– Nie umieją strzelać – odparował commander. Piętnasty rok latał na scoutach i co sezon składał doniesienia o tym, że Tyłek nie pozwala mu awansować. Raszyn przekazywał raporty Essexowi, a ten czytał je z przyjemnością i wrzucał do utylizatora. Tak naprawdę, to właśnie Raszyn unieruchomił Abrahama Feina, jako że ten był urodzonym zwiadowcą. Po prawdzie sam świetnie to rozumiał, pysznił się swoimi kwalifikacjami, a składał skargi tylko dlatego, że był zwyczajnie wredny. Poza tym jeśli jesteś dobrym specem, to im mocniej się miotasz, tym szybciej zatkają ci gębę jakimś niespodziewanym bonusem.
– Dobrze – skinął głową admirał. – Miejmy nadzieję, że jeśli ktoś się teraz kręci dokoła Cerbera i czeka na was, Abe… Miejmy nadzieję, że ten ktoś też kiepsko strzela.
– Hm – mruknął Fein. – Ciekawe. Czyli badanie stacji to kit. Tak myślałem.
– Co myśleliście?
– Przepraszam, sir.
– Nie, proszę mówić. Poważnie.
– No… Przecież ktoś ją rozwalił, prawda? Bo to jest całkowicie autonomiczny automat, nie ma się co psuć. Czyli ktoś w nią puknął. Tak, sir?
– Jak sądzisz, Abe, kto by to mógł być?
– Noo… sir… W sumie to nie moja sprawa. Tyłek… Pardon, jego świątobliwość kontradmirał Essex ma ogromny sztab. Setka obijaków. Niech oni proponują wersje. A naszym zadaniem jest skoczyć, obwąchać wszystko i zameldować.
– Fein, niech pan skończy z tymi swoimi żydowskimi numerami.
– Sir, proszę pomyśleć. Ja panu powiem, komu na moje oko stacja przeszkadzała, a pan mnie tego… Na dół.
Raszyn trącił nogą muszlę, przeleciał przez SDO i chwyciwszy się za jeden z foteli, zawisł przed ekranem czołowym.
– Obcy? – zapytał.
– Oczywiście, rozwalili stację i czekają na brygadę remontową. Chcą wziąć języka.
– To za bardzo ludzkie.
– Dlaczego nie? – zapytał Fein. – Nie ma nikogo innego, kto by chciał napadać na stację. Cała strefa wewnątrz orbity Saturna jest pod kontrolą. Gdyby szmuglerzy wyściubili nos z Pasa, policja by to zauważyła. Poza tym do Cerbera i tak nie dopełzną. Zresztą po co im to?
– Po nic. Przez cały czas siedzą w Pasie i wyciągają z niego surowce Wenus i Marsa. Policja też ich goni. Czyli co, Obcy?
– Tak jest, sir.
– Jakoś lekko ci to przechodzi przez gardło, Abe…
– Mi??! – obruszył się Fein. – Przecież to ja pierwszy w ogóle otworzyłem gębę. I pierwszy za takie gadanie oberwałem. A Tyłek…
– Czy pan zrozumiał zadanie? – przerwał mu Raszyn.
– Tak, sir – odparł posępnie dowódca scouta.
– Sądzę, że mimo wszystko nikogo tam nie zastaniecie. Ale na stację wejdźcie na samym końcu, kiedy przekonacie się, że przestrzeń dokoła jest czysta. Macie tylko oszacować zniszczenia, ich charakter, przerzucić dane do dalekiej łączności i od razu z powrotem.
– To nierealne, żeby można było zlokalizować Obcego naszymi środkami – mruknął Fein. – Jeśli dotarli do Słonecznego, to mam nadzieję, że wiem, jak się poruszają. A skoro załatwili stację, to mogę sobie wyobrazić, z czego strzelają.
– Masz pomysły? – zapytał admirał, odwracając się do niego.
– Pomysły niech generuje Tyłek – odparł zwiadowca. – On ma od tego specjalistów. Przy okazji niech wymyślą, co mamy zrobić, jak nam Grupę F rozwiążą.
– Jeśli znajdziecie przekonujące ślady Obcych, Grupy F nie rozwiążą.
– No nie wiem… – pokręcił głową Abe. – Za taką cenę? To już wolę pracować jako asenizator. Będę pompował gówno, pobrzękując medalami.
– To prawda – zgodził się Raszyn. – I to powiedział oficer bojowy. Prawdziwy z was żołnierz, Fein. To co, lecicie na Cerbera? Wątpliwości?
– Tak jest, sir! – wyskandował dowódca „Ripley”.
– W sztabie przygotowywany jest raport o wszystkich niewyjaśnionych zjawiskach, jakie obserwowano w ostatnich latach. Proszę się z nim zapoznać przed odlotem. Opracujcie strategię poszukiwań. W tej dziedzinie nie potrafię udzielić dobrych rad.
