Выбрать главу

– To już świństwo takie podśmiechujki na porządnym okręcie! – oburzył się Borowski. – Nie dość, że wszystko rozszabrowali…

– Dostał pan kabel? – przypomniał sobie Andrew.

– Dostałem i zamieniłem na uszczelki. Ale nie zdążyłem z procesorem marszowym. Kiedy tu przyszedłem, to już tylko obudowa po nim została. No nic, jeszcze coś wyszperamy. Ani grama ojczystego żelaza wrogowi! Tak naprawdę, niezły wieziemy Rabinowiczowi prezencik… Za sam remont wybulą z dziesięć milionów.

– Doprowadzimy siły policyjne do bankructwa! – zarechotał Fox, wyjmując z kieszeni cygaro i zapalając je.

– Hm, wydaje mi się, że to moja jednostka – zauważył Borowski. – Ale ponieważ robisz u mnie za ZDO, to niech ci tym razem będzie… Truj się. Zapamiętaj moje dobre serce. Ucz się, jak należy postępować z podwładnymi.

– Yhy… – wymruczał kanonier, zaciągając się z rozkoszą.

– Dziękuję, Jean Paul – powiedział nagle Andrew.

– Proszę bardzo – uśmiechnął się Borowski. – A za co?

– Za „Dekarda”. Zmusił mnie pan do wspomnień i okazało się, że już tak nie bolą. Wie pan… Chyba już się wszystko wypaliło. Bo przecież byłem tam nieźle pokaleczony. No i to ja katapultowałem reaktor.

– Tak myślałem – skinął głową starszy oficer. – Dlatego tu jesteś. Ty, Michael, Ivette… Brak tylko Aleksa i Tyłka. Abraham też by się nadał.

– Cholernie nas mało, taka nasza mać! – zawołał Fox.

* * *

Gdy „Gordon” i „Skoczek” wyhamowały na granicy Pasa, Borowski natychmiast rozpoczął na powierzonej mu jednostce niezdrowo burzliwą działalność. Raszyn umyślnie zostawił jeden dzień swobodnego lotu przed spotkaniem z policyjną eskadrą, żeby wszystko szczegółowo przemyśleć i jednocześnie dać załodze szansę na doprowadzenie się do porządku. Jego zastępca postanowił więc, że wyciśnie z tego dnia wszystko, co się da.

Po pierwsze, zażądał na „Gordona” dyżurnych ze „Skoczka”, żeby zorganizowali kursy promowe z zagrabionymi manelami. Niewiarygodnych rozmiarów kupa różnego chłamu wypełniła już po sufit śluzę towarową megadestroyera i ujawniała tendencję do rozpełzania się w kierunku wnętrza jednostki. Dyżurni, otworzywszy luk, wbili się w stertę złomu i znieruchomieli jak rażeni piorunem. Nie mieli szans, żeby przecisnąć się gdzieś dalej na pokład olbrzyma i znaleźć bezpieczną kryjówkę, nie udałoby im się również zasymulować jakiejś awarii transportu i uciec z powrotem, porzuciwszy wszystko tak, jak leżało – na okoliczność takich działań czekał tu na nich Borowski.

– No to – rozległ się jego stłumiony odległością głos z przeciwległej strony hałdy – tam z brzegu macie skrzynie, zaczynajcie od nich. Tuzin skrzyń z etykietką Mauserwerke.

– Panie commanderze, sir! – zawołał ktoś. – Do końca pan tę skorupę wypatroszył czy coś jeszcze zostało w środku?

– Póki nie zobaczę waszych pysków zza tej kupy złomu, nie pozwolę na odpoczynek – uprzedził pierwszy oficer. – A jeśli choć raz zatrzymacie się na „Skoczku” dłużej niż na kwadrans… Żebyście się potem nie skarżyli!

– Czyli musimy brać z wierzchu – zauważył jeden z dyżurnych, z miną skazańca patrząc w górę, gdzie hałda stykała się z sufitem.

Kuter zaczął kursować między jednostkami. Borowski ze swej strony upierdliwie pytał, co dokładnie zostało zabrane, i stawiał ptaszki w zaimprowizowanym wykazie. Po godzinie stracił głos i przeszedł na komunikację przy pomocy interkomu. Po następnej – na hałdzie pojawiła się czerwona z wysiłku fizjonomia bosmana.

