– Niby tak, ale drugiego stopnia. Krępuję się… przepraszam.
Ive odruchowo spojrzała na swoją bliznę pod piersią. Takie bojowe szramy astronauci zostawiali bez kosmetyki. Nosili je z dumą niczym medale. Przypomniała sobie podobne poszarpane pasmo na przedramieniu Wernera i pomyślała, że opowiadanie o tym, jak się czołgał i zaczepił, to bujda na resorach.
: – Pani nie wie? Przecież on tonął na „von Reyu”. Potem palił się na „Dekardzie”. On i Raszyn są… po imieniu, po prostu. A chłopacy mówią, że z załogi „Gorbowskiego” został wyprowadzony w ostatniej chwili. Że niby Raszyn o to poprosił.
– Dobra – westchnęła Candy. – O której jutro?
– O dziewiętnastej pokładowego. O ile będzie połączenie, rzecz jasna. No bo na zwyczajnych procesorach to niepowaga, pani rozumie, pani kapitan. Przepraszam, że zawracam głowę, ale nie bardzo miałem kogo poprosić… A chcielibyśmy poganiać się tak sensownie!
– Będziesz miał, co trzeba, Christoff – obiecała Candy, wstając. – Będziesz miał kompletny model w realnym czasie. Dobrze to wymyśliłeś. Szukaj mnie jutro około osiemnastej. – Klepnęła chłopaka w plecy i ruszyła pod prysznic, ale w połowie drogi odwróciła się.
On szybko opuścił wzrok, ale już zdążył ogarnąć spojrzeniem całą jej postać, od stóp do głów. Powietrze w sali było wilgotne, niewielkie piersi Candy ze sterczącymi do góry sutkami, mocne, zgrabne nogi w kroplach wody, proste, silne ramiona – całe to jędrne ciało było w tym momencie lekko wyprężone i wyglądało jak odlane z metalu. Christoff wolno zalał się rumieńcem. Ive omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc, jak mężczyzna nie potrafi zapanować nad emocjami.
– Zapomniałam na śmierć – powiedziała. – Kto z waszej wachty będzie podczas wyścigu robił za starszego nawigatora?
– Ja… – wykrztusił chłopak, wpatrując się w podłogę.
– Świetnie. No więc, poruczniku, rzeczywiście nie jesteś jeszcze masterem, ale masz na to przyzwoite zadatki. Za dziesięć lat i do ciebie admirałowie będą się zwracać po imieniu, ale mi chodzi o co innego. Jeśli po tym, co dla was zrobię, nie wyprzedzicie wachty Falzfein…
– Zrolujemy ich! – pośpieszył z zapewnieniem Christoff.
– …to ja sama cię poganiam – dokończyła Candy. Odwróciła się i poszła pod prysznice. Chłopak odprowadził ją szalonym spojrzeniem, z cichym jękiem odciągnął kąpielówki, uwolnił wyprężony do bólu członek i zaczął go gładzić. To było silniejsze od niego – przed oczami Christoffa niczym dręczące widmo widniały kropelki wody na kręconych złotych włosach i za to, by móc przylgnąć do nich ustami, gotów byłby oddać wszystko na świecie. A już o przeniknięciu tam, pod to połyskujące złoto, w tajemną głębinę młodego, wspaniałego ciała…
Spod prysznica wysunął głowę jeden z młodszych nawigatorów wachty Kendall, rzucił spojrzenie w kierunku basenu i od razu zanurzył się z powrotem.
– Nasz Christoff się sypnął z miłości – oświadczył. – Stoi i struga konika.
– Też mi nowina… – usłyszał w odpowiedzi. – Wszyscy to robią. A ty byś jej nie chciał?
– Pewnie, że tak. Ale nie do takiego stopnia, żeby tratatata! To nieprzyzwoite.
– Mnie tam raczej interesuje, czy on struga z radości, czy z rozpaczy.
– Że niby jak?
– Że niby tak, czy ona pogada z Wernerem, czy nie? Ganiać na zwyczajnych kompach to bezsens, ale gdybyśmy mieli procesor marszowy…
– Nie bój żaby. Wszystko OK. Ona ma na tego Wernera ochotę. Na sto pro.
– Czyli wynika z tego, że myśmy jej nawet pomogli? – A jak! Willi, nalejesz kolegom po szklaneczce za powodzenie kapitan-porucznik Kendall? Nam i tak nie da, to niech przynajmniej jemu…
– W takiej intencji, to oczywiście. Zbierajcie się, idziemy. Co do Wernera, fajny chłop… Wyczuwam w nim dobrą rasę. Chciałbym zobaczyć, jak on ją albo ona jego.
– Fuj, Willi! Nie wstyd ci?
– Ależ ja tylko tak, teoretycznie. Czysto estetycznie. Bo to cholernie seksowna babka. Powinna w zasadzie walić się na prawo i lewo. A wcale tak nie jest. To mnie intryguje: dlaczego? No dobra, chodźmy.
– Czekaj, a Christoff?
