Выбрать главу

– Dzieci się tym bawią. Widziałem.

– Ile on ich ma, troje?

– No.

– Co to za jakiś głupi zwyczaj rozmnażać się jak… nie wiem co!

– Kwestia przetrwania. No bo my, Żydzi, byliśmy bici! – z dumą orzekł Borowski.

– Bici, ale niedobici. Inna sprawa z nami: łupnęli raz a dobrze i po kłopocie. – Raszyn roześmiał się niewesoło. Ciągle stał plecami do technika i pierwszego oficera tuż przy ekranie.

– A ilu was zostało? – zapytał Borowski. – Milion?

– Gdzie tam! Najwyżej pięćset tysięcy. Bez Metysów.

– No to mogą was teraz uratować tylko międzyrasowe małżeństwa – bezapelacyjnie oświadczył pierwszy oficer. – Nie rozumiem, po co się tak upieracie przy czystości rasowej? Wymrzecie!

Admirał milczał.

– Karaluchy, szczury, gołębie i dmuchawce – odpowiedział za niego Werner. – Oto co nie wymarło i nie wymrze.

– Ludzie też się jakoś adaptują – zauważył Borowski.

– Nie wszyscy. Jesteśmy zmęczonym narodem, Jean Paul. Nie mamy kompleksu ludu przez Boga wybranego. Nie mamy bodźców do rozmnażania, rozumie pan? Nam się już znudziło. Ile można zasłaniać sobą Europę przed Mongoło-Tatarami, Arabami albo Chińczykami…

– Jakoś mało szczelnie ją przed Arabami zasłoniliście. To my ich przecież załatwiliśmy.

– Guza tam wy! – wtrącił się Raszyn. – Arabów umoczyli Niemcy i Francuzi. Chińczyków dziobał cały świat. A wy, Żydzi parchaci, tylkoście poodcinali kupony z tej afery. Iłu waszych przemknęło się do Rady Dyrektorów, co?

– A gdzie jest państwo Izrael? – odparował pierwszy oficer.

– Tam gdzie i Rosja – uśmiechnął się Werner. – Ale was jakoś zrobiło się dużo, a Rosjan odwrotnie.

– Sami sobie jesteście winni. Mogliście się skumać z Chińczykami i podzielić świat między siebie. Albo przeciwnie – wstąpić do NATO.

– Nie zdążyliśmy! – rzucił zdenerwowany admirał. – W Rosji dopiero przed samą Kotłowaniną zaczęło się normalne życie. I nagle… Wiesz co, Jean Paul, był taki naród, Ukraińcy. I był też taki niezły dowcip o tym, jak Ukrainiec złapał złotą rybkę. Ona mówi do niego: Proś, o co tylko chcesz. Trzy życzenia. A on na to: Chcę, żeby Turcja napadła na Szwecję. A potem, żeby Szwecja napadła na Turcję. I jeszcze raz Turcja na Szwecję. Rybka pyta: A na cholerę ci to? A Ukrainiec odpowiada: Uśmieję się, jak będą przez Moskwę latali tam i z powrotem.

– Proroczy dowcip – zauważył technik.

– Ta uwaga nie oddaje całości zagadnienia, Andy. Rzeczywiście, cały glob w marzeniach sennych widział, że się od nas uwolni. Rosja była bardzo niewygodnym państwem. Taki drugi Izrael, tyle że większy i z jądrowym arsenałem. I proszę bardzo – nie ma nas. Jaki z tego zysk? Pustynia. Powiadają, że jakieś plemiona żyją na wybrzeżu Morza Arktycznego. Mutują sobie powoli i po cichutku. Do bałwanów się modlą, kretyni.

– Mają tam co jeść? – zdziwił się Borowski.

– Siebie nawzajem. Bardzo niekoszernie.

– Ciężki przypadek.

– Nie wiem. – Raszyn odwrócił się od ekranu z uśmiechem w kąciku ust. – Mam po pradziadku pamiętnik. Prawdziwy, na papierze. Opisał w nim przepięknie, jak w Paryżu piekli szczury na rożnach. Jak się skończyły gołębie. Czy to jest życie? Które to pokolenie na Ziemi je do syta? Piąte? Szóste?

– Dobra, dobra, ludziska na Marsie i Wenus też się nie obżerają czekoladą – wtrącił pierwszy oficer. – Wcinają tę samą syntetykę co my.

– Nie rozumiem. Do czego pijesz? – zapytał admirał.

– Do tego, że wojna wcale nie jest piękna.

– Trzeba to było powiedzieć wierzącym. Sto lat temu albo lepiej pięćset. Wszystkim fanatykom religijnym.

