Выбрать главу

Pozbawiona dowództwa Grupa F nadal leciała w kierunku Pasa. Zgodnie z rozkazami okręty zachowywały ciszę radiową i nie usiłowały połączyć się z ziemską Siecią.

Ale samotnemu scoutowi, kryjącemu się w meteorytowym kraterze na Fobosie, nikt nie bronił podłączenia się do prywatnej marsjańskiej boi i ściągnięcia z niej newsów z trzech planet.

Gdy tylko zaczął przekazywać dane, Raszyn chciwie pożerał oczami monitor. A potem, nie mówiąc ani słowa, dał na ekran widok Marsa, ułożył się w łóżku i odwrócił nosem do ściany.

Formalnie nie przekazał nikomu pełnomocnictw dowódcy. Oszołomiona zaś wiadomościami załoga Grupy F nie miała pretensji do Raszyna. Ale on sam wycofał się z gry.

Tak jak oczekiwał – wykiwano go.

* * *

Zdrada była bardzo wyrafinowana.

Grupa F wykonała postawione przed nią przez admiralicję zadanie wyśmienicie. Po marsjańskiej kopalni i całym jej cywilnym personelu nie pozostał nawet ślad. Zlikwidowane zostały również strzegące obiektu oddziały – siły republikańskiej samoobrony na czele z pułkownikiem Tonem.

Nie było tam nigdy żadnej pirackiej bazy.

Był natomiast z całą pewnością splot finansowych interesów. Komuś ta cholerna kopalnia stała kością w gardle. I ten ktoś był gotów na wszystko, byle zaniechano wydobycia. Może konkurencja? A może cała Rada Dyrektorów chciała zwiększyć kontyngent uranowego eksportu na Marsa?

Może też ktoś chciał skomplikować stosunki między Red City i mocno zależną od marsjańskiej rudy Wenus?

Gdy na Ziemi Akcjonariusze rozważali rozwiązanie floty, jak na zamówienie znalazł się ktoś cyniczny i bezlitosny, kto połączył dwie sprawy w jedną.

Kontradmirała Esseksa przy głównej śluzie powitał Borowski. Tym razem Tyłek przybył na „Skoczka” bez ochrony i wyglądał na nieco zmiętolonego. Od szefa sztabu na kilometr jechało harą.

– Panie kontradmirale… – zaczął ZDO, ale Essex zamknął mu usta niedbałym ruchem ręki.

– Przestań! – rzucił. – Nie czas na formułki. Już nie jesteśmy armią. Jesteśmy piratami. Kryminalistami.

Borowski skrzywił się niechętnie, ale nic nie powiedział.

– Masz jakieś pomysły? – zapytał Essex. – Co robimy?

– Pomysły są – burknął zachmurzony pierwszy oficer. – Rzecz jasna, to nie moja sprawa, ale gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że powinniśmy wracać na Ziemię.

– Ha! – Tyłek rozejrzał się nerwowo, jakby rozmowę mógł ktoś podsłuchać.

– Na Ziemię – powtórzył Borowski. – Albo na Marsa. Albo i na Wenus, czemu nie. Ale nie uciekać.

– A my wcale nie uciekamy. Tylko policja na nas czeka, doczekać się nie może.

– Czy to prawda, że rozkazy wsadziliśmy w dupę?

– Yhy. To znaczy nie całkiem w dupę. Mamy teraz inny rozkaz. Ultimatum. Żądanie, żeby Aleks zaniechał samowolnych działań, przekazał grupę mnie i wracał.

– Biedny Raszyn! – westchnął Borowski.

– Nie pęka, jak myślisz?

– Po prostu jest zmęczony – powiedział twardo ZDO. – Przecież pan wie, Philipie, że on jest nie do złamania. Ma lekką depresyjkę. Minie.

– Kto to mówi? Wasza psycholog, ta, jak jej tam?…

– Linda. Tak, ona też.

Essex w zamyśleniu podrapał się po szczecinie na brodzie.

– Dobra – powiedział. – Spróbujmy go reanimować. Musimy w końcu coś postanowić.

– Chodźmy – zgodził się Borowski. Ruszyli pustym korytarzem. Pierwszy oficer maszerował w milczeniu, gapił się pod nogi, a Tyłek hymkał i sapał, coś obracając w głowie.

– Nigdy nie podobał mi się tutejszy zastępca do spraw liniowych – powiedział w końcu. – A tobie jak?

– Nijak – mruknął Borowski.

– Chcesz przejść na jego miejsce?

– A on? – z niedowierzaniem popatrzył na kontradmirała ZDO.

– A on się zastrzelił – rzucił niedbale Essex.

– Poważnie? -

– Godzinę temu. Ósme samobójstwo w ciągu doby. Krwawym sadystom wysiadają nerwy. Jak tam jeszcze prasa o nas pisze, zapomniałem?

– Pana to rusza?

