Выбрать главу

Battleship wycofywał się na silnikach manewrowych, gromadząc energię do kolejnej salwy. Na „Skoczku” już dawno wszystko zostało wyliczone i kiedy kanonier battleshipa nacisnął spust, cruiser wykonał górkę, przepuściwszy salwę pod brzuchem, po czym wrócił na kurs.

– Tylko jeszcze nie strzelajcie – poradził ze swojej kajuty Fox. – Mimet też nie wyrzucajcie przed czasem. Niech się gnoje przestraszą jak należy.

– Sami wiemy – padła odpowiedź z SDO. – Przecież to ty nas uczyłeś.

Trzecią salwą battleship trafił. Nie w cruiser oczywiście, a w jedną z wyrzuconych w ostatniej chwili mimet, która skiksowała mu celownik. Na czwarte podejście nie wystarczyło mu już czasu. Okręt Raszyna zbliżył się na odległość efektywnego strzału i tak dał biedakowi w ryj, że ogromna machina cała drgnęła. „Skoczek” zaś przeskoczył obok. Z łatwością zdławił słaby ogień dział pokładowych przeciwnika, sam załapał jedno słabe uderzenie w okolice śluzy towarowej i jeszcze jedno muśnięcie w awaryjny moduł pokładu mieszkalnego. Moduł, franca, od razu odpalił się i odleciał, jakby jego priorytetem było ratowanie przede wszystkim siebie, a nie ludzi.

Battleship przekazał energię na zwierciadła, po czym ruszył do przodu. Widocznie jego dowódca już się domyślił, co będzie dalej, i postanowił przynajmniej nie ułatwiać admirałowi roboty.

– Walcie w trzeci, piąty i szósty – polecił Raszyn. – To go najbardziej zaboli.

Cruiser wykonał półpętlę jak samolot i usiadł przeciwnikowi na ogonie. Ekran w SDO przeszedł na tryb graficzny. Optyka zamknęła stalowe powieki oślepiona wydechem ogromnych zwierciadeł battleshipa i obraz w całości modelował komputer.

Zresztą przeciwnicy mieli podobny problem, ponieważ zerkając sobie pod rufę, widzieli ten sam płomień, który oślepiał prześladowcę. Salwa ich baterii rufowych lekko przysmażyła „Skoczkowi” nos. I tyle.

– Mamy w celowniku trzecie i szóste zwierciadło – poszedł komunikat do Raszyna.

– Ognia! – odpowiedział admirał.

Cruiser dwukrotnie stęknął. Potem, bez komendy, raz jeszcze.

– Rozwaliliśmy też piąte! – radośnie zameldował strzelec.

– Widzę. Zaraz zrobi bączka.

Ale battleship nie zakręcił się, trochę go tylko zarzuciło tyłem. Najwyraźniej dowódca ziemskiego okrętu zachował się przytomnie, bo pozbawiony trzech zwierciadeł statek błyskawicznie ujął ciągu i zaczął strzelać. Jednak „Skoczek” wytłukł mu jeszcze dwie baterie rufowe z czterech pozostałych, oberwał jeszcze raz lekko w nos, w końcu zdecydował, że nie będzie się wdawał w wymianę ciosów, i odskoczył na bezpieczny dystans. Ostatecznie walka samotnego cruisera z liniowcem nie była przewidziana w żadnych regulaminach. Gdyby coś takiego wydarzyło się w starych, dobrych czasach na morzu, po okręcie Raszyna zostałoby wspomnienie. Zresztą w kosmosie, gdzie wszystkie manewry odbywają się w trzech wymiarach, kolosowi czterokrotnie większemu od siebie też mógł podskoczyć tylko prawdziwy as albo kompletny świr.

– Wyłączyć ciąg, okręt w tryb oczekiwania – polecił admirał. – Spróbujcie nawiązać z tym narwańcem łączność w zakresie optycznym. Już i tak nie będzie gorzej, fajerwerki były na cały kosmos. Musimy przynajmniej wiedzieć, kogo tłuczemy.

– Nie możemy sygnalizować – zameldowało SDO. – On nam chyba spalił reflektor.

– No to mrugaj do niego okiem! – wybuchnął Raszyn. – Sami się podłożyliście, to sami wymyślajcie… Przełączcie dziobowe światła pozycyjne w tryb pulsacyjny.

– Nie mamy pozycyjnych – znów bąknął ktoś ze stanowiska dowodzenia.

– Niech pomacha główną śluzą – poradził Borowski.

– Idiota… – ryknął Raszyn.

– Przecież żartuję, szefie.

– Właśnie widzę. Słuchajcie, mieliśmy cztery światła pozycyjne. Żadne nie ocalało?

