Выбрать главу

Ale marsjańskie quasi-powietrze pozwala na podejście szturmowe, atmosfera jest tam rozrzedzona i według ziemskiej skali ma nikczemną wysokość. Raszyn wykonywał podobne rajdy nad Czerwoną Planetą niejednokrotnie, zarówno sam, jak i w składzie eskadry – choćby wtedy, gdy atakował umocnienia Red City. Straty ograniczyły się do destroyera, który i tak zdołał z rozpędu umknąć na orbitę, chociaż rufę miał jak rzeszoto. Ale w zamian odstrzelony z niego reaktor z uszkodzonym chłodzeniem spadł na głowy separatystów i mówiło się potem, że to zaimprowizowane bombardowanie atomowe odegrało w szturmie na marsjańską stolicę niebagatelną rolę. Co prawda reaktor nie wybuchł, ale to też zapisano Grupie F na plus – nie zniszczyła zdobytego miasta.

Tyle że teraz problem stwarzały nie baterie obrony przeciwlotniczej. Problemem był czas.

Sądząc z komunikatu admiralicji, Marsjanie nagle stanęli okoniem, zrezygnowali z usług desantowca i postanowili przejąć bazę przemytników własnymi siłami. Widać przypomnieli sobie, że taki ziemski desant prowadzi do ogromnych zniszczeń, ludzie giną na prawo i lewo. W każdym razie tak to argumentowali. Grupa F miała tylko wykonać przygotowanie artyleryjskie, resztę Marsjanie chcieli zrobić sami.

– Ciekawe – wymamrotał Raszyn. Niemal wcale nie interesowało go, kogóż tak cennego mogli schwytać albo zabić Ziemianie. Ani co też tak cennego kryło się przed ich wzrokiem w podziemnym mieście dokoła kopalni. W admiralicji musieli to rozumieć, ale zapewne otrzymali polecenie od Dyrektorów, żeby nie wtrącać się do spraw suwerennego globu. Skoro zaś Marsjanie już w pośpiechu podciągali wojsko pod bazę, Grupa F musiała teraz gnać, a nie tylko się śpieszyć.

Raszyn otrzymał również rozkaz niezwłocznego odesłania do domu megadestroyera „Stark”, desantowca „Dekard-2” i wszystkich swoich czterech battleshipów wraz z eskortą, a z całą resztą kontynuować rozpędzanie. Przechodząc po skraju atmosfery, miał ostrzelać wyznaczoną powierzchnię, po czym szerokim łukiem wrócić do Pasa w celu połączenia się z policyjnymi siłami Rabinowicza i oczekiwać dalszych rozkazów.

Pod koniec komunikatu admiralicja przypominała, że Uspienski ma zachować ciszę radiową i nie nawiązywać kontaktu z Siecią. Do wejścia w nią grupa dostała wydzielony kanał, na którym wisiał fałszywy użytkownik udający rutynową wymianę danych. Miało to sprawiać wrażenie, że okręty Raszyna ciągle znajdują się w okolicach Ziemi – standardowa osłona tajnej operacji. Tyle że wraz z oddalaniem się grupy od naziemnych stacji informacyjnych zmieniała się charakterystyka sygnału i nawet kiepsko wyedukowany operator mógł zrozumieć, że okręty idą w przestrzeń, a nawet w przybliżeniu obliczyć ich prędkość. Po drugie, w trakcie akcji flota tradycyjnie już była odcinana od informacji, żeby opinia publiczna nie wpływała na charakter działań. Argumentując taką politykę, admiralicja zawsze przytaczała casus kapitana Reeza, który naczytawszy się przed walką pacyfistycznych bzdur, nabrał kompleksu winy i zniweczył ważną operację desantową.

Ostatnim kategorycznym poleceniem było żądanie powrotnego zakodowania rozkazu. Raszyn z westchnieniem jeszcze raz przeczytał dokument i przywrócił mu postać bezsensownego ciągu znaków. Nie zdążył wywołać Esseksa, gdy ten pojawił się na monitorze we własnej osobie.

– No? – zapytał szef sztabu.

– Jak ci się to podoba?

– Nie wiem. Niby logiczne. Battleshipów szkoda. Zanim wrócimy, już zrobią z nich ciężarówki. A „Stark”? Taka maszyna! Jakoś to się jednocześnie wszystko zwaliło… W Grupie F zostanie ledwie dwadzieścia aktywnych jednostek.

– Jakby celowo wszystko opracowali tak, żebyśmy wrócili cisi i pokorni. Żebyśmy znali swoje miejsce w szeregu.

