Technicy po chwili zniknęli w bocznych odnogach korytarza. Tym ludziom nie trzeba było zlecać zadań, sami wiedzieli, co i jak. Ich zawód przypominał medycynę, dlatego doświadczony bosman służby technicznej ceniony był we flocie bojowej nie mniej niż master-nawigator.
– Bardzo duży okręt – powiedział w zamyśleniu Christoff, wpatrując się w schemat. – Po prostu bardzo duży. Masz ci, kort tenisowy!
– Pewnie się w tej chwili Tyłek wścieka! – zarechotał Fox. – W malutkiej kajutce, bez referentów, ochrony…
– Nic podobnego – rzucił przez ramię Borowski. – Tutaj też miał malutką kajutę. Essex nie lubi otwartej przestrzeni. Kiedy byłem zastępcą liniowym, zapytałem go, dlaczego ciągle się kryje po kątach. A on mi odpowiedział całkowicie poważnie, że im więcej miejsca, tym bardziej może się rozkręcić drugie prawo termodynamiki…
– Świr – podsumował kanonier.
– Nie większy niż ty i ja – burknął do jego pleców Werner.
Z lewej na ścianie pojawiła się wielka krwawa plama. Borowski, przechodząc, przejechał po niej palcem i wsadził go do ust.
– Jaka szkoda! – powiedział. – Tylko dżem. A już zamierzałem się wystraszyć… Długo jeszcze mamy iść? A, jest mała sala konferencyjna! No to teraz już blisko.
Obok drzwi prowadzących do sali konferencyjnej ktoś narysował czerwonym markerem na oślepiająco białej ścianie karykaturę szefa sztabu. Essex wyglądał jak żywy, chociaż nieznany artysta maznął go niemal jednym pociągnięciem ręki.
– Tu też był nasz maniak… – szepnął Andrew na ucho Ivetcie.
– Ale numer! – zachwycił się Fox, patrząc na rysunek. – Ale jaja! Panowie, patrzcie! Autor! Autor!
Astronauci zatrzymali się przed karykaturą. Borowski, który odszedł już dość daleko, przystanął obok wyrwanego ze ściany terminala interkomu i nie wiadomo po co poszturchiwał zmasakrowaną konsolę.
– Hej, Jean Paul? – zawołał go kanonier. – Widziałeś? Wspaniałe malarstwo!
– Ja widzę to – ponuro rzucił Borowski, pochylając się i patrząc w otwór. – Werner! Andy, jak myślisz, czym to zostało zrobione?
Technik podszedł i ostrożnie dotknął stopionego metalu.
– Ciekawe – powiedział. – To nie jest przecinak, commanderze.
– Też tak sądzę. Nie to cięcie. Oczywiście nie moja sprawa, ale gdyby mnie ktoś zapytał, tobym powiedział, że konsola nie została odcięta, tylko odstrzelona. Michael? Chodź no tu. To twoja domena.
– Moim zdaniem bez Foxa też jasne – powiedział Andrew. – Ręczny laser desantowy. Impulsowy.
– No? – zapytał kanonier, odsuwając Wernera i patrząc na konsolę. – Aa?! No i co? Ktoś tu się bawił mauserem.
– Dlaczego akurat mauserem? – zdziwił się Borowski.
– Bo duże dziury. Nasze lasery są słabsze. A Niemcy robią ciężkie, ale cholernie mocne maszynki.
– Ta-ak… – rzucił zastępca Raszyna. – Musimy przeczesać okręt. Dobra, znajdziemy go w wolnej chwili.
– Po co? – zdziwił się Fox.
– W specyfikacji dla takiej jednostki nie ma broni strzeleckiej. Poza oficerskimi pistoletami, oczywiście. Gdyby Essex gdzieś ukrył desantowe lasery, to nie zapomniałby zabrać ich ze sobą. Ale tak się nie stało. Skoro więc nie zabrał ze sobą, to pewnie i nic o nich nie wiedział. A kto latał na „Gordonie” przed Essexem?
– Commander Fush – powiedział Andrew i nagle przerwał.
Borowski uważnie mu się przyjrzał, ale nie chciał te – raz ciągnąć tego wątku. Za dużo ludzi stało dokoła i słuchało.
– Kontynuujemy – wycedził nieprzyjemnym głosem. – Candy, wszyscy idą na SDO. Dogonimy was.
– Tak jest – rzuciła Ive. Przesłała Wernerowi współczujące spojrzenie, po czym odeszła. Nawigatorzy i strzelcy powlekli się za nią, od czasu do czasu ciekawie spoglądając za siebie.
– O ile wiem, commander Fush miał permanentnie na pieńku z załogą – powiedział Borowski poufałym tonem. – Jego załoga buntowała się długo przed incydentem na „Dekardzie”. Andy, ja, oczywiście, nie pakuję się w cudze sprawy, ale powiedz: Fush bał się buntu? Spodziewał się tego?
