– Jak różni? – wtrącił się Raszyn. – Przecież uważa się, że tu nie ma normalnych ludzi. Czy może ma pan na myśli, że mają humanoidalny wygląd? Dla naszych celów to nieistotne.
– A co, zamierzacie tu wojować? – szybko i dość agresywnie zapytał Lloyd.
– Ależ skąd, wręcz przeciwnie! – roześmiał się Essex. – Chcemy tu tylko przeczekać jakiś czas. Oczywiście, pewne zagrożenie z góry istnieje, ale niedługo rzucimy na niebo maskujący obrazek. Tak więc panu nic nie grozi. I miejscowym, ee… ludziom też.
– Miejskich możecie nie uważać za ludzi – machnął ręką doktor. – Pozwalam. Nie uda wam się, nawet gdybyście chcieli. Nawet ja długo się przyzwyczajałem. Ale… Proszę mi wierzyć, panie Essex, nie wszędzie jest tak strasznie, jak głosi oficjalna propaganda Rady Dyrektorów. Tu jest bardzo dużo ludzi i pewne grupy nauczyły się już, jak efektywnie można przeżyć w tych warunkach. Poza tym nie całe terytorium Rosji jest tak mocno zapaskudzone. O pół megametra stąd na północny zachód jest taka miejscowość o dziwnej angielskiej nazwie: Well Day. Zapewniam pana, że tam jest wszystko względnie w porządku. Poziom radiacji jak w Paryżu, niemal w każdej rodzinie są dzieci, rosną na kozim mleku, dziewczęta mają piękne jasne włosy… Nawet oberwałem tam dwa razy.
– Nie wymarli przez te sto lat? – zapytał z niedowierzaniem dowódca.
– Mają nawet dodatni przyrost ludności. Na razie minimalny, ale z każdym rokiem wskaźniki rosną. Odnotowałem to, jeszcze kiedy służyłem w Langley. Nie zastanawiał się pan, admirale, dlaczego te dane nie pojawiły się w Sieci? Dlaczego nikt nie wie, że coś takiego istnieje też w Południowej Ameryce, chociaż podobno nie został tam nawet jeden krzaczek?
– Przepraszam, dlaczego ciągle stoimy? – zauważył Tyłek. – Czas nakarmić gościa i w ogóle…
– Rzeczywiście – powiedział, zastanawiając się nad czymś usilnie, Raszyn. – Proszę siadać, doktorze, zaraz każę przynieść coś do jedzenia.
– No więc, panie admirale? – zapytał Lloyd, siadając przy stole.
– Nie chcę panu wierzyć, doktorze. Po prostu nie chcę.
– I to mówi człowiek, który powstał przeciwko totalitarnemu systemowi.
– Nie powstałem przeciwko systemowi totalitarnemu. Po prostu chcieli z nas zrobić kozły ofiarne, a my się opieramy dostępnymi metodami.
– No to opierajcie się mocniej! – zawołał uczony. – Połowa Ziemi się do was modli, a wy się jeszcze zastanawiacie?!
Admirał usiadł naprzeciwko Lloyda i zastygł na chwilę oparty łokciami o stół.
– Phil, gdzie jest ten leniwiec, mój adiutant? – spytał. – Niech skombinuje coś do wypicia i zakąskę.
– Sam dopilnuję – mruknął Essex i wyszedł.
– Byle nie za dużo – powiedział doktor. – Ja wieczorem muszę iść na nabożeństwo do Czarnej Świątyni.
– Czarna Świątynia? – zapytał Raszyn.
– Stąd rozpościera się wspaniały widok, będziecie mogli oglądać – obiecał Lloyd. – Można ochujeć. To jest taka wspaniała inwersja tradycyjnej religii! Takie naigrawanie się z prawosławia! Wspaniałe! Fantastyczne! Pogański bóg zamiast Trójcy! Nawet posąg boga znaleźli!
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł ze smutkiem admirał. – Proszę się nie uchylać od tematu, Jeffrey. Tam za burtą są na poły żywi mutanci, czczą bałwana. A pan chce mi wcisnąć, że mają przed sobą jakąś przyszłość?
– Ci… – Uczony znowu wskazał palcem ścianę. -…przyszłości raczej nie mają, nie. Moskwa umiera. Sankt Petersburg też praktycznie wymarł. Ale powtarzam, w słabiej napromieniowanych okolicach obserwuje się dodatni przyrost. Tak, to już nie są rosyjscy herosi. I nie tak wysocy, i lekko rachityczni. Ale z powodzeniem zajmują się uprawą ziemi, hodują bydło i ochraniają swoje terytoria. Nie krzyżują się z mutantami, więcej nawet, nie pozwalają tamtym zbliżać się do swoich osiedli. Prowadzą tylko wymuszony handel, a i to przez pośredników. Mięso, chleb, mleko w zamian za metale. Naturalna gospodarka. Tam wszystko jest w porządku, admirale. To dobrzy ludzie i w ciągu trzech – czterech wieków urodzi się ich tylu, by zaczęli wszystko od nowa.