– Dokładnie! – poparł go Tyłek. – Nie pozwolili nam przemyśleć sytuacji, tylko popędzili do walki. Teraz odgryźli pół brygady. Klasyczny spisek przeciwko Grupie F, wspomnisz moje słowa, Aleks. Nie przypadkiem po ataku nie wracamy na Ziemię, tylko oddajemy się w łapy policjantów. Boją się nas, bardzo się boją…

– No, z tym oddawaniem w łapy policjantów to przesadziłeś. Nawet bez liniowców usmażymy całą policję w pięć minut. Nie panikuj. Policja nie będzie się z nami tłukła, nigdy w życiu. Znasz ich, to zawodowcy. Ale że się nas boją, to się zgadzam. No to co, Phil? Kończy się nasza flota? Czujesz to?

– Nie sądziłem, że to nabierze takiego przyspieszenia – przyznał Essex.

– Nie dali nam czasu na przygotowania – westchnął Raszyn. – Dobra. Przed Zebraniem Akcjonariuszy i tak nie zdążymy wrócić, paliwa do boosterów już nie dostaniemy. Może pozwolą nam dalej latać, choćby nawet w obciętym składzie?

– Optymista! – rzucił Tyłek, ale zabrzmiało to jak przekleństwo.

– A ty to nie? Dobra, co dalej? My wychodzimy na Marsa bardzo wygodnie, akurat na styczną do przewidywanego punktu ostrzału. Ale ty będziesz musiał trochę nadłożyć.

Essex zacisnął zęby. Jego sztab na „Gordonie” powinien był korygować wyjście grupy na cel i kierować ogniem. Tak więc w zmienionej sytuacji „Gordon”, żeby trochę nadłożyć, musiał wykonać manewr na największych w grupie przyspieszeniach, zaraz potem na największym hamowaniu i na dodatek jeszcze raz się rozpędzić. Żylasty Tyłek przyspieszania się nie bał. Po prostu wiedział, jakim obciążeniom poddany zostanie napęd, i już się denerwował, że niewiele z niego zostanie.

– Czyli wszyscy ci zbędni niech się zwijają i walą z powrotem – podsumował admirał. – Nie będzie uroczystego pożegnania. Ani nie ma co ich denerwować, ani rozkaz nie jest jawny. A pozostali… Sam wiesz, cała naprzód.

– Zaraz policzę – skinął głową Essex.

– Poczekaj chwilę. Założymy się, że moje stado już policzyło wszystkie możliwe manewry? Łącznie z podejściem szturmowym?

– Za cholerę nie będę się zakładał. Mnie to pasuje, mniej roboty.

– I nie świruj, Phil.

– Pilnuj siebie.

– Wyślij ludzi do domu.

– Domyśliłem się, panie admirale, sir…

Dowódca odciągnął kołnierzyk i pokręcił głową.

– Proszę cię, Phil, nie przejmuj się tak… – poprosił.

Tyłek mruknął coś krnąbrnie i przerwał połączenie.

Raszyn wstał i nagle musiał złapać się oparcia fotela, bo zniosło go w bok. Jeśli ktoś nie był przygotowany na to, że niespodziewanie odgryzą mu połowę grupy, to był nim właśnie jej commander. Co innego wrócić zwycięsko na Ziemię, zebrać całą siłę woli w garść i za jednym zamachem pozbyć się dowodzenia – to mógłby zrobić, ale tracić wszystko po kropli… Nagła utrata najmocniejszych okrętów i całej mrówczej floty mocno uderzyła w jego miłość własną. Poniżyła go jak nic dotąd w życiu. Widocznie w admiralicji naprawdę chcieli zrobić wszystko, co możliwe, byle Raszyn wrócił do domu – jak sam powiedział – cichy i potulny, znający swoje miejsce w szeregu.

A im więcej czuł poniżenia, tym bardziej rosła w nim złość.

Rosyjski chłopak Oleg Uspienski od dzieciństwa przyzwyczajony był do dyskryminacji, pogróżek i innych metod plucia w duszę. Dlatego zanim skończył dwadzieścia lat, nikt nie potrafił go zastraszyć, zmusić do posłuszeństwa, złamać czy choćby nagiąć. On sam zaś – zamiast nauczyć się straszyć, zmuszać i naginać, nabył rzadkiej umiejętności werbowania zwolenników oraz przekonywania przeciwników. Dostał się na świecznik wyłącznie dzięki oszałamiającej uczciwości i szczerości. Wierzyli mu nawet najwięksi łgarze gotowi wszystkich posądzać o kłamstwo.