Выбрать главу

Po tygodniu Essex przeniósł się do sztabu i od tej chwili nigdy już nie dowodził okrętem. I odzyskał spokój. Potem awansował na dowódcę Drugiej Eskadry, później został szefem sztabu Grupy F. Na tym stanowisku przeżył jeszcze jedną wojnę, właściwie półtorej, jeśli doliczyć do niej straszny rajd na Wenus. Stał się doświadczonym oficerem sztabowym i rzadkim egzemplarzem bydlęcia. Ale to Grupa F zmusiła go do tego. W końcu admirał Raszyn, gdyby chciał, mógłby być taką świnią, że Essex zginąłby na jego tle. I wszyscy uznawali, że ci dwaj nietuzinkowi ludzie mają prawo zachowywać się tak, jak im się chce. W zamian dają człowiekowi szansę przeżycia.

W tej chwili te nietuzinkowe postacie maszerowały po obszernym betonowym placu w kierunku budynku admiralicji. Raszyn wykonał lekki ruch ręką i strażnicy odsunęli się z szacunkiem. Po plecach Essexa przebiegł dreszcz, bez ochrony dopadały go lęki. Raszyn odwrotnie, nie znosił goryli. Zawsze mówił, że żyją oni podejrzanie długo, a chronione przez nich osoby – nie.

– A was co, rozkaz nie dotyczy? – rzucił Raszyn przez ramię do adiutantów. – Spadać mi stąd!

Meyer i Moser skrzywili się podobnie jak bliźniacy i nieco zostali w tyle za przełożonymi.

– I co? – zapytał Essex. – Masz pomysły?

– Wyczyściłeś buchalterię?

– Zdążyłem.

– Czyli o niczym nie masz pojęcia. Wszystko zwalaj na mnie. Czy to nie ja wybrałem się na „Ripley”? Wybrałem. Odbyłem z Abrahamem konfidencjonalną rozmowę? Tak, odbyłem. A co do reszty, nie masz o niczym pojęcia.

– Jak chcesz, Aleks.

– I pamiętaj. Jest tylko jeden typ broni, którą można zestrzelić nasze jednostki z Ziemi. To decyzje Zebrania Akcjonariuszy. Póki nie odbyło się Zebranie, jesteśmy najsilniejsi ze wszystkich.

– Yhy – ponuro potwierdził Tyłek.

– Ja tych idiotów będę bronił, nawet jeśli mi tego zakażą w rozkazie – z nieoczekiwaną złością syknął admirał. – Jeśli Abraham znajdzie ślady Obcych…

– Yhy – przytaknął Essex.

– Przecież może się coś takiego zdarzyć, prawda, Phil?

– Jasne – znowu skinął głową kontradmirał i zezem popatrzył na boki, gdzie jakże chciałby zobaczyć swoich ochroniarzy.

– Co ty się tak ciągle oglądasz?

– Odzwyczaiłem się – przyznał skonfundowany Essex. – Jakoś tu nieprzytulnie. Wiatr. I takie tam…

– Sufitu ci brakuje? – zapytał Raszyn z kpiną w głosie. – Nie masz gdzie dupy ukryć. Szczur-r-r sztabowy. Gryzoń kąśliwy. Nornica. Karaluch.

– O co ci chodzi? Chyba przesadzasz.

– Jak ja będę walczył z takimi jak ty? – mruknął admirał, wpatrując się w zachmurzone niebo. – Jako żywo Tyłek. Essex, zmień nazwisko!

Ten wyciągnął rękę i mocno chwycił dowódcę Grupy F za łokieć.

– Nie świruj, Aleks – poprosił. – Jakoś się wybronimy.

* * *

Na dużym displayu, zajmującym całą ścianę w gabinecie admirała floty, widniała mapa Marsa. Raszyn nie spodziewał się takiego widoku, wytrzeszczył więc oczy na rozpłaszczoną powierzchnię Czerwonej Planety. Essex, znalazłszy się w zamkniętym pomieszczeniu, od razu poweselał, wyprostował ramiona i pochłaniał wzrokiem dowództwo, które raczyło wstać na ich widok.

– Dzień dobry, młodzieńcy – powiedział admirał floty König, machnięciem ręki opędzając się od salutowania. – Proszę siadać. Jak samopoczucie? Humory? Jak Grupa F?

– Samopoczucie dobre, powierzona mi Grupa F działa bez zarzutu, oczekuję rozkazów – zameldował Raszyn, pakując się w fotel.

– Nastrój bojowy – skłamał Essex, siadając tak, by Raszyn przynajmniej częściowo zasłonił go przed Königiem.

– Gotowi do pracy? – zapytał admirał floty.

Raszyn i Essex, skonfundowani, wymienili spojrzenia.

