Выбрать главу

Dygotanie ustało, widocznie zwrotny okręt minął granicę wycelowanego weń pola Obcych. Przemknął między Alienami, runął pionowo ku powierzchni Cerbera i muskając go nieledwie skrzydłami jak rasowy myśliwiec, przemknął dokoła planetki, zwinnie manewrując między spiczastymi skałami. Po drugiej, oświetlonej stronie odskoczył pełnym ciągiem od niebezpieczeństwa i poleciał tyłem do przodu, na trajektorii inercyjnej, w kierunku wnętrza Układu.

Obcy wolno wysunęli się zza Cerbera i przystanęli jakby niezdecydowani.

Fein pomrugał, strząsając wodę z rzęs. Z trudem udało mu się dojrzeć indykator czasu wśród innych danych rzucanych na wewnętrzną stronę hełmu. Od początku manewru minęło dwadzieścia pięć minut. Mimo wściekłego wysiłku systemu przedmuchu i odwadniania wewnątrz skafandra można było utonąć we własnym pocie. Takie bączki jak dzisiejszy commander rzadko wykręcał nawet podczas wojny. Ludziom można było zwiać, korzystając ze znacznie mniejszych przeciążeń, ale Alienom? Choć wyglądało na to, że strach ma wielkie oczy. Obcy wcale nie byli aż tak zręczni ani tak cwani.

Dowódca odpiął pasy i ostrożnie, żeby nie ulecieć w powietrze, przeciągnął się całym ciałem.

– Jeśli damy radę zwiać – powiedział – trzeba będzie jakoś zatrzymać ten kretyński remontowiec. Bo jak nie, to go złapią i wypreparują. Pewne jak dwa razy dwa. Jak tylko otrzymamy potwierdzenie od Tyłka…

Nie zdołał dokończyć. Obraz Obcych powiększony na ekranie zadrżał, najwyraźniej przez przyrządy przemknęło drobne falowanie. Po czym nagle rozsypały się.

Eksplodowały oślepiającym białym, ciepłym światłem.

Fein odruchowo zamknął oczy. I zaraz poczuł, że nie ma siły się poruszyć. Jakby ktoś go chwycił za skórę i podniósł w powietrze, i teraz wisiał tak bezsilny i żałosny.

Uchylił jedną powiekę. Dokoła wszystko zalewało pulsujące białe światło. Nie dało się zobaczyć niczego w najbliższym otoczeniu – otulała je szczelna jasna mgła.

Nagle poczuł przyspieszenie, niewielkie, ale wyraźne. Obcy w jakiś sposób podciągali „Ripley” do siebie. Bezwolnie zwisająca ręka Feina odzyskała nagle wagę, opadła obok pulpitu kontaktowego. Commander ze smutkiem skonstatował, że została im jedna szansa – wystarczy nacisnąć kontakt i reaktor da ciąg, płynnie zwiększając prędkość do maksimum. Scout skoczy na spotkanie Alienom i być może nie uda im się go schwytać. Ale może… Tylko jak? Możliwość jakiegokolwiek ruchu została całkowicie zablokowana. Napłynęła fala strachu. Paraliżując ciało, Obcy usiłowali na dodatek stłamsić również wolę, wykorzystując w tym celu naturalne reakcje ludzkiego mózgu. Strach zabija myśl. Kto to powiedział? Niemające podłoża przerażenie rodziło się gdzieś w piersi i wypełniało całą duszę.

Niewyraźne jęki w słuchawkach tylko potęgowały przerażenie. Fein znowu zamknął oczy, usiłując znaleźć jakieś wyjście z szalonej sytuacji, i pojął, że sam nic nie rozumie. Chciał tylko, żeby ta męczarnia się wreszcie skończyła. Skończyła się… Skończyła… Jak zmusić Obcych, żeby przestali go torturować? A niby dlaczego ich? Może należy zmusić siebie, żeby się wyłączyć? A wtedy będzie miał w nosie wszystko, co się dzieje. A wtedy…

Nawet nie miał siły wykrzesać odrobiny radości z tego odkrycia. Za bardzo się bał. Potwornym wysiłkiem woli zmusił gardło do przełknięcia wypełniającej usta śliny, żeby się potem nie zakrztusić. Zrobił mocny wydech.

I nie robił wdechu.

Ten numer nie był dla Feina niczym nowym. Abe często chlał, w pijanym widzie tracił ludzkie oblicze, znów chlał łapczywie, oblewając się alkoholem i zachłystując, by potem walczyć z udręką czkawki. Stosował wtedy prosty sposób – wstrzymywał oddech aż do omdlenia. Najważniejsze było oszukać samego siebie, zmusić organizm, by uwierzył, że bez powietrza jest mu lepiej.

Gardło zdusił bolesny spazm. Przed oczami popłynęły kręgi. Jeszcze trochę musi wytrzymać. Jeszcze. I wszystko będzie OK. I wszystko się u… nor… mu…

Fein stracił przytomność. Jego ciało uwolnione z pasów wychyliło się do przodu. Ciężki hełm uderzył w oczekujący na dyspozycje pulpit.

