Выбрать главу

– Dlaczego pana nie zjedli, doktorze? No, rozumiem, charakteryzacja, skóry, takie tam inne…

– Najważniejszy jest image. W strefie Well Day, już mówiłem, jestem wędrownym myśliwym. Taki sympatyczny facio. A tu, w Moskwie, robię za twardego faceta: wszędołaz, broń… Udaję, że jestem przysłanym na zwiady emisariuszem pewnego groźnego ugrupowania, które wpadnie i wszystkich tu załatwi, jeśli nie wrócę. Nałgałem od cholery i nic, udało się. Jedyna osoba, która niemal mnie rozgryzła, to miejscowy patriarcha. Ale on sam jest ciekaw, co ze mnie za typ. Nie wiadomo więc w sumie, kto kogo bada: ja jego czy on mnie.

– Ilu tu może mieszkać ludzi? – zapytał Raszyn. – Mam na myśli niemutantów, czy, powiedzmy, niezupełnie mutantów?

– Jakieś czterysta tysięcy tylko w okolicy Well Day. W całym kraju mniej więcej półtora miliona.

– To trzykrotnie zwiększa znaną liczbę Rosjan – oświadczył admirał.

– A cztery razy to nie łaska?

– To już bez różnicy. No dobrze, a ile na całym globie, nie szacował pan?

– Ze sto milionów – rzucił z lekkim uśmiechem Lloyd.

– Serio? – zapytał Raszyn.

– Najzupełniej.

– Sto milionów żyje tak sobie, bez wiedzy Dyrektorów?

– I poza ich kontrolą, admirale… To znaczy Aleks. - Zwariować można! – Dowódca Grupy F już dawno nie był równie zdziwiony. – Czyli ilu jest ludzi na Ziemi według oficjalnych danych?…

– Tak naprawdę, jest ich dwa razy więcej. Akcjonariuszy najwyżej pięćdziesiąt milionów. A wszyscy pozostali, proszę zauważyć, nie tylko są wolni, ale nie są też Akcjonariuszami. Jeśli się uzna ich istnienie, to trzeba będzie wszystkich ich uwzględnić przy wypłacie dywidend. A jak można zagwarantować nowe udziały, skoro stare są warte niemal zero? Upadek ludowego kapitalizmu. Upadek Dyrektorów. Upadek monopoli. Witaj, demokratyczna republiko!

– A co dalej?

– Co za różnica? Najpierw będzie… A niechby nawet feudalne rozdrobnienie. Najważniejsze, że możemy dobrze wystartować. Mamy do tego ludzi. Będziemy potrzebowali ogromnych inkubatorów… Dysponujemy tak ogromną ilością zdrowych jajeczek, że daj Bóg, byśmy zdołali je wszystkie zapłodnić. I daj Bóg… przyczepiło mi się sformułowanie! Ale… no tak, niewykluczone, że Bóg też się przyda. Tutejsi bez niego nie dają sobie rady. Oczywiście nie mam na myśli tych nieszczęśników, co szamanią w Moskwie.

Otworzyły się drzwi i wszedł Essex z tacą zastawioną naczyniami.

– Przepraszam – powiedział. – Wolno to szło. Ale tam w mieście dzieją się takie… Wszyscy siedzą w SDO. Nie chce pan popatrzeć, doktorze? Możemy tu dać podgląd. To jakby z pana dziedziny.

– Biją pokłony przed posągiem? – zapytał Lloyd.

– Ba, i to tak, że łby sobie porozbijają! – zawołał z przejęciem Tyłek.

* * *

Na stanowisku dowodzenia nie dało się przejść z powodu zbitego tłumu. Andrew z łatwością podrzucił Ive i posadził sobie na ramieniu, żeby lepiej widziała. Z przodu, na czołowym ekranie, ludzka rzeka płynęła do podnóża olbrzymiego posągu. A od gigantycznej czarnej świątyni ku brzegom posuwał się pochód z pochodniami.

Ogromny posąg patrzył prosto w ekran, na zebranych przed nim astronautów. Nieładne i złe oblicze z małymi oczkami i zakręconymi wąsami oszałamiało po mistrzowsku oddaną przez rzeźbiarza paranoidalną żądzą władzy. Jedyna ręka giganta zaciśnięta była na archaicznym kole sterowym wyrastającym ze stanowczo za małego okrętu [1].

– Słaby, ścierwo, nie jest – rzucił Fox. – Wygląda, że to ichni miejscowy bóg. O, patrzcie, znowu walą czołami!

Ludzie u podnóża posągu, a było ich już cztery do sześciu tysięcy, zaczęli w zgodnym rytmie bić pokłony. Ceremonią kierowała mała postać w długopołej czarnej szacie, stojąca w otoczeniu niosących pochodnie mężczyzn na brzegu martwej rzeki. Ruch jej ręki zmuszał pielgrzymów do kłaniania się i prostowania. Na jej znak tłum co i raz wydawał niezrozumiały pomruk.