– Chyba… Mamy rufowe.

– No to mrugaj. Jak nie wiesz jak, zawołaj porucznika Wernera.

– Panie admirale, sir! – odezwał się przez komunikator Andrew. – Jestem u siebie na posterunku, zaraz coś zorganizujemy.

– Świetnie. Andriej, pogadaj w takim razie z nimi sam. Nie zapomniałeś jeszcze morsa? Pamiętasz?

– Tak jest.

– Zapytaj, kim są i czego chcą.

– Nie tak szybko, sir. Jeszcze muszę tu polutować kupę rzeczy.

– Czekam. Nie ma pośpiechu.

Werner jednak albo tego nie usłyszał, albo urządził swoim chłopakom zawody o flaszkę w lutowaniu na czas. Po kilku minutach rufa „Skoczka” zaczęła mrugać zalotnie do battleshipa. Ten jednak nie reagował.

– Powiedz im, że jak będą rżnęli durnia, to powybijam im resztę zwierciadeł! – polecił Raszyn.

Battleship tępo wisiał w tym samym miejscu i uparcie milczał.

– No to w cholerę z nim! – westchnął admirał. – Powinniśmy nauczyć durnia porządku, ale szkoda mi czasu. Dyżurny nawigator! Daj pełny ciąg, idziemy do Esseksa. A jak staniemy na kursie, zamelduj się u mnie.

– Tak jest, sir – ponuro zameldował dyżurny.

– Szykuj maść – poradził mu strzelec. – Rozjuszyłeś starego. Zrąbie cię jak burą sukę za utratę czujności.

– A kto mógł przypuszczać, że ten gnój tu sterczy! – obruszył się nawigator. – Czy kiedykolwiek ktoś w tym sektorze… A ty, satyryku, jak wrócę, też szykuj dupsko.

– A niby za co? – zdziwił się strzelec. – Poza tym nie wiem, czy wrócisz. Raczej ja do ciebie do karceru wpadnę z paczką. Tyle że nie przyjmą ode mnie paczki… Che, che!

Dyżurny zamyślonym wzrokiem obrzucił swoją wachtę.

– Chłopaki – powiedział. – Może ktoś ma coś do żarcia ze sobą? Może przynajmniej kilka tubek konfitur, co? Tak na wszelki wypadek…

* * *

Scout „Helen Ripley” wszedł w płaszczyznę ekliptyki mniej więcej czterysta megametrów od Ziemi. Fein mógłby aż do samej bariery orbitalnej posuwać się po nieuczęszczanych szlakach, ale jego uwagę przyciągnął samotny battleship z zapalonymi światłami pozycyjnymi. Poza tym „Ripley” i tak już zmieniała kurs.

– Oho! – zawołał Abraham. – To przecież nasi! To „Pirx”! No, wywołajcie go!

Battleship nie reagował. Albo w Grupie F pozmieniały się kody, albo…

– Coś z nim nie tak – zauważył drugi nawigator. – Popatrz, Abe, według mnie ma coś z rufą nie tak.

– Oho… – teraz już nie zawołał, a raczej wymamrotał Fein. – Masz rację, Johny.

– Nie ma połowy zwierciadeł. I chyba w dziób też oberwał.

– Tak – przyznał dowódca. – Daj spokój łączności. I optykę poproszę na maksa.

– Co jest, szefie?

– Nie odpowiada na nasz kod – powiedział z mocą Abraham. – Wisi z rozbitą dupą i potłuczoną mordą i nie rusza się. Światła zapalone jak na ciężarówce jakiejś. Chłopy, widzieliście kiedyś okręt z Grupy F w takim kretyńskim położeniu? I sam tu wisi! Nikogo z naszych nie ma.

– Wiele rzeczy mogło się zdarzyć.

– Właśnie! – powiedział znacząco dowódca. – Właśnie, wiele rzeczy…

W tym momencie światła pozycyjne „Pirksa” zaczęły migotać.

– No wreszcie! – Odetchnął z ulgą Fein.

– …i trzy długie, i trzy krótkie – policzył Johny. Szefie, nie wydaje się panu, że to SOS?

– Radio na fale awaryjne – polecił Abraham.

Jednak na długości awaryjnej panowała cisza.

– No i co?! – zawołał dowódca. – Gdzie mayday? Nie ma. Dawaj odbiornik na autonamierzanie.

W pobliskim eterze na wszystkich częstotliwościach było cicho i głucho.

– Przecież anteny ma na swoim miejscu! – upierał się Fein.

– Coś tu śmierdzi, szefie. Czekam na rozkazy.

– Lepiej pomyślcie, kto mu tak rozpirzył zwierciadła. W życiu w Grupę F nikt tak nie walił – zauważył technik.