– Nieszczególnie – przyznał Tyłek. – Po prostu wkurza mnie, że flota została pochowana naszymi własnymi rękami. No to jak, wracasz na stanowisko?

– Jeśli Raszyn tak zdecyduje…

– A jeśli już o niczym nie zdecyduje? – podstępnie zapytał Essex.

Zamiast odpowiedzi Borowski nagle zatrzymał się, mocno chwycił kontradmirała za klapy kurtki i cisnął o ścianę.

– Tyłek… – syknął z uczuciem. – Żebym więcej takich tekstów… Jasne, panie kontradmirale, sir?! Tyś tego nie powiedział, ja tego nie słyszałem!

– Zgłupiałeś?! – nie podnosząc głosu, zainteresował się Essex. – Znowu mózg ci popuszcza? Weź te łapy!

– Nie ruszaj mojego Ruskiego, rozumiesz?! – ryknął ZDO. – Nie jesteś wart jego małego palca! Dupa sztabowa! Łeb urwę i nafaszeruję gównem!

– Psychopata. – Tyłek oderwał od swoich klap wczepione weń dłonie Borowskiego i odsunął się o krok. – Kto go rusza?! Ja tylko tak, na wszelki wypadek…

– Ja ci dam wypadek… – Pierwszy oficer nagle się uspokoił. – Twoi ludzie walą sobie w łeb na prawo i lewo, a ty chlejesz samogon. Ty to się ze wstydu nie zastrzelisz, co, Phil?

– Commander Borowski! Proszę skończyć z tą histerią!

– Nie mam zamiaru!

– No to pocałuj mnie w dupę! – Essex odwrócił się plecami i pomaszerował dalej.

ZDO kilka razy kopnął ścianę, ale ruszył za nim.

– Nie miałem nic złego na myśli – rzucił przez ramię Tyłek, gdy Borowski go dogonił. – Po prostu jestem zaniepokojony. Co będzie, jeśli Aleks postanowi leżeć sobie tak dalej jeszcze z tydzień? A poza tym wcale nie jest żadnym twoim Ruskiem. On jest naszym Ruskiem. I ty, nawiasem mówiąc, też jakoś nie śpieszysz się ze strzelaniem sobie w łeb.

– A idź ty… – mruknął skonfundowany Borowski na znak zakończenia awantury.

– No i dobrze – skinął głową szef sztabu, zatrzymując się przy admiralskich drzwiach i wduszając przycisk przywołania.

Gdy wszedł, skonstatował z satysfakcją, że w zachowaniu Raszyna wystąpiła zmiana – leżał z zamkniętymi oczami, ale już nosem do góry.

– Cześć, Aleks – powiedział Essex, siadając na łóżku obok admirała. – Jak się czujesz?

Ten nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej powieki.

Borowski ustawił się za fotelem, oparł łokciami i zwiesił głowę.

– Czyli tak, Aleks – zaczął Tyłek – możesz sobie milczeć, a ja ci po prostu wyłuszczę warianty proponowane przez sztab. A ty zdecyduj. Tak? Hej, chłopie, śpisz?

– Nie śpi – mruknął ZDO. – Proszę mówić, Philipie, proszę mówić. Jak przyjdzie czas, to on powie swoje.

– Mam nadzieję! – prychnął kpiąco Essex. – Dobrze by było, żeby się odezwał, zanim cały personel wystrzela nam się w dupę. Dobra, Aleks, układ jest taki: piłować dalej tym samym kursem nie ma sensu. Musimy wyprzedzić przeciwnika, a nie pchać się na rożen. Flota jest załatwiona. Grupa F – kaplica. Ale warto powalczyć przynajmniej o nasze głowy. Czyli musimy hamować, zawracać na Marsa.

Borowski podniósł głowę i popatrzył z niezadowoleniem na szefa sztabu. Opanowało go przeświadczenie, że jeszcze kilka minut temu w głowie Tyłka nie mieściły się żadne pozytywne warianty i kiedy ZDO robił z siebie na korytarzu histerycznego durnia, kontradmirał bezczelnie rąbnął mu jego pomysł. Za każdym razem w takiej sytuacji Borowski przypominał sobie, że gdyby nie problemy ze zdrowiem, też mógłby nosić teraz na piersi wielką admiralską gwiazdę. I zaczynał się wtedy złościć.

– Wylądujemy przy Red City – ciągnął Essex. – Nie pozwolimy im ochłonąć. Wyślemy parlamentariusza i powiemy: Stało się, chłopaki, tak i tak, możecie nas sądzić, ale to nie nasza wina. Niech sami wyczają, komu przeszkadzała ta nieszczęsna kopalnia. A wtedy natychmiast wypłynie całe gówno. Wybuchnie wielki skandal, a my będziemy zrehabilitowani. Najważniejsze, by zrobić to jak najszybciej. Im dalej odlatujemy od Marsa, tym bardziej przypominamy wariatów i przestępców.