Выбрать главу

– Samopoczucie dobre, powierzona mi Grupa F działa bez zarzutu, oczekuję rozkazów – zameldował Raszyn, pakując się w fotel.

– Nastrój bojowy – skłamał Essex, siadając tak, by Raszyn przynajmniej częściowo zasłonił go przed Königiem.

– Gotowi do pracy? – zapytał admirał floty.

Raszyn i Essex, skonfundowani, wymienili spojrzenia.

– Tak jest, sir – powiedział Uspienski, ale intonacja potwierdzenia była raczej pytająca.

– Zaraz wyjaśnię, o co chodzi – uśmiechnął się König. Cała flota nazywała go Wujek Gunnar. Z takim samym przyjaznym uśmiechem na ustach rozkazywał bombardować bezapelacyjnie cywilne obiekty albo sugerował, że desant podczas zajmowania marsjańskich miast musi być kapkę ostrzejszy w działaniach. A na Wenus König urządził prawdziwą rzeź.

Raszyn nie potępiał dowódcy. Nad Wujkiem Gunnarem byli Dyrektorzy, a ziemski rząd w swoim czasie bardzo chciał zastraszyć separatystów tak, by nawet wnukom zabronili sporów z metropolią. Tyle że wyniki takich działań były dokładnie odwrotne od zamierzonych. Populacja Ziemi ciągle nie mogła przekroczyć stu milionów i bezgraniczne przestrzenie, czekające na pracowite ręce, leżały zapuszczone. A świeża krew, skostniała na skolonizowanych globach, jakoś wcale się nie kwapiła wlać w żyły ziemskiej cywilizacji cierpiącej na bezpłodność i mutacje genetyczne. Separatyści woleli z ogromnym trudem kolonizować swoje okrutne światy, a Ziemię nazywali kolebką wszechzła. Można ich było zrozumieć – od czasów straszliwej Północy, która wykosiła dziewięćdziesięciu ośmiu na stu mieszkańców Błękitnej Planety, minął dopiero wiek, a pomimo to w ciągu tych stu lat zdołała wygrać dwie międzyplanetarne wojny.

– Tak więc, panowie – powiedział König – mamy dla was chałturę. Dobrze za nią płacą. Interes barterowy, ale bardzo wygodny dla Ziemi.

– Znowu Mars – ze smutkiem zauważył Raszyn.

– Znowu – zgodził się admirał floty. – Ale tym razem to oni proszą o pomoc. Mamy zamówienie od rządu Republiki. Wynikające, że tak powiem, z umowy o współpracy, przyjaźni i nieagresji. Patrzcie, panowie. Mapa za plecami Königa zmieniła skalę i doświadczone oko Raszyna od razu rozpoznało wycinek marsjańskiej powierzchni nieopodal południowego bieguna.

– Tak – powiedział Essex, wychyliwszy się do przodu. – Znam to miejsce.

– I co o nim sądzisz? – zapytał Wujek Gunnar.

– Pustynia – krótko odpowiedział kontradmirał.

– Żeby! – uśmiechnął się König. – Daliśmy plamę. Wystarczyło dobrze przetrząsnąć to miejsce. Ale się ograniczyliśmy do powierzchownej obserwacji… To, jeśli mam być szczery, kamyczek do pańskiego ogródka, szefie sztabu grupy.

– My szukaliśmy obiektów militarnych – wystąpił w obronie podwładnego Raszyn. – W końcu nie jesteśmy geologami.

– Geologami? – chytrze zmrużył oczy König. – Łapie pan w lot, Uspienski. Szkoda, że nie jest pan geologiem, mielibyśmy już w tym punkcie dobrze umocnioną bazę.

– Uran! – stwierdził Raszyn.

– Nie będzie pan, drogi Aleksie, nigdy admirałem floty – zauważył Wujek Gunnar.

– Bo jestem za mądry?

– Niebezpiecznie mądry. Niebezpiecznie, mój przyjacielu.

– No to kto nim zostanie? – palnął Uspienski.

Wszyscy wiedzieli, że Königowi do emerytury zostało kilka miesięcy.

– Nikt – ponuro stwierdził admirał floty. – Sądzę, że to będzie wasze ostatnie bojowe zadanie.

Słysząc słowo ostatnie, Raszyn odruchowo się wzdrygnął. Essex również. Jak wszyscy czynni astronauci byli trochę przesądni i woleliby usłyszeć: następne. Bo jeszcze, tfu-tfu! na psa urok, będzie to rzeczywiście twój, chłopie, ostatni lot.

– Możecie więc nie oszczędzać sprzętu – kontynuował König. – Wyciągnijcie z niego wszystko do oporu. Do końca. Możecie nawet rozbić to czy owo o powierzchnię.

– Nasz sprzęt i tak już się sypie – wtrącił Essex. – To takie trumny, że koszmar.

– A dlaczego my mamy to zrobić? – zapytał nagle Raszyn. – Dlaczego nie policja?