– Wiem wszystko, sir – uśmiechnął się Fein. – Zapomniał pan, że już sto lat temu mówiłem… no, po tej historii ze „Skywalkerem”… że w Słonecznym niedługo nie da się ruszyć bez Obcych… W wywiadzie wielu zbiera dane o Alienach. Nieoficjalnie oczywiście. Dowództwo nie chce nawet o tym słyszeć.
– A ja chcę – powiedział admirał. – I chcę usłyszeć o Obcych właśnie od pana, commanderze. Wróćcie tu i opowiedzcie mi, że ich nie ma i nie było.
– Oni są, sir. Po prostu jak dotąd nie mieliśmy na nich czasu.
– Dobrze by było, żeby za naszego życia nic się w tym względzie nie zmieniło.
– Nie ma pan racji, sir – nie zgodził się zwiadowca.
– Dlaczego? – Raszyn uniósł brwi.
– Bo jeśli nic się nie stanie, za kilka lat nie będzie w Słonecznym okrętów bojowych. Czyli co, ci Obcy zgarną nas bez jednego wystrzału?
Admirał przetarł oczy zmęczonym gestem.
– Biedni z nas ludzie… – wymamrotał.
– Co prawda, to prawda, sir – skinął głową Fein.
Zazwyczaj booster jest przypinany do statku specjalnymi uchwytami. Ale w przypadku „Ripley” stało się odwrotnie. Malutki stateczek został przyczepiony do ogromnej beczki, po czym ktoś wcisnął guzik. Booster przez sekundę wisiał, jakby się namyślając, potem z ogona trysnął snop płomienia i beczka runęła w przestrzeń z takim przyspieszeniem, że commander Fein poczuł, jak oczy wypływają mu z oczodołów. W takim stanie mieli pozostawać aż do Pasa, gdzie booster, już z pustym brzuchem, kopniakiem odrzuci „Ripley” i odda się w stalowe łapy holowników.
– Chyba ma niestabilny wydech – zauważył Werner wpatrzony ponad ramieniem Raszyna w ekran główny. – Albo mi się wydaje…
– Wydech jest dobry – mruknął Borowski. – Wszystkie teraz takie mają, nasze łódeczki już się zużyły. Na szóstym zwierciadle jest niezła dziura, a kto nam ją teraz załata? Nikt. Główne działo ma w rezerwie przed kapitalnym remontem tylko trzy impulsy, a remont za co? W basenie ktoś narysował niezłego wała, a okręt w końcu wojenny…
– Jak myślisz, kto to zrobił? – zapytał Raszyn, ciągle patrząc na oddalający się booster, widoczny już tylko w postaci małego punktu.
– Jakiś wał, bo kto jeszcze?
– Przestań w końcu jęczeć.
– Tak jest, sir. Proszę o pozwolenie zadania pytania. Posłuchaj, driver, może ja bym tym razem nie jechał na dół? Popracuję sobie tutaj.
– Nie wolno.
– W głównej śluzie trzeba wymienić uszczelki. Dopilnowałbym osobiście.
– Nie wolno – powtórzył zmęczonym tonem admirał. – Rozumiem cię, Jean Paul. Nikt nie chce na dół. Ale taki jest porządek. Logiczny porządek. Trzeba co jakiś czas odpocząć od kosmosu. Zachowuj się jak przyjaciel i mnie nie wkurzaj.
Borowski westchnął ciężko i zgarbił się.
– Wymiany uszczelek dopilnuje Andy – zarządził stanowczo Raszyn. – Wszystko będzie OK. Prawda, Andriej?
– Oczywiście, driver. Zero problem.
Pierwszy oficer znowu westchnął, tym razem zupełnie rozdzierająco i rozpaczliwie, i zmrużył oczy, wpatrując się w ginący w mroku punkcik.
– Biedny Abraham – powiedział. – To oczywiście nie moja sprawa, ale… nie chciałbym teraz być na jego miejscu.
– Przede wszystkim byś nie mógł – uśmiechnął się Raszyn. – Nawet w speckostiumie nie wytrzymasz dziesięciu G. A Fein w tym momencie wali dwadzieścia. Jak wróci cały i żywy, wezmę go do siebie na flagowy jako szefa zwiadu. Już czas, żeby facet porządnie odpoczął. Polatasz z nim, Jean Paul?
– Zgodzi się? – zapytał niepewnie Borowski.
– Jak nie, to przynajmniej damy mu Medal za Bezczelność – wzruszył ramionami admirał. – Medalu nie odmówi. Aż się do nich trzęsie. Ciekawe, co on z nimi robi? Ma już tego żelastwa z dziesięć kilo.