Выбрать главу

– Yhy. Monitory przeglądowe… dobrze, że idziecie do biblioteki. Ale co ja?

– Właśnie, co ty… Możesz nam rzucić kabel do procesora liniowego?

– Borowski wie, co jest grane? – błyskawicznie zareagował Andrew.

– A musi? – chytrze zmrużyła oczy Ive.

– Jak by ci to powiedzieć… Kiedy to ma się odbyć?

– Jutro o osiemnastej pokładowego. Niech będzie osiemnasta trzydzieści…

– Rozumiesz, kochanie, nie zdążę przepchnąć kabla przez system wentylacyjny, jak to się zazwyczaj robi. Kabel będzie musiał iść po korytarzu, jawnie. Jak się Borowski o niego potknie… Dobra, nie będziemy się nim martwić. Będziesz miała wszystko, co tylko zechcesz.

– Co powiedziałeś?

– Słucham?

– Jak do mnie powiedziałeś?

– Kochanie…

– Jeszcze raz – poprosiła Candy.

– Kochanie – powtórzył Andrew, rozkoszując się dźwiękiem tego słowa.

Ive przylgnęła do niego, przycisnęła twarz do piersi Wernera. Zerknąwszy w dół, odnotowała kolejny raz, że Andy ma ładne dłonie i że strasznie jej się to podoba. A potem wpadła jej w oko blizna. Technik wedle mody uczelni w Vancouver podwijał do łokcia rękawy swojej roboczej kurtki. Długa zygzakowata linia rzucała się więc w oczy. Ive ostrożnie dotknęła jej czubkiem palca.

– Powiadasz, że czołgałeś się i zahaczyłeś? – zapytała.

– Można tak to interpretować. – Andrew przycisnął ją do siebie i zmrużył oczy w zachwycie.

– Kłamiesz – zarzuciła mu Candy.

– Nie łżę! Kretyńska sprawa. To był „Jason din Alt”. Pierwszy scout Abrahama Feina. Latałem na nim około roku, byłem młody, miałem jakieś dwadzieścia pięć lat czy coś koło tego. Pewnego razu wysłano nas w Pas, mieliśmy odnaleźć bazę przemytników. Jako wsparcie policji. Abraham, choć nigdy tak nie działał, rozpędził się za mocno. Dokoła asteroidy, już czas wkładać skafandry, a on ciągle coś kombinuje. Myślę sobie: Głupia sprawa, coś trzeba przedsięwziąć. Pulpit technika na scoucie znajduje się na rufie, za plecami wszystkich. No więc zaczynam po cichu pakować się w skafander. Nagle Abe mówi: Dobra, chłopaki, włazimy w skafandry. I w tej dokładnie chwili jak nie dupnie! Potem okazało się, że tę strefę patrolował piracki destroyer. Tam wachta pewnie też się zagapiła. Albo się upili, wiadomo, piraci… W każdym razie nie zauważyli nas. Dopiero w ostatniej chwili ich olśniło i huknęli biednego „din Alta” w tyłek. Zewnętrzne poszycie na wylot, a wewnętrzne… tylko trochę.

– Pożar? – domyśliła się Ive.

– Żeby tylko! Czarny dym, ludzie polewają się nawzajem z gaśnic, wrzask jak cholera… Powietrze się wypala. A tu jeszcze syrena się drze, że nieszczelność. Za cholerę nie widać, gdzie dziurka, no bo wszędzie dym. Ja walnąłem o coś głową, nie bardzo kojarzę, potrząsam łbem, hełm mi się zamknął, wszystkie dane idą bezpośrednio na pokrywę. Patrzę, jest dziurka na wyciągnięcie ręki, cud, że mnie od razu nie zabiło. Miałem fart z tym skafandrem… Widzę, że dziurka powoli się zaciąga, ale za wolno. Wariant raczej śmiertelny, do punktu krytycznego zostało jakieś dziesięć sekund. Pompy pracują na całego, ale ciśnienie i tak spada. No to się odpiąłem, zrobiłem krok i – ponieważ to było na wyciągnięcie ręki – wyciągnąłem ją. Jakoś tak… odruchowo. No i to jest cała opowieść. Podczas powrotu, wyskoku z Pasa, stałem tak z ręką w dziurze. Skafander się zespawał z poszyciem. No i…

– Musieli cię wycinać – dokończyła Candy.

– No! – przytaknął Andrew.

– Co za łgarz z ciebie! – powiedziała zachwycona dziewczyna.

– Trochę tak… – skromnie przyznał Werner.

– Fantastyczny! – Wolno pociągnęła w dół zapięcie jego kurtki i niemal straciła oddech ze zdziwienia.

Wojenni astronauci zazwyczaj byli dobrze zbudowani, Andrew nie wyróżniał się pod tym względem niczym szczególnym, może był nieco masywniejszy. Ale jego pierś przecinały takie blizny, jakich Ive w życiu nie widziała.

