Выбрать главу

– Mówiłem przecież! Trzydzieści kilometrów. Trzeba wypalić to żmijowisko do cna, Phil. Żeby nikt tu nie został. I nic. Na zawsze, rozumiesz?

– Rozumiem, Aleks. Ale wiesz… Poczekaj sekundę, poderwę całą grupę.

– Czekam – westchnął Raszyn, uderzając plecami w oparcie fotela.

Ive rzuciła przez ramię spojrzenie w głąb pomieszczenia. Andrew siedział nieruchomo w kącie. Podniósł głowę i patrzył teraz w ścianę, kąsając dolną wargę.

– Mam – zameldował szef sztabu. – Systemy się grzeją. Start za pięć minut. Posłuchaj, Aleks, jeśli mam zakładać siłę impulsu na trzydzieści kilometrów, i to półsferycznie, to głębokość leja w centrum będzie wynosiła niemal kilometr. Może jednak płaski cel, co? Nie wypalanie, a przyżeganie? I tak zetniemy grunt na dobre 20 metrów w głąb.

– Mało – rzucił admirał. – Pod miastem są katakumby. Doktor pomyślał, że te hufce, których nawet on nie podejrzewał, wylazły właśnie stamtąd. Rób półsferę, Phil.

– Tam jest kijowa tektonika. Boję się, że urządzimy trzęsienie ziemi.

– No to wylicz wszystko. Co to znaczy: boję się?

– Przecież liczę.

– Musi być lej! – zażądał Raszyn. – Krater. Wypalić.

– Dobrze – westchnął Essex. – Może nie będzie silnych wstrząsów. A po manewrze dokąd? Przecież ujawnimy się jak cholera. Tak się pokażemy, że w Chicago będzie widać. Akurat flota jest na podejściu, sprawimy im kupę radości.

– Pionowo na orbitę – powiedział admirał. – Będę tam na was czekał. Tylko wydam polecenia co do… co do Lindy i już lecę.

– Dobra. My startujemy. Do widzenia, Aleks.

– Spal to miasto – już nie polecił, a poprosił Raszyn. – Dobrze je spal.

Dowódca wstał, znowu podniósł worek i wyszedł na zewnątrz.

* * *

– Co to za kurewstwo? – zdziwił się commander Fein, kiedy skanery „Ripley” wykryły jasny błysk na powierzchni Ziemi.

– Nasi walczą z Ruskimi – podpowiedział ktoś.

– Idiota! – ryknął dowódca. – Nie widziałeś globusa? Pamiętasz mapę? Gdzie to wybuchło?

– Gdzieś we wschodniej Europie…

– Policz moc… – polecił Fein, uspokajając się. – Cała optyka na Ziemię. Patrzeć mi. Myśleć. Wspólnie!

– Koordynaty wybuchu mniej więcej zgadzają się z lokalizacją starej stolicy Rosji.

– To nie był wybuch – pokręcił głową Abe.

– Widzę silne zakłócenia atmosferyczne. Ktoś tam manewruje. Co najmniej eskadra.

– Nie eskadra – wykluczył Fein.

– Przepraszam, sir. Może nam pan po prostu wszystko opowie?

– Licz, Johny.

– Ma pan rację, to nie wybuch i nie bombardowanie, jeszcze raz przepraszam, sir.

– Przepraszam?! Ty powinieneś siedzieć nie w zwiadzie, tylko w gównowozie. Myśl!

– Idealny podział mocy na cel. Sądząc z danych, zakładają wklęsłą półsferę. Tak, dowódco, to nie eskadra, to brygada średnich okrętów bojowych. Ciekawe, kogo oni tam wypalali?

– Dowiemy się. Załoga, do hamowania. Johny, kurs na Ziemię.

– Znowu?! – jęknął drugi pilot.

– Przecież to nasi! – roześmiał się Fein. – Nie rozumiesz, dupku, że to nasi? Nie wyłapali ich, oni tam są! Dlatego teraz „Pirx” lata w składzie armii! Stary Raszyn pooddawał duże okręty, żeby nie krępowały mu rąk!! Zrobił z Grupy F skrzydło! I przed chwilą dał komuś ostro popalić! Hur-r-ra!

* * *

– Maszyna do startu – rozkazał Raszyn. – No to jak, doktorze? Z nami, co?

– Przepraszam – pokręcił głową Lloyd. – Tu jestem bardziej potrzebny. Gospodarka zrujnowana, trzeba będzie ją odtwarzać, mężczyźni poginęli. Jak to będzie wyglądało, jeśli ucieknę?

– Niech pan będzie świadomy, że teraz wie pan za dużo. Jeśli przegramy, prędzej czy później znajdą pana Dyrektorzy. I nie będzie litości.