– Rozumiem pana, Jean Paul – skinął głową Andrew. – Nic nie wiem o nielegalnym składzie broni na „Gordonie”, ale… Sądzę, że ma pan rację. Na „Dekardzie” był taki magazyn. I Fush rzeczywiście spodziewał się buntu. Czasem myślę, że po prostu chciał takiego wybuchu. Prowokował. Tylko kiedy bunt wybuchł, Fush nie zdążył rozdać broni zaufanym ludziom. Nie dożył. Zresztą to nieważne.
– Gdzie ukrył lasery? – zapytał starszy oficer. – I ile?
– W jednym z modułów awaryjnych. Myślę, że w tym, który był najbliżej jego kajuty: w module SDO. A ile… Na „Dekardzie” co najmniej setka. Tak… – Technik pokręcił głową, oddając się wspomnieniom. – Niech pan nie lata na desantowcach, Jean Paul. I ty, Michael, jeśli los cię rzuci na desantowiec, wiej z niego ile sił. Tam to jest prawdziwe wariatkowo. U nas nawet nasi jawni psychole są udomowieni. A tam… Przepraszam, panowie. Wyrwało mi się.
– Nie ma sprawy – powiedział Fox, kładąc Wernerowi rękę na ramieniu. – Zapomnij. Słuchaj, Jean Paul, nie zrozumiałem. Przypuśćmy, że uda nam się znaleźć tu jakieś mausery, tuzin albo dwa. Ale na cholerę nam one?
– A co zrobisz, jak zacznie się abordaż? – zapytał Borowski.
– Nie będzie abordażu! – sprzeciwił się kanonier z niezachwianą pewnością w głosie. – Po co tu jestem, jak myślisz?
– Jak mi się wydaje, w ogóle mieliśmy nie walczyć – przypomniał Andrew.
– My tak – powiedział Fox. – A jeśli Rabinowicz zacznie walić głupa?
– Co ty z tym Rabinowiczem! – wrzasnął Borowski. – Bobby nas nie ruszy, zero szans. Przecież nie jest samobójcą. Ma żonę, dzieci… Kurna, ja też mam! – dodał nagle z lekką niepewnością w głosie. – Dobra, jedźmy już. Ale jak dolecimy do Ziemi, to wtedy coś się może wydarzyć. Wszystko się może wydarzyć.
– No – przytaknął kanonier. – Zgoda. Tylko, pierwszy to mówię, moich żołnierzy nie wysyłaj na poszukiwania. My i tak mamy powyżej uszu problemów, odpuść nam szukanie jakichś pukaczy po kątach.
– Andy – starszy oficer zmienił temat – a kto stłumił bunt na „Dekardzie”? Kto katapultował reaktor?
Werner poruszył ramieniem, strącając dłoń Foxa.
– Wie pan co, Jean Paul – zaczął posępnie – pan to wcale mnie nie żałuje, a przecież też pan zakosztował domu bez klamek.
– Zostałeś wyleczony – zauważył Borowski. – A może nie?
– Wyleczony. Ale do tej pory się boję – bardzo cicho powiedział Andrew. – Kiedy później nasz „Wiggin” rozleciał się w trzy piczki, nawet się nie skrzywiłem. Natomiast rok wcześniej, na „Dekardzie”, byłem gotów nawet się modlić. Rozumie pan?
– Przepraszam… – Borowski spuścił oczy. – Przepraszam, szczerze. Przecież wiesz, że jestem paranoikiem, czego można ode mnie oczekiwać? Idziemy już czy jak? Do pełnego ciągu mamy… – Popatrzył na zegarek. -…osiem i pół godziny. O ile nie wynieśli reaktorów w kawałkach.
– Nie może być – uśmiechnął się Fox. – Przecież było powiedziane: reaktorów i części napędowej nie ruszać.
– Terminali wyłuskiwać ze ścian też nie proszono. Zwłaszcza przy pomocy laserów.
Przed nimi pokazały się drzwi do SDO. Na nich ktoś napisał niebieskimi literami Essex’s the Arse. Słynna formuła odkryta kiedyś przez Raszyna. Essex właśnie otrzymał stopień kontradmirała, czyli zgodnie z oficjalnym zapisem używanym we flocie: rear admiral. A wtedy Raszyn jak nie zacznie naraz rechotać! Zapytano go, o co chodzi, a ten z właściwą sobie pasją językoznawczą wyjaśnił, że angielskie rear admiral bardzo śmiesznie brzmi w rosyjskim przekładzie: tylny admirał. Tylko anglojęzyczni nie widzą w tym nic śmiesznego, przyzwyczaili się. A Essex na dodatek ma nazwisko brzmiące podobnie jak… ass, tak więc wychodzi, że ten stopień pasuje do niego jak ulał. I tym właśnie sposobem Tyłek został Tyłkiem.