– Twoi ludzie są tacy… obowiązkowi – Ive znalazła pasujące określenie. – Jak ci się ich udało tak wyszkolić przez te dwa tygodnie…
– Fajne chłopaki – pokiwał głową Andrew, wpatrując się w jej twarz. Ive poczuła, jak po plecach przebiegają jej ciarki. – Dobra, powodzenia. Na mnie też czas.
– To po co przyszedłeś? – zdziwiła się Candy. – Przecież mogłeś kanałem wideo?
– Nie domyślasz się? – zapytał i wtedy pomyślała: Zaraz mnie pocałuje. Przy wszystkich. Zwariował. A ja go tak obejmę…
Jednak jej nie pocałował. Ale popatrzył tak, że otaczający ich niemal zaczęli klaskać. Odprowadzany zawistnymi spojrzeniami skierował się do wyjścia. Nim zniknął w korytarzu, jeszcze raz popatrzył na kapitana Meyera.
– Stan gotowości za dwie minuty – zameldował Christoff. Ive łaskawie skinęła głową. Przeszła już od rozmyślań o tym, jak delikatny i czuły jest Andrew, do wspomnień, jakie szalone i wariackie było ich wczorajsze spotkanie. Nagle zrobiło jej się gorąco.
Przy drzwiach Issiah wyjaśniał, że on i Werner są z jednego roku, ale dawno się nie widzieli. Pytał, dlaczego Andy zrobił się jakiś nerwowy i oschły, przecież wcześniej był duszą towarzystwa i wszyscy go kochali.
– Co tam gadać, to fajny chłop – tłumaczył któryś z widzów czekających na walkę nawigatorów. – Co się czepiasz? Ty się nie zmieniłeś? Łazisz tu jak bóstwo spacerów, cały się mienisz błyskotkami, gęba wyoblona na sztabowych obiadkach. A przecież byłeś mikrym, chudziutkim Żydusiem, myślisz, że cię nie pamiętam?
Potem ktoś zapytał Issiaha, kim był Skywalker, ale adiutant natychmiast odparował, że to tajemnica wojskowa.
W tylnych rzędach kibice wachty Kendall zaintonowali francuską piosenkę. Widocznie akcje przeciwników zaczęły spadać.
Fox przykucnął obok fotela Ive.
– Przecież mówiłem, że z ciebie i Andy’ego będzie wspaniała para – zabuczał jej do ucha.
Candy miała tak wspaniały humor, że nawet nie chwyciła kanoniera za nos.
– No to dawaj sygnał i ruszamy, co, Mike? – powiedziała tylko.
Grubas wstał, rozprostował potężne ramiona i ryknął, starając się przekrzyczeć hałasujący tłum:
– Wszyscy powsta-a-ać!
Hałas w pomieszczeniu natychmiast ustał.
– Gotowość! – spokojnie rzuciła Ive.
– Kendall – jest! – odpowiedział Christoff.
– Falzfein – jest!
– Zaczynam odliczanie. Do startu dziesięć… dziewięć… osiem…
– Przerwać! – polecił ktoś od drzwi niezbyt głośno, ale przekonująco.
Wszystkie głowy odwróciły się w tym kierunku. W progu stał Jean Paul Borowski. Zza jego pleców wyglądała master-nawigator Margo Falzfein i technik Di Lanza.
– Panowie oficerowie! – zawołała Kendall, podrywając się na równe nogi.
Tłum zgodnie stanął na baczność.
– I wciągnijcie brzuchy, astronauci – rzucił ZDO z pewnym obrzydzeniem. – Bo nie da się przejść. Kapitan Meyer do dowódcy grupy. Kapitan Stanfield również. Spocznij.
Issiah i Linda pośpiesznie wypadli na korytarz. Pozostali cofnęli się, robiąc przejście Borowskiemu. Ten podszedł do Ive, usiadł w jej fotelu i zarzucił nogę na nogę. Margo stanęła za jego plecami. Kiwając się lekko, tępo patrzyła na zebranych w pomieszczeniu.
– Co my tu mamy? – powiedział pierwszy oficer. – Nawigatorzy zostają. Mike, gdzie twoja wolna wachta?
– Chyba wszyscy tu są – wymamrotał Fox, rozglądając się. – No tak, wszyscy tu są.
– Kierowanie ogniem też zostaje – skinął głową Borowski. – Pozostali won.
Kibice, wymieniając szeptem komentarze, ruszyli do wyjścia. Na twarzach nie było jednak widać rozczarowania. Pewnie – wyścig przepadł, ale w zamian niewątpliwie szykowało się coś ekstra.
– Uwaga – zaczął pierwszy oficer – zawody trwają, ale już bez żartów. Starsi nawigatorzy zajmują miejsca prowadzących. Kanonierze, daj im po dwóch strzelców na główny kaliber. Hej, sierżancie, jak was tam…
– Sierżant Di Lanza, panie commanderze, sir! – ryknął od progu technik.