– Też prawda. Zasłużył sobie na szklaneczkę, bardziej od co poniektórych. Luknij, Alen, nie skończył aby już?
– Zgłupiałeś? Mam wysunąć pysk i zapytać: Christoff, skarbie, skończyłeś już?
Drzwi otworzyły się i do szatni wszedł młody porucznik.
Z wyglądu sądząc, jeszcze nie całkiem doszedł do siebie.
Wachta Kendall, porzuciwszy tak charakterystyczną dla astronautów delikatność, przywitała kolegę burzliwymi oklaskami.
Wystrój kajuty starszego nawigatora zdominował wielki, solidny fotel z masą regulatorów i kontaktów w podłokietnikach. Na ścianie przed nim umieszczony był multifunkcyjny terminal. W ekstremalnej sytuacji Ive mogłaby włączyć się do boju, znajdując się niemal dosłownie jedną nogą w łóżku.
Zrzuciła szlafrok, wyjęła z szafy lekki dres i nałożyła go na gołe ciało. Potem usiadła w fotelu, żeby wezwać kapitan Falzfein. Ta była u siebie i odezwała się natychmiast. Ciemne włosy master-nawigator Falzfein były nieco rozczochrane, spojrzenie lekko zmysłowe. Albo coś piła, albo przytrafiło jej się co innego.
– Witaj, Margo – powiedziała Ive. – Nie przeszkadzam?
– Coś ty! – Ta machnęła ręką. – Ciekawe, co musiałabym robić, żebyś przeszkodziła? Tu nie ma warunków.
– Będziesz jutro zajęta?
– Aaa… – uśmiechnęła się Falzfein. – Szczerze mówiąc, nie. Ale ja te wszystkie wyścigi… Zabawa. I tak nas rozwiążą za kilka dni. Po co się tylko rozdrażniać?
– Nie pamiętasz już, jak waliliśmy przez Pas?
– No to co, że waliliśmy? Nie tylko tam. Ive, nie myśl o mnie źle, ale ja naprawdę nie chcę. Mogę nie chcieć? Tobie też radzę, olej to. Patrz na życie trzeźwo. To nie ma sensu. Ja w myślach już dawno jestem na dole.
– Ale twoje ciało jest na górze. Jeszcze nie wiadomo, co i jak się potoczy.
– Powiem ci, siostro, jak się potoczy. Jeszcze kilka razy przelecimy się tam i nazad, a potem nasz „Muad’Dib” pójdzie na remont kapitalny. I nie łudź się, nie pójdzie do doków orbitalnych. Nie, kochaniutka, poleci na dół. A tam zdemontują działa i resztę puszczą na złomowisko. Albo przerobią na holownik. I koniec. Co wtedy zrobisz? Przepraszam, ale mnie po prostu dziwi, że się tak wczepiłaś w ten swój mundur. Przecież zawsze dobrze wszystko kumałaś, kochana. Lepiej przygotuj się na ciche, spokojne życie na dole.
– Jesteś szczęściara, Margo – bez cienia ironii powiedziała Ive. Margaret von Falzfein za dwa miesiące miała odejść do rezerwy i wyjść za mąż. Już wszystko było zaplanowane. Narzeczony, referent jednego z Dyrektorów, miał do niej tylko jedną prośbę – aby zapomniała, że jest wojskowym astronautą. Przygotował już dla małżonki przyzwoitą legendę – historię o dziewczynie z obsługi kosmodromu, którą poznał podczas delegacji na Marsa.
– Pewnie jestem – przyznała Margo po chwili zastanowienia. – Nie wiem, jak mi się uda tam na dole, ale postaram się nie zmarnować swojej szansy. Urodzę dziecko, to na pewno. Najlepszy środek na zapomnienie. Przez najbliższe dziesięć lat będę miała zajęć powyżej uszu.
– Dobra – westchnęła Ive. – Ale ja mimo wszystko urządzę swoim chłopakom święto. Popatrzę sobie, jak załatwiają te twoje lebiegi.
– Proszę bardzo – uśmiechnęła się Falzfein. – Możesz się masturbować. Słowo honoru, nie rozumiem cię. Co zrobisz, kiedy rozwiążą Grupę F?
– Nie mam pojęcia – przyznała się Kendall. – Pewnie złożę podanie do komercyjnej floty.
– Akurat cię wezmą! Wystarczająco dużo ciężarówek spaliliśmy.
– Och, Margo, nie jątrz i nie wkurzaj!
– Przepraszam, nie pcham się więcej z radami. Może tak powinno być: ty się będziesz kotłowała z młodymi w bibliotece, a ja w tym czasie wyciągnę wibrator i wpakuję go sobie serdecznie. I będę się z tobą łączyła w rozkoszy. Cholernie miłe zajęcie: gapić się na dwanaście ekranów jednocześnie i wprowadzać dane. To jest taka masturbacja produkcyjna. Znacznie lepsza niż zwyczajny seks, nie?
– Głupia cipa z ciebie – powiedziała Ive z przekonaniem i się rozłączyła.