– Nie zagoiły się dobrze – przepraszająco powiedział Werner.

– Biedny – szepnęła dziewczyna, ostrożnie całując jego zniekształconą pierś. Kurtka upadła na podłogę. -

Biedny mój Andy…

Pokochała mnie za cierpienie – przypomniał sobie Werner kretyński wierszyk – a ja ją za przepiękne siedzenie…

Omal nie parsknął nerwowym śmieszkiem. Ale zaraz uznał, że w jej głosie nie słyszał litości, tylko coś między zachwytem a zdumieniem.

– A wiesz, że ja mam z kolei dziurkę pod piersią? – zapytała Ive w przerwie między pocałunkami.

– Zaraz popatrzę – powiedział Andrew, ostrożnie ją rozbierając. – O-o… Czy to jest pani serce, pani kapitan?

– Tak. A to… – Candy sprecyzowała pytanie dotknięciem warg. -…pana, poruczniku?

– Tak.

– Opowiesz mi kiedyś?

– Przysięgam – tchnął Andy tak szczerze, że niemal sam się nie rozpłakał. Dygotał z czułości i zachwytu.

– Tak na ciebie czekałam… – szepnęła Ive, odchylając się, żeby wygodniej mu było całować jej stwardniałe sutki.

– A ja tak marzyłem o tobie…

– Robiłeś to kiedyś na górze? Na okręcie?

– Nie. Jesteśmy dla siebie pierwsi?

– Tak… To wspaniałe, prawda?

– To wspaniałe…

– Chodź do mnie…

– Kochana…

Andrew nie przypuszczał, że wszystko się właśnie tak potoczy. Nie oczekiwał na dzisiejszym spotkaniu niczego szczególnego. Niemłody już i doświadczony mężczyzna po raz pierwszy naprawdę był zakochany. Do utraty zmysłów. Był gotów dla Ive na wszystko, nawet na rycerskie uwielbienie na odległość. Nastawił się na poważny, niespiesznie rozwijający się romans. Nie chciał poganiać wydarzeń.

Zapewne się bał.

Ale Ive nie miała już siły czekać. Werner, oszałamiający facet z tajemnicą w przeszłości, wspaniałym ogonem włosów i brakiem umiejętności ukrywania nadspodziewanie dużej wiedzy na różne tematy… Był jej potrzebny. Candy po prostu wcześniej nie spotykała takich ludzi, naprawdę dojrzałych i naprawdę silnych wewnętrzną mocą, która przebija w każdym ruchu. Tak magnetyczną. Ive jeszcze nie znalazła swojego mężczyzny. A potrzebowała właśnie takiego.

Z tego też powodu chciała dotknąć admirała i powiedzieć mu coś miłego. Ale nie udało jej się pokochać Raszyna, był zbyt odległy wiekiem i stopniem. Za to Andy…

Jakby przez całe życie czekała właśnie na niego. On jeszcze przynudzał o miejscowym malarzu, miłośniku czerwonej farby, a ona już wyobrażała sobie ich wspólną przyszłość. Nie da się powstrzymać wzajemnego przyciągania drżących serc, można mu tylko ulec. W ciasnej kajucie nagle zrobiło się potwornie gorąco, a potem cały ten żar rozpalił piersi i dół brzucha Ive. Mogłaby w tym momencie umrzeć, gdyby nie oczekiwała czegoś jeszcze większego. Dla dwojga.

W wichrze emocji bijących od kochanej kobiety Andrew całkowicie się zagubił. Najpierw chciał pokazać Candy swoją czułość, doprowadzić ją do ekstazy tylko pieszczotami. A dopiero potem…

Ale Ive otworzyła się przed nim i skierowała go w siebie.

I bardzo szybko sufit kajuty odbił jej zachwycony krzyk.

* * *

Kontradmirał Essex otrzymał medal w żargonie nazywany Gwiazdą Zagrzebu na samym początku pierwszej kampanii marsjańskiej. Latał na destroyerze w składzie Drugiej Eskadry Osłony Grupy F i uważany był za dzielnego dowódcę, za prawdziwego drivera. Pewnego pechowego dnia, który zakończył się bohaterskim czynem, kapitan Essex dostał polecenie odbycia patrolu. Jego „Rocannon” miał penetrować pustynną okolicę marsjańskiej powierzchni, takie tam miejscowe zadupie, na którym nikt i nigdy nie odnotował żadnego ruchu – same porzucone sztolnie. Zostały przeskalowane na okoliczność metalu działowego i pól elektromagnetycznych. Odnotowano, że sztolnie są puste, i tylko dla spokoju sumienia podwieszono nad okolicą patrolowy stateczek. Żeby wrogowi nic głupiego do głowy nie przyszło.