– Masz na imię Ettore, tak? Pamiętam. Chodź tu, Ettore, przestroić sterowanie. Oto dysk z instrukcjami, proszę.
– Tak jest, sir! – wykrzyknął zarumieniony z przejęcia chłopak. – Proszę o minutę czasu, panie commanderze, sir!
Ive, pocieszająco klepnąwszy Christoffa w ramię, zajęła jego miejsce i z daleka puściła oko do rozczochranej i dziko strzelającej spojrzeniami Margo. Ta wydęła wargi i przez ramię rzuciła pełne nienawiści spojrzenie na ZDO. Borowski, obserwujący, jak Di Lanza odprawia czary w głównym bibliotecznym procesorze, od razu obejrzał się, wyczuwając jakimś cudem spojrzenie Falzfein.
– To nie jest, rzecz jasna, moja sprawa – powiedział wyczulony ZDO – ale tak, Margo, możesz się gapić na swojego męża. Na mnie nie warto marnować podobnych spojrzeń.
– To forma treningu – odparowała Margo.
– Ja ci zaraz urządzę trening w warunkach polowych – obiecał Borowski. – Z wyjściem na atak i manewrami unikowymi. Ja ci zaraz nawrzucam takich danych wejściowych, że żaden wibrator ich nie zastąpi.
Co się tu dzieje? – pomyślała Ive. – Czy on ją z łóżka wyciągnął? Po co prowokuje? Przecież ona wyraźnie nie czuje się dobrze. I w ogóle po co ta sprzeczka przy młodszych stopniem…
– Ty, pierwszy, lepiej nie majtaj jęzorem – poradziła Margo Falzfein lodowatym tonem. – Nie jesteśmy w szkółce. I nie otwieraj pierdolnika. Lepiej przełknij ślinę.
– Proszę o wybaczenie, pani kapitan – zaskakująco łagodnie powiedział Borowski. – Przepraszam za ten nietakt.
Po chwili, widząc, że jej rozjuszenie wcale nie rozchodzi się po kościach, dodał:
– Jeszcze raz przepraszam. Ale w ciągu ostatnich dziesięciu minut dwukrotnie pani ignorowała rozkaz przełożonego i starszego stopniem. W cynicznej formie. Mam panią podać za to do medalu?
– I tak nie możesz – oświadczyła Margo. – Ani podać, ani zadać, ani wystawić, ani postawić. Impotent jeden. – Fuj, pani kapitan! – uśmiechnął się pierwszy oficer. Ten uśmiech nie zapowiadał jednak niczego dobrego. Młodsi nawigatorzy wciągnęli głowy w ramiona.
– Kochani, nie podkręcajcie się, dobra? – poprosił Fox, ostrożnie kładąc dłoń na ramieniu ZDO. – O co wam, do licha, chodzi?
– Bo czego się wypindrza! – atakowała Margo Falzfein. Miała dziwne, szklane spojrzenie. Widać było, że nie panuje nad sobą. – Zaproponowano mu, niemal pod nos mu podsunęli, a ten…
– Zamilcz, kapitanie – polecił Borowski, ciągle nie podnosząc tonu.
– Pocałuj mnie w dupę, commander! – odpowiedziała Margo.
– Wyjdźmy, proszę! – zaproponował pierwszy oficer czule, niemal mrucząc jak syty kot.
– Czy wyście, astronauci, powariowali? – zdziwił się kanonier, mocno chwytając Borowskiego za kołnierz.
– Starsi oficerowie za mną! – rozkazał ten, wyrwał się z uchwytu Foxa i szybko wyszedł z biblioteki.
– Jemu po prostu nie stoi! – wyjaśniła Margo Falzfein, a by zabrzmiało to bardziej przekonująco, przycisnęła dłoń do piersi.
Grubas popatrzył na nią z wyrzutem, pokręcił palcem przy skroni i opuścił pomieszczenie. Ive bez słowa ruszyła za nim.
Na korytarzu Borowski stał oparty o ścianę i patrzył w sufit.
– Co jest, Jean Paul? – wyszeptał Fox.
– Zaczynamy tracić ludzi – powiedział wolno pierwszy oficer. – Dwukrotna odmowa wykonania rozkazu. Dwukrotna. Tutaj musiałem ją zaciągnąć za rękę. A ta… suka…
– Czy ty jej w czymś przeszkodziłeś? – zapytał kanonier. – Mam na myśli, że zdjąłeś z narządu?
Stojąca obok nich Candy poczuła, że się rumieni.
– Przecież w ogóle z niego nie schodzi – machnął ręką Borowski. – Oczywiście, to nie moja sprawa, ale gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że onanizm na bojowych okrętach powinien odbywać się pod kontrolą lekarską. Zwłaszcza w przypadku ryczących trzydziestek. Przepraszam, Ivetta. Zmęczony jestem. Och, przecież Linda mnie uprzedzała…