Выбрать главу

– Długo nie wytrzyma – powiedział Raszyn.

I nikt nie wiedział, co miał na myśli.

* * *

– Gotowe? – zapytał commander Fein. – No to miej nas w opiece, Panie! Ech, porucznik Ripley, kochana dziewczyna, wybacz mi, gwałcicielowi, nie można inaczej. Johny… Jedziemy!!!

Scout wypadł z długiej sztolni na burcie megadestroyera jak korek z wstrząśniętej butelki szampana.

– Dokąd niesie tego idiotę? – zapytał dowódca olbrzyma swojego zastępcę. – Najpierw prosił o zgodę na wejście do naszej śluzy, żeby mu smród nogi…

– Tak sobie myślę, panie wiceadmirale, że ten neutral ze strachu zwariował ostatecznie. Przecież słyszał go pan, miałem wrażenie, że jest jakiś szurnięty…

– No to w dupę z nim! – machnął ręką dowódca. – Szykujmy się do manewru abordażowego. Spróbujemy wziąć tych głupków żywcem. Energii w zasobnikach wystarczy im na dziesięć minut, potem są nasi…

– Panie wiceadmirale, sir! – krzyknął zaniepokojony nawigator. – Proszę popatrzeć!

– Gdzie?

– Proszę patrzeć! – powtórzył oficer, powiększając obraz w tym sektorze ekranu, po którym rwał na całego ozdobiony wenusjańskimi herbami scout Feina. – Nie wiem, dokąd zmierza ten cymbał, ale zgubił gdzieś swój reaktor!

– Gdzie?! – chórem zapytali dowódca i zastępca.

– Foxtrot Whisky! Foxtrot Whisky! – ryknął znajomy głos na fali awaryjnej. – Foxtrot Alfa Bravo! Foxtrot Alfa Bravo!

– Masz ci neutrala… – mruknął wiceadmirał. – Co on chce przez to powiedzieć? FW, a potem FAB… Co by to mogło znaczyć? No i gdzie ten jego reaktor?

I nagle zrozumiał.

– Co-o??! – zapytał własnych myśli, a po chwili zaczął krzyczeć: – Przedmuch śluzy głównej! Natychmiast przedmuchać śluzę główną! Przedmuchać śluzę główną natychmiast, to rozkaz, taka wasza… A-a-a-a!!!

Zanim jednak jego krzyk ogłuszył zaskoczoną załogę, na SDO „Skoczka” Borowski przyglądał się z niedowierzaniem manewrom scouta.

– A oto i nasz Abe! – zawołał naraz. – Widzicie?

– Głosowy komunikat na fali awaryjnej, sir! – usłyszał. – Przekazuje scout neutrali! Ostrzeżenie dla Grupy F! Grupa F, wszyscy zwrot! Sir…

Raszyn, nie zastanawiając się, rzucił okrętem w niewyobrażalnie ostry wiraż.

– Źle widać, szefie… – wychrypiał z tyłu przygnieciony przeciążeniem Christoff. – Proszę popatrzeć, mnie się wydaje, że on nie ma reaktora…

– Najważniejsze, czy się domyślił, żeby zaspawać im zewnętrzny luk… – wykrztusił ZDO.

„Stark” nagle huknął z głównego kalibru, ale nie do „Skoczka”, tylko do scouta Feina. Zwiadowca widocznie oczekiwał takiego przejawu wdzięczności i wykonał mistrzowski unik.

– To za ciebie, Andriej – szepnął Raszyn, wyciskając z okrętu wszystko, do czego jednostka była jeszcze zdolna. – To za ciebie, mój drogi… Technicy! – przypomniał sobie. – Zaraz znowu walnie! Jeśli chcecie trafić do domu, musicie urodzić jeszcze jeden komplet bezpieczników!

Stanowisko Dowodzenia Okrętem zalał zimny biały blask. Ale ułamek sekundy przed tym, jak ekrany kolejny raz zgasły, komputer zdążył ukazać astronautom zachwycający widok uchwycony przez sensory rufowe.

Megadestroyer „Erick John Stark” rozpadał się na dwie połowy.

* * *

Raszyn, Fein i Borowski siedzieli na betonowej tamie oddzielającej jezioro od miasta. Gdzieś daleko dudnił, wbijając pale, młot parowy. To de Ville odbudowywał swoją cegielnię.

Na brzegu rozlokowane było miasteczko namiotowe. A na skraju ziemi, przy horyzoncie, widniał obły, garbaty korpus pokaleczonego „Skoczka”, radioaktywnego i ostatecznie pozbawionego możliwości ruchu.

Cała trójka astronautów miała niezdrowo opalone twarze, a ruchy spowolnione i nieprecyzyjne. Tak wyglądał teraz każdy z tych szczęściarzy, którzy uszli z życiem z walki nad Ziemią. Przez ostatnią dobę załogi wyjadły cały przeciwpopromienny arsenał doktora Epsteina i szykowały się do szturmu na rezerwy chemii doktora Lloyda.