– Pan zameldował o tym wszystkim w Langley?
– Dziesięć lat temu, nawet piętnaście – przypomniał sobie doktor. – A teraz wróciłem tu i mogę potwierdzić, że moje przypuszczenia się sprawdzają. O ile, oczywiście, nikt nie zrzuci na Well Day bomby. Nie wiem, jak ta oaza ocalała, może fartowna róża wiatrów, więc cały opad poleciał bokiem. Istnieje kilka takich samych szczęśliwych miejsc w centralnej Rosji, ale badałem je tylko powierzchownie i nie mogę zaoferować precyzyjnej prognozy.
– I to też zameldował pan piętnaście lat temu…
– Proszę się tak nie smucić, admirale – poprosił Lloyd. – Pan był obwieszonym medalami herosem i latał po kosmosie. Co pana obchodziło, co się dzieje pod stopami? Rada Dyrektorów przekazywała panu pewne informacje, pan je przyjmował… To normalne. Smutne jest co innego. Że Dyrektorom wierzyli wszyscy tu, na Ziemi. Gdyby Akcjonariusze znali prawdę, nie byłoby wojny. Ale ludzie przywykli jeść z dłoni swoich Dyrektorów. Nic nie potrzebują. Dopiero teraz się ruszyli, ponieważ Rada zaczęła wariować. A Akcjonariusze tego nie lubią, chcą stabilności. Dlatego stają za admirałem Raszynem, który został umoczony z głową w gównie.
– Stają? – zapytał pochmurnie dowódca.
– Nie umie pan szukać w Sieci, admirale. Jest masa list dyskusyjnych, wystarczy zajrzeć i wszystko stanie się jasne. Tylko niech pan nie zhardzieje przesadnie, gdyby nie uderzyli z taką siłą, nikt by nawet nie zauważył, że pana już nie ma. Poza tym teraz pan świetnie zagrał. Lądowanie na Ziemi to genialny ruch. Przeczytałem ostatnie informacje, zanim tu się wybrałem. Siedemdziesiąt procent głosów za pańską niewinnością. Ludzie boją się pozaziemskiego zagrożenia, a pan jest ich jedynym obrońcą. Za tydzień, za dwa spokojnie pojawi się pan w Paryżu i wejdzie na tron, a głowy Dyrektorów podadzą panu na srebrnej tacy… A propos zagrożenia, proszę nie uważać mnie za niedowiarka, ale czy to… prawda?
– Co do właściwego zagrożenia, to czekamy na sprecyzowane dane. Ale że Obcy spacerują po Układzie Słonecznym jak po swoim mieszkaniu, fakt. Natrafiłem na ich statek, lecąc tutaj. Musieliśmy go spalić, inaczej zderzylibyśmy się z nim.
Zafrasowany Lloyd pokręcił głową.
– Nie będzie łatwo… – mruknął. – Ale skoro udało się spalić jednego, to i inne też wybijecie. Co innego jest ważne. To, co się teraz dzieje na Ziemi. Proszę to zrozumieć, admirale. Przed naszą planetą nie stoi problem odtworzenia ludności. O to walczyliście, ale tak naprawdę bez powodu. Istnieje tylko problem władzy, jak mniemam. To, że w Paryżu mało która kobieta jest zdolna do rodzenia dzieci, a w Toronto niemal każda może rodzić i nikogo to nie dziwi. To są właśnie numery Dyrektorów. Machina propagandy. I tak naprawdę Paryża nie powinno się brać jako wskaźnika. Toronto też. Zdrowych ludzi mamy od groma. Zdrowych, zdolnych do działania, potrafiących i lubiących uprawiać ziemię, potencjalnie niezłych kolonistów. Trzeba im dać do rąk technikę i tyle. I znowu będziemy mieli niekończące się pola chlebowe.
– Czy te dane były utajnione przez CIA?
– Gorzej, panie admirale…
– Proszę mi mówić Aleks. Albo, jak pan chce, Oleg. Przecież pan pewnie mówi po rosyjsku lepiej ode mnie.
– Dobrze… Aleks. No więc te dane są tajne nawet teraz. Pozwolono mi tu pracować, ponieważ dane są potrzebne. Ale one nie wychodzą poza Smithonian Institute. Tak jak wcześniej nie wychodziły poza Langley. A ja, niestety, jestem jedynym takim unikatowym ekspertem, który może przeżyć rok w Rosji i wrócić cały. Każdy inny, którego przyślą, zostanie zjedzony. Nie lubią tu obcych… Najgorsze jest to, że religia zabrania zabijania mutantów, ale innych proszę bardzo, Bogu się to nawet podoba.