– Pierwszy raz widzę taką ilość fiutów zebranych w jednym miejscu! – oświadczył gruby kanonier. – Ale posąg niezły, co? Słuchajcie, koledzy, przecież oni sami nie mogli tego zbudować. Stoi tu pewnie od niepamiętnych czasów. Hej, Werner! Kto by to mógł być, co? Czyżbyście naprawdę mieli takie koszmarne bóstwo?

– Wykluczone – powiedział ktoś z tyłu. – Jakby mieli takiego boga, to Chińczycy trzy razy by się zastanowili, czy warto z nim zadzierać. Z takim bogiem można wysadzić w powietrze świat, a i tak to dopiero by była przygrywka.

– No i właśnie to zrobili, nie? – zauważył ktoś inny z prawej. – Do odwiertów naftowych wpakowali głowice bojowe. Co to niby było? Akt dobrej woli, według ciebie? Mogli oddać Syberię Chińczykom, ci by dalej nie poszli. Do dziś mieliby co robić: odgrzebywać śnieg.

– Ty, mądrala, zamknij papę – poradził Fox, spoglądając za siebie. – Uczyłeś się historii?

– A co mi wasza historia…

– A to ci nasza historia, że Chińczycy nie zaczęli od Syberii, a od Kalifornii. Kto spalił San Francisco, jak sądzisz? Rosjanie może? Żółta ekspansja szła jednocześnie we wszystkie strony. Rosja okazała się jedynym krajem, który musiał stawić im czoła bez obcej pomocy. Europa się zjednoczyła jak przeciwko Arabom podczas Kotłowaniny. Ameryka była za oceanem i nie dopuściła żółtego desantu do swoich brzegów. Straciła tylko dwa miasta. A na Rosjan wszyscy splunęli i powiedzieli: Radźcie sobie jak możecie. Powiedzieli tak, jak ty przed chwilą, że oddajcie im połowę kraju i po kłopocie… A co Rosjanie mieli zrobić? No więc wysadzili w cholerę wszystkie tereny interesujące Chińczyków.

– I całą resztę obesrali przy okazji – sceptyk z prawej koniecznie chciał mieć ostatnie słowo. – Powiedz, Werner, jak to było? A kto na Niemcy napadał w dwudziestym wieku, i to dwa razy pod rząd?

– Nie ruszaj go, zaraza! – poradził ktoś.

Andrew tylko westchnął.

Ive pogłaskała go po czubku głowy.

– Zdejmij mnie – szepnęła mu do ucha. – Nie mogę już na to patrzeć.

Werner przykucnął, Candy zeskoczyła na podłogę.

– Co oni wygadują? – zapytała.

– Sami nie wiedzą, co mówią. Nie słuchaj ich, kochanie. To brednie. Takie same jak na ekranie.

– A w dupę wsadź sobie tego Hansa – poradził Fox, na wszelki wypadek przepychając się bliżej Andy’ego. W kącie SDO, gdzie uparty astronauta ciągle wykładał swoje poglądy na historię, powoli wzbierały polityczne namiętności. – Lepiej powiedz, co to za posąg?

– Jeśli dobrze pamiętam, to jest nasz car, Peter Wielki. W każdym razie go przypomina.

– Ale pysk! Przepraszam, rzecz jasna…

– Taki ma, jaki ma – filozoficznie rzucił Werner. – W tamtych czasach nikt sobie jeszcze gęby nie wybierał.

– To jest, oczywiście, nie moja sprawa – odezwał się damski głos od drzwi. – Ale gdyby mnie ktoś zapytał, to powiedziałbym…

W pomieszczeniu natychmiast zaległa głęboka cisza.

– Lindo, jak ci nie wstyd! – obruszył się kanonier.

– Powiedziałbym – ciągnęła kapitan Stanfield – że ZDO wpadnie tu za minutę. I wtedy będzie naprawdę wesoło!

– Poważnie?

– Absolutnie – odpowiedziała Linda zadowolona z efektu.

– Wolna wachta! – krzyknęła Ive. – Biegiem stąd wymiatać! Dyżurna wachta! Na miejsca!

– Wypoczywająca wachta! – poparł ją Fox. – Jakiego wała nie wypoczywacie?!

Ludzie tłumnie ruszyli do wyjścia. Stanńeld ledwo zdołała usunąć się z drogi.

вернуться

[1] Autor ma na myśli zbudowany pod koniec lat 90. XX w. nowy symbol miasta – gigantyczny pomnik Piotra Wielkiego autorstwa gruzińskiego rzeźbiarza Zuraba Cerietieliego. Jest on usytuowany na rzece Moskwie naprzeciwko stadionu na Łużnikach, ma aż 94,5 m i ku utrapieniu wielu mieszkańców widać go z każdego miejsca w centrum. Pomysł wzniesienia tego monumentu dla moskwian od początku był kontrowersyjny głównie dlatego, że Piotr Wielki nienawidził Moskwy i przeniósł stolicę do Sankt Petersburga. Kilka razy próbowano nawet wysadzić pomnik w powietrze (przypis tłumacza).