– I kobita ładna – radośnie odezwał się technik, wyrywając z flakami coś z panelu kontroli zwierciadeł.
– O kobitach na razie zapomnij – ponuro poradził mu nawigator. – Mamy optykę, szefie. Uruchamiam diagnostykę. O matko kochana! Popatrzcie tylko!
Fein wdusił przycisk wmontowanej w skafander apteczki i syknął, otrzymawszy bolesną iniekcję w lędźwie. Ekran przed nim rozświetlił się, nad głową zachrobotał ładujący dane komputer systemu nawigacyjnego.
– Śmierć… – mruknął dowódca, odrzucając lutownicę. – Ratunku…
Przestrzeń była bardzo nieprzyjemnie jasna, nawet bardziej niż podczas lotu nad oświetloną połową Ziemi. Tylko że wszystkie widoczne obiekty świeciły na czerwono. Pojawiła się gwiazda, purpurowa, puchnąca w oczach.
Scout, wyskakujący na awaryjnym ciągu z obszaru dyslokacji Grupy F, zbliżał się do ojczystej planety. Na jego spotkanie, rozwijając atakujący szyk, pędziły okręty admiralicji. Kiedy Fein doliczył się sześciu battleshipów, dalsze rachunki przestały go już interesować. Ziemia miała ogromną przewagę. Gdyby okręty Grupy F mogły coś przedsięwziąć… Ale one dopiero zaczynały się ruszać, niepewnie i z odłączonymi urządzeniami przeciwzakłóceniowymi.
– Nasi walą czołowo – powiedział Johny. – Samobójstwo, prawda, szefie?
– Nie mają po prostu innej możliwości – westchnął Fein. – Nie mogą się odwrócić i zwiać, nie zdążą. A tym sposobem, jeśli zdołają przeskoczyć przez ten niezdarny szyk… Mogą zanurzyć się w atmosferze i zwiać na wschód. Gdyby nie „Stark”! Bo ten wisi akurat nad Azją, trzyma w szachu skrzydło baterii orbitalnych. Ech, koniec… Dobra, chłopaki. Obiecajcie, że będziecie mnie słuchać. Papa Abraham coś wymyśli.
– Granica martwej strefy, szefie. Myślę, że już można spróbować łączności. Kogo mam odszukać, Raszyna?
– Nie – rzucił twardo zwiadowca. – Daj mi awaryjną falę dla komunikatów głosowych.
– Chce pan po prostu krzyknąć mayday? – nie wierząc własnym uszom, uśmiechnął się Johny.
– Chcę głośno krzyknąć pizdied – warknął Fein.
Kiedy na „Skoczku” instalacje pokładowe poraziło nieoczekiwane zwarcie, a cruiser stał się ogromnym i kosztownym grobowcem, Ive Kendall krzyknęła przeciągle, instynktownie chwytając się za brzuch. Na szczęście okręt flagowy był daleko od epicentrum wybuchu i jego poszycie zatrzymało większość śmiercionośnego promieniowania. Ale impuls elektromagnetyczny rozwalił wszystkie systemy sterujące. Wnętrze okrętu pogrążyło się w mroku. Trwało to przez nieskończenie długą sekundę i póki nie włączyły się obwody dublujące, SDO wypełniał wielogłosy krzyk strachu.
Potem ekrany i pulpity odżyły, zaś astronauci jednocześnie umilkli. W ciszy rozległ się spokojny, pewny siebie głos:
– Gotów do meldunku o uszkodzeniach.
Ive zatkało. Raszyn głośno odkaszlnął i z trudem oderwał ręce od maski speckostiumu. Jak wielu innych odruchowo zasłonił twarz rękami.
– Posterunek kontroli technicznej, tu Werner – przedstawił się głos. – Wzywam SDO. Gotów do meldunku o uszkodzeniach.
– Słucham cię, Andriej – powiedział admirał, macając deskę kontaktową i niezgrabnie kręcąc głową na boki. W trybie awaryjnym cała telemetria była mu rzucana prosto na siatkówkę. Tym sposobem przeglądał teraz wnętrzności okrętu.
– System sterowania ogniem znajduje się w trybie autodiagnostyki. Odtworzy się mniej więcej za trzydzieści sekund. Centralny rdzeń czynny. Sterowanie zwierciadłami w normie. Kontrola zwierciadeł: norma. Zwierciadła: norma. Główny problem: wywaliło system w części napędowej, sir. Straciliśmy zdalną kontrolę. Przegrzanie reaktora do czterdziestu procent. Wolno rośnie. Wywalona całkowicie kontrola chłodzenia. Sir, czy mogę iść na rufę i stamtąd sterować ręcznie?
