Выбрать главу

– A kolbą w łeb też jedyne wyjście? – zjadliwie zapytał technik.

Pasy jednak zostały odpięte, odwrócił się i zobaczył za sobą jakiegoś buhaja z naszywkami kaprala i automatem pod pachą.

– Gnojek – poinformował go Andy, odklejając od skroni czujniki i ciskając je na stół.

Kapral nawet nie poruszył brwią.

– Nie kolbą was potraktowano, a kantem dłoni – powiedział kapitan. – I nie my. My was odbiliśmy.

– Od kogo? Od Marsjan czy jak?

– Z rąk buntowników, poruczniku. Do pańskiej wiadomości, na statku trwa walka. Pewna część żołnierzy… oczywiście nieznaczna część!… poddawszy się agitacji marsjańskich szpiegów, odmówiła wykonania zrzutu. Agentów wroga unieszkodliwiliśmy, ale buntownicy, rozumiejąc, co ich teraz czeka, nie chcą się poddać i stawiają rozpaczliwy opór. Kilka okrętów eskadry Baskina leci nam na pomoc, ale tam nie ma piechoty, więc i tak musimy stłumić bunt sami. W przeciwnym wypadku „Dekard” zostanie storpedowany i rozwalony. Ale opanujemy to, zanim dojdzie do dramatu. Tak wyglądają sprawy, poruczniku.

– Odmówili skoku… Więc mamy jednak wojnę?

– No-o, może nie na taką skalę. Raczej manewr zastraszania. Marsjanie pakują się w nasze sprawy wewnętrzne. Zdecydowali, że będą dyktować Ziemi warunki.

– N-no tak… I rzeczywiście mieli agentów na pokładzie?

– Mieli. Proszę posłuchać, poruczniku. Jesteśmy jakieś dwadzieścia megametrów od powierzchni. Przyspieszenie zero, prędkość… Proszę popatrzeć. Czy zdoła pan zatrzymać tę barkę na pięciu megametrach?

Andrew wlepił spojrzenie w oczy kapitana.

– Nie jest mi łatwo o tym mówić – powiedział tamten. – Ale tak wyszło, że pan jest jedynym członkiem załogi pozostałym przy życiu.

– Ja pier… – wykrztusił Werner, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.

– Musimy wyhamować, poruczniku. Buntownicy wycofali się do trzeciej śluzy desantowej i tam się umocnili. Wykurzyć ich stamtąd nie jest łatwo, to może potrwać kilka godzin. Niestety, oni mają lasery, a my tylko automaty. Jeśli w tym czasie „Dekard” zbliży się do Marsa na dwa – trzy megametry, zdrajcy będą usiłowali wyskoczyć i przejść na stronę czerwonodupków. A to by było nie w porządku.

– Skąd mają lasery… – pomyślał na głos Andrew, ale już w jego obitym umyśle rodziły się podejrzenia.

– Wygląda, że mieli skrytkę, tajny arsenał. Niestety nie wiedzieliśmy o nim.

– Pewnie, że nie wiedzieliście – niewesoło uśmiechnął się Werner. – Przecież to commander Fush go urządził.

– Czyli?! – zdziwił się kapitan.

– Fush miał problem z nerwami. Panicznie bał się buntu. Ufał tylko oficerom floty. Przytaszczył kilka skrzyń z laserami do jednego z modułów awaryjnych i powiedział, że jeśli piechota zacznie robić problemy, to nas uzbroi i urządzimy desantowi Północ. Przepraszam, ale to jego słowa.

– Kto tu mówił, że potrafi obsługiwać wykrywacz kłamstw? – Przesłuchujący oficer wyszczerzył się na lekarza.

– Ja nie mówiłem, że potrafię. Mówiłem, że spróbuję…

– Co jeden, to lepszy… – mruknął kapitan. – Teraz wszystko rozumiem. Zaczęło się od tego, że buntownicy ujęli commandera Fusha. Stary pierdzieli Kapralu, słyszeliście? Migiem do pułkownika z meldunkiem! I zaraz z powrotem. Zobaczcie, jak tam sprawy stoją.

Żołnierz wyszedł z pomieszczenia. Oficer przygryzł wargi i pokiwał głową. Andrew z zainteresowaniem patrzył w ślad za kapralem. Wyglądało, że dzielni wojacy albo rozpieprzyli pokładowy system łączności, albo stracili nad nim kontrolę. Gdzie w takim razie ich radiostacje? Dlaczego wszyscy są w lekkich ćwiczebnych mundurach? Coś to nie wyglądało na tłumienie buntu…

– Ale z was numery, panowie astronauci… – rzucił kapitan. – Naprawdę, Werner. Magazyn broni w tajemnicy przed nami… Przecież to zdrada. Mam was rozstrzelać czy jak?

