska razem z flakami. Nawet nie możemy teraz tego psychola zastrzelić, od razu wyskoczą z zarzutem ekonomicznej dywersji.

– Nic nie rozumiem – przyznał Werner. – Od kiedy to Ziemia nie potrzebuje gwiazdolotu zero-T?