– Ty to poważnie, Andriej? Ile mamy czasu?
– Pełnego obciążenia nie więcej niż na godzinę. Potem trzeba będzie katapultować tę zabawkę. Jedyna szansa na zachowanie reaktora: natychmiast go wyłączyć i używać tylko tego, co jest w zasobnikach.
– Nie wystarczy nam nawet na lot ku Ziemi. Na pewno już nie wylądujemy.
– Rozumiem, sir. Powtarzam: możemy walczyć przez godzinę. Dłużej go nie utrzymam. Mogę iść?
– Tak – cicho powiedział Raszyn.
– Mam meldunek od szefa sztabu – odezwał się Borowski. – W przedziale optycznym.
– Dawaj – nawet nie rozkazał, raczej poprosił admirał.
– Straciliśmy cruiser i trzy destroyery. Przyczyna: reakcja łańcuchowa. Jeden cruiser i jeden destroyer nie odpowiadają na wezwania, przypuszczalnie promieniotwórcze porażenie załóg. Na „Rocannonie-2” poważna awaria systemu sterowania ogniem, brak posterunku łączności radiowej, przegrzany reaktor. Nie dadzą rady wykonywać działań bojowych. Mój sektor zasnuty jest chmurą. Proszę o pozwolenie wysunięcia się z zanieczyszczonego sektora i wyrzucenia załogi w modułach awaryjnych.
– Nie tylko załogę – cicho polecił Raszyn. – Przekaż Esseksowi rozkaz. Niech wyrzuci wszystkich co do jednego, w tym siebie. Wykonać natychmiast.
– Tak jest, sir.
Admirał zabębnił na swojej desce i znowu zaczął kręcić głową.
– Okręt flagowy do brygady Attack Force – powiedział, nie podnosząc głosu. Ale i tak musiał go usłyszeć każdy, kto jeszcze mógł słyszeć, ponieważ Raszyn przełączył się na wewnętrzny interkom. – Okręt flagowy do brygady Attack Force. Rozkaz: powtarzaj działania za mną. Dla ocalałych miejsce kontaktu… Tam, gdzie straciliśmy Lindę Stanfield. Jak mnie zrozumieliście? Meldować po kolei.
W słuchawkach odezwały się odległe głosy dowódców. Zaledwie dziesięciu.
– Ziemianie atakują! – zameldował Fox.
– Widzę – skinął głową admirał.
– Zostawili „Starka”, by odcinał nam drogę do powierzchni planety. Domyślają się, że będziemy chcieli się przebić.
– To też widzę. Michael, słyszałeś, co się dzieje z reaktorem? Myśl, kiedy zaczniesz strzelać.
– Szefie, przeciwko nam stoi megadestroyer. Kiedy zacznę dławić jego baterie…
– No i dław, byle z pomyślunkiem. Może i bez reaktora, ale chciałbym, żeby okręt wylądował cało. Jeszcze się nam przyda. Candy? Gotowa?
– Gotowa, sir! – skinęła głową Ive, choć poczuła strach, że tym razem na pewno zawiedzie. Manewr przebicia był dla niej jasny, ale nie miała pojęcia, jak potem wykręcić się od uderzenia potwornych baterii „Starka”.
Nie miał go też Raszyn, ale nie dzielił się na razie tą niewiedzą. Jasne było tylko jedno – nie zdołają uciec z pola bitwy. Zostaje atak czołowy i nadzieja, że załoga jest wystarczająco dobrze wyszkolona.
– Chcę, żebyśmy dzisiaj znowu zwyciężyli – powiedział po prostu. – Kapitan-porucznik Kendall! Pajechali!
Cztery cruisery i siedem destroyerów – oto co zostało z Grupy F, kiedy ruszyła na Ziemian. Usuwający się na bok „Rocannon-2” wyrzucał moduły. Raszyn gotów był się modlić, aby Esseksowi nie przyszedł do głowy jakiś bohaterski czyn, żeby wystarczyło mu rozumu na ewakuację.
Ziemskie battleshipy, jak zaplanowano, zaczęły ostrzał z dystansu, pudłowały i traciły wiele czasu na przeładowanie. Udało im się trafić jeszcze jeden destroyer, ale reszta okrętów grupy, posztukowawszy elektronikę, zaczynała już aktywnie manewrować i używać zakłócaczy. Obie eskadry zbliżały się, jedna – plując ogniem, druga – wykręcając tylko wymyślne zwody. Gdzieś daleko z przodu, już niemal na szpicy Ziemian, majaczył wenusjański scout.