– Pardon, driver, pan naprawdę sądzi, że bez religii życie jest lepsze?

– Religia to opium dla ludu – rzucił Raszyn. – Kule dla moralnie beznogich. Dobry sposób na życie jak zombie.

Borowski przygryzł wargę.

– Jest takie rosyjskie powiedzenie: Jak się zmusi durnia modlić, to sobie rozwali łeb – poparł admirała Werner. – No i rozwalił.

– No i był też taki mędrzec, papież – przypomniał Raszyn.

– Jesteście niedobrzy – powiedział pierwszy oficer. – Po prostu Rosjanie.

– Synagoga – bezpłodna i bez pożytku – znajdzie ojczyznę miedzy niewiernymi… – zacytował Nostradamusa dowódca. – I co, Jean Paul, Babilon podciął wam skrzydła, nie?

– Uważajcie, żeby nas teraz wszystkich nie oskubali – oświadczył proroczym tonem Borowski. – Dokoła pułapki. Albo Abraham natknie się na Obcych, albo Zebranie Akcjonariuszy rozpieprzy flotę. Z Alienami moglibyśmy jeszcze powalczyć, ale…

– Nie mówmy o Obcych – poprosił admirał. – Nie damy im rady.

– Dlaczego? Grupa eF, Grupa eF już poczuła wojny zew. Cruiser tam, scouty tu – wroga wszyscy mamy w dul – wyskandował pierwszy oficer.

– O, właśnie! – zgodził się Raszyn. – Jesteśmy bandą psychopatów, Jean Paul. Nawet w basenie mamy narysowanego chuja. A co wiesz o Obcych? Wiesz o tym, że teoria względności ich nie dotyczy? Że ekranizują się niemal idealnie, masz pojęcie? Widziałeś, jak wypatroszyli Plutona?

– Coście się tego członka w basenie czepili… – wymamrotał Borowski. – Przecież nie na drzwiach waszych kajut…

– Wiesz co… – Admirał odruchowo zerknął na głośnik interkomu i wstrząsnął nim dreszcz. Ciągle pamiętał o tym, że system komunikacji przez cały rok łykał każde jego słowo. Werner nie wyłączał całkowicie szpiegowskich funkcji głośników, odciął tylko kajuty starszych oficerów i sekcje sterowania. Teraz w tych pomieszczeniach można było mówić swobodnie, ale Raszyn i tak nie pozbył się poczucia, że ktoś mu opluł duszę.

– Wiesz… – powtórzył. – Najpierw sprzyjałem tym gnojom z dołu, kiedy zaczęli rozkładać armię. Myślałem, że podenerwowane i zestresowane wojsko w razie czego chętniej posłucha mnie niż admiralicji. Przez jakiś czas tak zresztą było. A teraz… Nie wiem. Na okrętach panuje straszliwy burdel. Potworny. Tracimy zdolność bojową nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Potrzebujemy wojny jak powietrza, Jean Paul. Z kimkolwiek, byle tylko była robota. Tyle że co do Alienów… w porównaniu z nimi… słabo stoimy.

– No to postawmy Ziemię na głowie – zaproponował pierwszy oficer. – Pieprznijmy kilka bomb dla postrachu… Czy to by było złe, gdyby pan został Przewodniczącym Zarządu?

– A Tyłek Dyrektorem Generalnym! – roześmiał się Werner.

– Tyłek jest gotów na wszystko – oświadczył Raszyn, zupełnie się nie uśmiechając. – Od roku nie zjeżdżał na dół. Boi się.

– Przecież mówię – skinął głową Borowski. – Przejmiemy władzę, zakażemy monopoli, zbudujemy demokrację, damy jej silną flotę, Obcych spacyfikujemy. Piratów i przemytników przyciśniemy. I będziemy sobie w końcu żyli jak ludzie. Szczególnie że z Marsem i Wenus już mamy stosunki jako tako ustawione. Będzie dobrze, bylebyśmy ich nie straszyli więcej.

– Jakie to wszystko proste… – powiedział Raszyn z dziwnym rozmarzeniem. – Jakie to okazuje się proste!

– Bo może wszystko naprawdę jest proste? – ostrożnie zapytał technik.

– Pytałem Tyłka, ilu ludzi żeśmy utrupili – przypomniał sobie admirał – a on wszystko zwala na crushery i desant. Że niby Grupa F przez całą wojnę transportowała tylko złom. Panowie, jesteście gotowi znowu zabijać? I to nie jakichś tam Obcych, ale swoich, prawdziwych swoich, co? Zabijać tylko dlatego, że się z nami nie zgadzają…