– Pan nie przegra, admirale – powiedział etnograf. – Nie ma pan prawa. A mnie tak łatwo nie znajdą. Prostego rosyjskiego chłopa z przeciętną gębą…

– Rosyjskiego chłopa? – zapytał Raszyn. – Doktorze, może mi pan w końcu wyjaśni… Co to za magią dysponuje ten kraj? Po co pan, wykształcony człowiek, chce dzielić z tym narodem jego durny los?

– Niech się pan odczepi, Aleks. I jeszcze jedno. Jeśli pan przeżyje, proszę tu przyjechać. De Ville powie, gdzie będę. W najgorszym wypadku proszę pytać ludzi, czy nie widział ktoś Żeni Łożkina.

– Ale serio, po co to panu, doktorze?

– Obawiam się, że mnie pan nie zrozumie – westchnął Lloyd. – Po prostu nie udało się panu tu pomieszkać. Jeszcze nie jest pan Rosjaninem, admirale Raszyn.

* * *

Siedem cruiserów i cztery ogniwa destroyerów Grupy F ustawiły się w wymyślnym szyku bojowym na orbicie. Remontowiec został usunięty z dyspozycją przyczajenia się, a w razie wykrycia poddania okrętu bez bohaterskich wyskoków… Admiralski kuter zanurkował pod pachę w boku „Skoczka”. W śluzie stał już wyprężony jak struna adiutant flagowy Moser i ZDO Borowski. Moser był nie jak zwykle w mundurze paradnym, a w speckostiumie. W ręku trzymał nie manierkę z przemyconym napitkiem, a mobilny terminal.

– Panie admirale, sir… – zaczął regulaminowo pierwszy oficer, salutując.

– Nie mam czasu – machnął ręką Raszyn. – Moser, za mną! Borowski, zatankować kuter. Natychmiast.

U siebie w kajucie dowódca otworzył sejf, wyjął kilka dysków z danymi i włożył je do ręki adiutanta.

– Archiwum? – zdziwił się tamten.

– Nadeszła i twoja wielka chwila – powiedział admirał do Mosera. – Dasz radę dolecieć kutrem do Wenus?

– To byłby rekord, szefie.

– No to będziesz rekordzistą. Każdy chłopiec o tym marzy. Innych jednostek na razie nie mam. I drugiego takiego pilota na supermałe okręty też nie. Zaryzykujesz?

– Ja tylko tak… Bo mnie pan zaskoczył. Dolecieć się da. Tylko…

– No to słuchaj rozkazów. Bierzesz archiwum. Daję ci półtorej godziny na test systemów i załadowania procesora marszowego. Za dziewięćdziesiąt minut startujesz na Wenus. Zadanie: przeżyć i rozgłosić prawdę o nas. Wszystko.

– Dlaczego ja, szefie?

– A kto jeszcze może przelecieć kutrem taki dystans i nie wykitować? Będziesz miał na styk wszystkiego: paliwa, powietrza, jedzenia. Kto inny?

– Pan. Ive Kendall. Może Essex. Proszę wysłać Ive, szefie.

– Z przyjemnością. Ale ty nie dasz rady zastąpić jej tutaj.

– Przepraszam, sir.

– Poza tym dla wenusjańskiego Konwentu ona jest tylko dziewuszką z kupą medali za zabójstwa. Nie wiadomo, jak ją potraktują. A ty jesteś oficerem sztabowym, moim osobistym przedstawicielem. To coś zupełnie innego. Możesz naprawdę powiadomić świat, co się stało z Grupą F. I co się naprawdę dzieje na Ziemi. Aha, mało nie zapomniałem… – Raszyn wsunął dłoń do kieszeni speckostiumu i wyjął jeszcze jeden dysk. – To obejrzyj sobie po drodze. Sam zdecydujesz, jak najlepiej przekazać tę informację. Tu jest wszystko, do czego dogrzebał się doktor Lloyd. Już sam ten dysk może zmienić ziemską historię na stulecia. Pod warunkiem, że trafi w dobre ręce poza Ziemią. Dlatego musisz dotrzeć do Wenus. Jeśli tu sobie nie poradzimy, to ty dokończysz naszą robotę innymi środkami. Rozumiesz?

– Będę tam za miesiąc, sir. Czy może nawet trochę wcześniej.

– Idź, Helmut – powiedział admirał, pierwszy raz w życiu nazywając swojego adiutanta po imieniu. – I powodzenia.

– Rozwali ich pan, szefie! – Moser zarumienił się. – Będzie mi bardzo przykro, że w tym nie uczestniczyłem.