– Tak jest, sir – powiedział Uspienski, ale intonacja potwierdzenia była raczej pytająca.

– Zaraz wyjaśnię, o co chodzi – uśmiechnął się König. Cała flota nazywała go Wujek Gunnar. Z takim samym przyjaznym uśmiechem na ustach rozkazywał bombardować bezapelacyjnie cywilne obiekty albo sugerował, że desant podczas zajmowania marsjańskich miast musi być kapkę ostrzejszy w działaniach. A na Wenus König urządził prawdziwą rzeź.

Raszyn nie potępiał dowódcy. Nad Wujkiem Gunnarem byli Dyrektorzy, a ziemski rząd w swoim czasie bardzo chciał zastraszyć separatystów tak, by nawet wnukom zabronili sporów z metropolią. Tyle że wyniki takich działań były dokładnie odwrotne od zamierzonych. Populacja Ziemi ciągle nie mogła przekroczyć stu milionów i bezgraniczne przestrzenie, czekające na pracowite ręce, leżały zapuszczone. A świeża krew, skostniała na skolonizowanych globach, jakoś wcale się nie kwapiła wlać w żyły ziemskiej cywilizacji cierpiącej na bezpłodność i mutacje genetyczne. Separatyści woleli z ogromnym trudem kolonizować swoje okrutne światy, a Ziemię nazywali kolebką wszechzła. Można ich było zrozumieć – od czasów straszliwej Północy, która wykosiła dziewięćdziesięciu ośmiu na stu mieszkańców Błękitnej Planety, minął dopiero wiek, a pomimo to w ciągu tych stu lat zdołała wygrać dwie międzyplanetarne wojny.

– Tak więc, panowie – powiedział König – mamy dla was chałturę. Dobrze za nią płacą. Interes barterowy, ale bardzo wygodny dla Ziemi.

– Znowu Mars – ze smutkiem zauważył Raszyn.

– Znowu – zgodził się admirał floty. – Ale tym razem to oni proszą o pomoc. Mamy zamówienie od rządu Republiki. Wynikające, że tak powiem, z umowy o współpracy, przyjaźni i nieagresji. Patrzcie, panowie. Mapa za plecami Königa zmieniła skalę i doświadczone oko Raszyna od razu rozpoznało wycinek marsjańskiej powierzchni nieopodal południowego bieguna.

– Tak – powiedział Essex, wychyliwszy się do przodu. – Znam to miejsce.

– I co o nim sądzisz? – zapytał Wujek Gunnar.

– Pustynia – krótko odpowiedział kontradmirał.

– Żeby! – uśmiechnął się König. – Daliśmy plamę. Wystarczyło dobrze przetrząsnąć to miejsce. Ale się ograniczyliśmy do powierzchownej obserwacji… To, jeśli mam być szczery, kamyczek do pańskiego ogródka, szefie sztabu grupy.

– My szukaliśmy obiektów militarnych – wystąpił w obronie podwładnego Raszyn. – W końcu nie jesteśmy geologami.

– Geologami? – chytrze zmrużył oczy König. – Łapie pan w lot, Uspienski. Szkoda, że nie jest pan geologiem, mielibyśmy już w tym punkcie dobrze umocnioną bazę.

– Uran! – stwierdził Raszyn.

– Nie będzie pan, drogi Aleksie, nigdy admirałem floty – zauważył Wujek Gunnar.

– Bo jestem za mądry?

– Niebezpiecznie mądry. Niebezpiecznie, mój przyjacielu.

– No to kto nim zostanie? – palnął Uspienski.

Wszyscy wiedzieli, że Königowi do emerytury zostało kilka miesięcy.

– Nikt – ponuro stwierdził admirał floty. – Sądzę, że to będzie wasze ostatnie bojowe zadanie.

Słysząc słowo ostatnie, Raszyn odruchowo się wzdrygnął. Essex również. Jak wszyscy czynni astronauci byli trochę przesądni i woleliby usłyszeć: następne. Bo jeszcze, tfu-tfu! na psa urok, będzie to rzeczywiście twój, chłopie, ostatni lot.

– Możecie więc nie oszczędzać sprzętu – kontynuował König. – Wyciągnijcie z niego wszystko do oporu. Do końca. Możecie nawet rozbić to czy owo o powierzchnię.

– Nasz sprzęt i tak już się sypie – wtrącił Essex. – To takie trumny, że koszmar.

– A dlaczego my mamy to zrobić? – zapytał nagle Raszyn. – Dlaczego nie policja?

– Policja ma swoje zadania. Przetrząsają Pas cal po calu. A my mamy zniszczyć przeciwnika. No to będziecie niszczyć. I proszę mnie, młodzieńcy, nie zbijać z pantałyku. Trzymajmy się tematu, a luźno pogadamy przy kolacji.