– Policja ma swoje zadania. Przetrząsają Pas cal po calu. A my mamy zniszczyć przeciwnika. No to będziecie niszczyć. I proszę mnie, młodzieńcy, nie zbijać z pantałyku. Trzymajmy się tematu, a luźno pogadamy przy kolacji.

– Moja wina, sir.

– Wstydziłbyś się, Uspienski, mówić takie rzeczy na głos – nieoczekiwanie przypomniał sobie przeszłość König. – I tak na twarzy masz wypisane, że jesteś winny. Wulgaryzmy, nietaktowne odzywki… Cholera, i to admirał! Cały admirał. Szkoda, że Rosjanin.

– Tego się nie wstydzę – z dumą powiedział Raszyn.

– Za to pana szanuję. Czyli tak… – Admirał floty położył ręce na stycznikach i mapa powiększyła się jeszcze bardziej. – Patrzcie. Tu Marsjanie już pół wieku temu zaplanowali kopalnię. Wtedy nie mieli jednak na to środków. Teraz mają. Przesunęli do tego punktu ludzi i sprzęt i wszystko to zniknęło. Przyjrzeli się z satelity – zero śladów. Wysłali grupę ratunkową – jak kamień w wodę. Obok przelatywał nasz policyjny scout, poprosili, żeby zerknął, co się tam dzieje. Zanim go strącono, policjanci odnotowali kilka startów. W sumie na odkrywce ktoś pracuje i wywozi uran w Pas. Oczywiście kiedy nad tym miejscem przelatuje satelita, życie w punkcie zamiera. Takie buty. Ktoś tam wydobywa uran od roku i zdążył dobrze się usadowić. Marsjanie takiej bazie nie dadzą rady. A wy tak.

Raszyn zerknął przez ramię na Essexa. Ten porozumiewawczo poruszył brwią. Uspienski z obrzydzeniem rzucił spojrzenie na mapę i już miał otworzyć usta, ale König domyślił się, w czym rzecz.

– Za kogo mnie pan ma? – powiedział. – Desantowiec będzie z wami, to jasne! Ale to wy pierwsi pojawicie się nad punktem. Zniszczycie naziemne urządzenia i strącicie wszystko, co będzie usiłowało wystartować. A potem pojawi się desantowiec i wykona zadanie pod waszą osłoną. I koniec, niczego więcej od was nie oczekujemy. Pozostaniecie z czystymi rękami. Rycerze, wasza mać!

– Rozumiem, sir – krótko odrzekł Raszyn. – Są jeszcze jakieś polecenia?

– Wszystkie szczegóły otrzymacie na górze za kilka godzin. Razem z rozkazem. Startujecie za dobę. Wystarczy wam doba na spakowanie? Z Marsjanami w kontakty nie wchodzić. Wykonujecie swoją robotę i koniec. Jasne?

– Ile szykować okrętów? – zapytał Uspienski. – Jedna uderzeniowa eskadra wystarczy?

– Wszystko szykujcie – odparował König. – Całą grupę. Desantowiec przeznaczony do działań z wami to „Dekard-2”. Zapoznacie się z rozkazem, to wszystko zrozumiecie.

– Po co szykować całą grupę? – zdziwił się Raszyn. – Czterdzieści osiem jednostek! Przecież to będzie koszmarnie kosztowało!

– Pieniędzy nam dają do oporu – pochmurnie powiedział admirał floty. – Ale danych o tym, co się dzieje nad północnym biegunem Marsa, za cholerę.

Uspienski znowu popatrzył na Essexa. Ten ponownie poruszył brwią.

– „Dekard” to pechowa nazwa – oświadczył.

– Niby czemu? – zdziwił się König.

– Temu, sir, że leci z nami drugi „Dekard”. To pechowa nazwa.

– Jak nie urok, to sraczka! – wściekł się Wujek Gunnar. – Patrzcie go, nazwa mu nie pasuje! Desantowiec inny poproszę, co?! Cała grupa nie może lecieć. Wiecie, dokąd bym was wysłał, gdybym mógł?

– Wracając do tematu, sir, dlaczego cała grupa? – zapytał Raszyn.

– Uranu w Pasie jest mało – powiedział König. – A pirackich cruiserów dużo. Nawet wedle skromnych statystyk co najmniej dziesięć. I co najmniej jeden battleship. Na dodatek nie zapominajcie, że każdy piracki truck albo holownik to przebudowany destroyer.

– I wszystko to rzuci się walczyć o swoje sztolnie – sarkastycznie zauważył Uspienski.

– O, domyślił się pan! – pochwalił Wujek Gunnar.

– Czy pan coś rozumie, panie kontradmirale? – rzucił przez ramię Raszyn.

Essex pokręcił nosem i wysunął do przodu żuchwę.

– Ja też nic nie rozumiem – skinął głową dowódca Grupy F. – Panie admirale floty, można pytanie?

– Tak?

– Dlaczego nie mogę na początek wykonać zwiadu? Niechby tam skoczyła para scoutów… Na pewno nie dadzą rady ich strącić. Określimy niezbędny zasób siły uderzeniowej i wtedy już dokładniutko…