– Dzień dobry, panie commanderze, sir. Schudł pan. Źle tu karmią czy jak?

– Praca i praca – ugodowo odpowiedział Borowski. – Jak tam nasz „Mahdi”?

– Leci sobie spokojnie. To znaczy w czasie pana nieobecności nic szczególnego nie wydarzyło się.

– No! Uważaj, wrócę, wszystko sprawdzę. A nowe uszczelki jak, dobrze trzymają?

– Ciśnienie w normie, sir.

– Jak tam admirał?

– Niby dobrze. Przeklina.

– Z powodu? – zasępił się Borowski.

– Mówi, że bez pana na pokładzie jest bałagan, panie commanderze, sir! Burdel, mówi.

– Pewnie znowu spotkał gołą babę na korytarzu – mruknął pierwszy oficer pod nosem.

– Ale gdzie tam, sir! Jakie znowu gołe baby, przecież waliliśmy na ciągu…

– Goła baba, kolego, to taka sprawa – powiedział Borowski pouczającym tonem – która zawsze może wystąpić…

Bosman cofnął się na wszelki wypadek.

– Dobra – powiedział Borowski. – Dzięki za nowiny. Kontynuujcie wyładunek. Dużo tam jeszcze?

– Koszmar. Dyżurny magazynowy mówi, że już nie ma gdzie składować.

– Dyżurnemu potem wyjaśnię, jak należy troszczyć się o powierzchnię magazynową. Jakby miał wątpliwości, powiedzcie, że Borowski kazał, i kropka. No to wracajcie do pracy!

– Przepraszam, sir, ale mówił pan, że kiedy…

– Pracować, młodzieńcze! Odpoczynek czeka nas na tamtym świecie.

Rozżalony bosman zaczął złazić tyłem z hałdy, ale zaplątał się w coś i runął na dół.

– No i? – Otoczyli go ciekawi nowin dyżurni.

Zamiast odpowiedzi tylko pokręcił palcem przy skroni.

– Podzielimy się – zarządził po chwili. – Połowa ładuje, połowa leży. Bo dostaniemy wszyscy przepukliny.

– Najpierw trzeba było wyłączyć mikrofon, kretynie! – rozległ się z głośnika głos Borowskiego. – Ileż razy trzeba wam powtarzać takie podstawowe rzeczy, matoły?! Nawet wykiwać dowódcy nie potraficie. Aż mi za was wstyd…

* * *

Werner siedział na krawędzi basenu, drapiąc swój wyszorowany do czerwoności tyłek i obserwując, jak podnosi się poziom wody. Basen na „Gordonie” miał dwadzieścia pięć metrów długości, jak w pięciogwiazdkowym hotelu na Ziemi.

Ive wyszła spod prysznica i przymknęła za sobą drzwi.

– Może zamknij? – zaproponował Andrew.

– Nikt nie przyjdzie – padła odpowiedź. – Wszyscy śpią. Tylko Borowski biega po śluzie towarowej, nijak nie może się oderwać od swoich maneli.

– No to chodź do mnie.

– Nie mam zamiaru.

– Dlaczego?

– Najpierw mnie złap.

– A jak nie złapię?

– Jak to: nie złapiesz? – zdziwiła się Candy. Podobnie jak Andrew miała zaróżowioną skórę pokrytą drobnymi kropelkami wody. Kto nie chodził przez kilka tygodni w speckostiumie, nie wie, jaki to odlot, rozebrać się i stanąć pod prysznicem.

– Na pewno złapiesz – powiedziała z daleka, zerkając Wernerowi między nogi.

– Akurat teraz nie bardzo. Niewygodnie się biega…

– No to podejdę trochę. O!

– Jeszcze trochę.

– Wstręciuch! Masz! – Ive ze śmiechem zrobiła fikołka do wody, ochlapując Andy’ego tęczową fontanną.

– Ach tak! – wrzasnął. – Pani kapitan, proszę łapać bombę głębinową! – I również rzucił się na główkę do wody.

Candy pływała dobrze, ale Andrew lepiej. Przez kilka minut ganiał ją od brzegu do brzegu, wreszcie przyparł dziewczynę do rogu, odwrócił do siebie twarzą i objął mocno.

– Teraz zostanie pani storpedowana, pani kap… – nie dokończył, ponieważ zamknęła mu usta pocałunkiem, mocnym i namiętnym.