Triumfujący Essex, uwolniony przez lud z więzienia, obiecał przybyć skoro świt. Kontradmirał miał jednak pełne ręce roboty, usiłując wyrwać się z chciwych łap nowego rządu tymczasowego Wujka Gunnara, któremu wprawdzie sam się poddał, ale to nie zmieniło jego planów zdekapitowania wraz z Dyrektorami również admirała Königa. Fakt, był on w tej chwili bardzo potrzebny w dziele budowy nowej floty, ale Tyłek nie ufał mu ani trochę.

– Obawiam się, że straci to dziecko – powiedział naraz Raszyn, patrząc przez ciemne okulary na wolno idącą brzegiem samotną postać.

– Essex jutro przyleci, zabierze ją do kliniki. Doc powiada, że będzie dobrze.

– No nie wiem, Jean Paul, nie wiem… To było cholernie niesprawiedliwe…

– Ja bym na pańskim miejscu też poleciał.

– Teraz nie mogę – mruknął dowódca, opierając się łokciami o kolana, a na dłoniach opierając głowę. – Nie dadzą mi tam spokoju, a mnie upiornie chce się odpocząć. Już nie mam sił do niczego.

– To przez leki, driver. Mamy teraz idiotyczną przemianę materii. Ze mnie rano taki kawał strontu wypadł, że mało muszli nie rozwalił.

– Zazdroszczę – uśmiechnął się Fein. – Tobie hemoroidy nie przeszkadzają…

– Akurat, nie przeszkadzają!

– Panie admirale, sir! – odezwał się ktoś za ich plecami. Raszyn przekręcił głowę, jednym okiem zerknął na zbliżającego się astronautę. Był to technik di Lanza. W ręku trzymał jakieś białe zawiniątko.

– Proszę o pozwolenie zameldowania… – zaczął di Lanza, ale zaraz rozkaszlał się na długą chwilę. Dowódca skinął głową. Technik przez jakiś czas chrypiał, potem odwrócił się, splunął i znowu stanął na baczność.

– Wyluzuj, Ettore – poradził mu Borowski. – Będziecie teraz codziennie mieli styczność z admirałem. Przyzwyczajajcie się.

– Tak jest, sir. Melduję, że dezaktywacja okrętu posuwa się zgodnie z rozkładem. Do dostawy części zapasowych mamy piętnaście godzin. Proszę o pozwolenie…

– Jak zdrowie? – przerwał mu Raszyn.

Technik znowu odkaszlnął.

– Dziękuję, sir. Lepiej. Doc powiada, że za dwa tygodnie będę w normie. Myśmy siedzieli w centralnym rdzeniu, prawie nas, można tak powiedzieć, nie ruszyło.

– Proszę posłuchać, Ettore… Ciągle nie mogę pozbyć się myśli… Proszę mnie oświecić jako specjalista. Czy naprawdę nie było żadnego innego wyjścia?

– Ma pan na myśli porucznika Wernera, sir? Proszę o wybaczenie, ale nie było. Wyrzucić reaktor można tylko ręcznie. Przecież nawet nie mógł nim sterować, bo całe zdalne sterowanie zerwało… Chcieliśmy ciągnąć losy, ale porucznik już wyszedł na rufę i zamknął za sobą luk.

– Ot i masz swojego farciarza Andy’ego – powiedział Fein. – Cały Rosjanin…

– Rozumie pan, sir – ciągnął di Lanza. – My też cały czas o tym myślimy. Oczywiście, porucznik mógł przeciągnąć przewód od inicjalizatora katapulty do wnętrza i zostać za grodzią. Ale wtedy by nie mógł kontrolować pracy systemu. Okręt eksplodowałby po piątej, góra szóstej minucie. A porucznik go przetrzymał, sam pan wie ile… Poza tym gródź była przesunięta, luk zaklinował się na amen. Jakby nawet się rozmyślił, to i tak nie mógł wrócić. Ale on się nie rozmyślił, sir. Ja tak rozumiem, że porucznik od razu wszystko sobie zaplanował, jak tylko zobaczył, że straciliśmy kontrolę nad reaktorem… Widzi pan, sir…

– Tak, tak, Ettore, słucham pana.

– Mieliśmy ogromne szczęście, że to był właśnie porucznik Werner – z błyszczącymi oczami mówił technik. – Gdyby na jego miejscu był ktoś inny… Pewnie by zaktywował wyrzut od razu, kiedy odnotował przegrzanie. A Werner świetnie się znał na taktyce walki. Oczywiście, miał pana, to jasne… No i miał swój kontrolny monitor podłączony do procesora marszowego. I Andy… czyli porucznik Werner, sir, on ze swojego posterunku patrzył, dokąd leci okręt i co się dzieje dokoła. I nam tłumaczył. A kiedy ta przeklęta bomba wybuchła, on zbladł cały, powiedział coś po rosyjsku i poszedł do reaktora. Czyli wiedział, co należy robić, żeby uratować okręt. I wiedział, że ten okręt musi zachować zdolność bojową do samego końca.