Łup!

Reaktor posłusznie charknął energią w zwierciadło. W punkcie zapłonu plazmy rozjarzyło się małe słońce. „Ripley” jak użądlona skoczyła do przodu. Przyspieszyła. Potem przygazowała, sypiąc pełnym ciągiem.

I zrobiło się ciemno.

* * *

Jak wiele innych wynalazków, jakie otrzymał ród ludzki w spadku po utalentowanym, ale specyficznym plemieniu Rosjan – typu soczyste przekleństwa, pierożki i tańce z prysiudami – daleka łączność wyróżniała się prostotą pomysłu i ograniczonymi możliwościami zastosowania. Kwanty promieniowania elektromagnetycznego w zakresie optycznym niosły informację z prędkością światła, nie ulegając zniekształceniom i zanikowi sygnału. Nawet słaby nadajnik „Ripley” pozwalał na wysłanie bez problemu czułego powitania choćby nawet do mgławicy Andromedy. Ale choć nadanie sygnału to była betka, jednak komplikacje przy deszyfrowaniu niwelowały wiele zalet tego rodzaju wynalazku. Poza tym radio kosztowało znacznie mniej, więc daleka łączność zgodnie ze swą nazwą miała sens tylko na rzeczywiście dużych odległościach, kiedy najważniejsza była niezawodność i precyzja przekazu.

Dlatego boja nasłuchowa Grupy F, przewidująco wyrzucona zupełnie gdzie indziej, niż spodziewała się ciekawska admiralicja, otrzymała z „Ripley” dobrej jakości obraz. Abraham Fein, poleciwszy technikowi wduszać przycisk wysyłania informacji, mógł pozwolić sobie na – jak sam lubił mawiać – luksus kopnięcia w kalendarz z siła, przyjemnością i z czystym sumieniem.

A resztki eskadr uderzeniowych Grupy F w postaci cruiserów i czterech destroyerów przeformowywały się w szyk atakujący.

Wysunięty daleko do przodu na „Gordonie” Essex wyhamowywał nad strefą rażenia i olewając instrukcje admiralicji, przygotowywał się do wyrzucenia scoutów. Dodany do grupy remontowiec kuśtykał w bezpiecznym oddaleniu, po uszy pogrążony w autoremoncie. Na „Skoczku” na całego bzyczały nieszczęsne uszczelki. Na „von Reyu-3” – niebezpiecznie grzał się reaktor. „Rocannon-2” w ogóle, jak się okazało, nie był zdolny do prowadzenia ognia z powodu awarii aparatury telemetrycznej, ale załoga nie mogła nikogo o tym powiadomić, ponieważ w przestrzeni panowała nakazana odgórnie cisza radiowa.

Pierwszy naruszył ją Essex, kiedy czarne cienie ziemskich jednostek wychodziły już do szturmu. I zakłócił ją nie byle jak, a otwartym kanałem głosowym. Powiedział dwa słowa na awaryjnej fali międzyplanetarnej.

– Foxtrot Whisky! – zaskrzypiał w głośnikach jego słynny w całym Słonecznym głos, który spowodował, że marsjańscy łącznościowcy na dole najpierw znieruchomieli, a potem się posikali.

FW – to oznaczało ostrzeżenie dla Grupy F.

Potem chwalono Tyłka za ten czyn cechujący się tak zwanym wysokim humanizmem. Nazywano go szlachetnym rycerzem i tak dalej.

A on tylko otrzymał ze scoutów brakujące dane, przyjrzał się uważnie pełnemu, panoramicznemu obrazowi powierzchni i zauważył, że coś tam nie gra. Szybko przeliczył warianty i podjął heroiczną decyzję: tak na wszelki wypadek, by uniknąć nieprzyjemności, lepiej będzie narobić szumu.

Stanowisko Dowodzenia Okrętem cruisera serii 100 kończy się półokrągłym ekranem, przed którym są rozmieszczone niczym fotele w teatrze stanowiska oficerów. Z przodu i na dole, skierowane na pole ekranu, znajdują się pulpity starszego nawigatora i kanoniera, którzy mają za plecami stanowisko kontrolne dowódcy. Potem są dwaj łącznościowcy. Jest tu też para rezerwowych pulpitów uniwersalnych na wypadek, gdyby trzeba było posadzić w nich pośrednika albo jakieś wysokie dowództwo, które – jak wiadomo – jeśli już idzie do teatru, to nie siada nigdzie indziej jak w loży. Ale zazwyczaj na SDO pracuje piątka ludzi. Cały pozostały personel rozlokowany jest na pokładach na pierwszy rzut oka bez sensu. Wielu podwładnych podczas walki w ogóle nie wie, co robi, no i bardzo dobrze, bo nadmiar informacji skłania człowieka raczej do refleksji niż szybkiego wykonania rozkazów.