– Proszę bardzo – powiedział Andrew. – A kto będzie hamował? I w ogóle co ja mam do tego? Ja nie widziałem tych laserów na oczy.

– Ale słyszał pan o nich! Nie rozumiem, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, żeby przyjść i o tym zameldować.

– Desant umie robić sobie z załogi wrogów – zauważył technik. – Wasi zasrani komandosi…

– A wy umiecie tylko walić się ze zdrajcami ojczyzny – przerwał mu kapitan. – Proszę pamiętać, poruczniku, pański związek z Jordan będzie jeszcze przedmiotem dochodzenia.

– Ona jest z nimi? – zapytał Andy.

– Ona została zabita, Werner. Usiłowała się poddać, za co została zabita przez buntowników.

Andrew przejechał dłonią po twarzy. Janet… To już nie miało znaczenia. Żywa czy martwa, była już sama. A on musiał teraz wybrać, co dalej? Ale Janet… Strasznie żal…

– Nawet panu nie współczuję, Werner – oznajmił mściwie kapitan.

Rozgniotę – pomyślał Andy. – Rozgniotę ich wszystkich, jak tylko się dorwę do speckostiumu. I zwieję na kutrze desantowym. Niech się co do jednego rozwalą o Marsa, ci, co mają rację, i ci winni, i dobrzy, i źli.

– Astronauci! – rzucił oficer tonem przekleństwa.

Mój zapasowy speckostium jest w rdzeniu głównym – rozważał Werner. – Do najbliższego luku mam stąd dwa kroki. Awaryjny ciąg „Dekarda” to osiem G. Pewnie, że rozgniotę! Jeśli tylko…

– Buntownicy mają speckostiumy? – zapytał Andrew.

– A o co chodzi? – poderwał się kapitan.

– Pytam: mają czy nie?

– Mają. Pancerz szturmowy. My też mamy.

Niech to… Taki pancerz wytrzymuje z piętnaście G. Odpada numer z przeciążeniem. Ale speckostium i tak mi jest potrzebny. Chroni przed niektórymi pociskami. Co mam robić? Najpierw muszę się zapakować w nieważkość, do rdzenia centralnego. To pierwsza rzecz. Tam coś wymyślę.

– Dlaczego w takim razie jesteście w lekkich mundurach?

– Za dużo pytań, poruczniku. Nadal pan nie odpowiedział: zdoła pan wyhamować czy nie?

– Zależy od prędkości. Proszę się nie denerwować. Jeśli Baskin wie, w czym problem i że straciliśmy sterowanie, to doprowadzi tu parę battleshipów i zahaczy „Dekarda” za mocowanie boostera. Nasza barka, jak pan powiedział, jest ciężka, ale battleshipy dadzą radę.

Lekarz nagle wstał i zaczął nerwowo przemierzać kajutę.

– Nie mamy łączności z Baskinem – przyznał się kapitan. – My tylko zakładamy, że on tu leci. Powinien lecieć. Wydarzenia na „Dekardzie” trwają od trzech godzin. Bunt zaczął się niemal od razu po ogłoszeniu stanu wojennego.

– No to gratuluję – powiedział Werner. – No to już niczewo nie pieriejebiosz.

– Co? – oficer nie zrozumiał rosyjskiego zwrotu.

– Ech, piechota… Nie jesteśmy na powierzchni – wyjaśnił Andrew. – Dowolny manewr grupowy w przestrzeni wykonuje się według wcześniej opracowanych schematów. Tych schematów są miliony, na wszelkie okoliczności. Jeśli ogłoszono stan wojenny, to eskadra już realizuje jakiś schemat. Dyżurny nawigator ładuje go do procesora marszowego i dalej jednostka wali na autopilocie. Zachowując milczenie radiowe, nawiasem mówiąc. Oczywiście inne jednostki aktywnie manewrują. Ale „Dekarda” to nie dotyczy. Nasz cel to lot w kierunku wcześniej zadanego punktu. Jasne?

– I co, nie otrzymamy żadnych danych wyjściowych? – ostrożnie zapytał kapitan.

– Kim pan jest tak w ogóle? – zdziwił się Werner. – Intendentem? Bo to by się zgadzało, że pan tak do magazynów lgnie…

– Jestem szefem wywiadu pułku!!! – ryknął ten zaczerwieniony na twarzy. – Odpowiadać mi tu!!!

– A nasz kapral zaginął?… – bąknął Andrew pokojowym tonem.