Выбрать главу

– Linda też nie jest święta – zauważył Fox. – Psycholog…

– Linda jest w porządku, absolutnie – pokręcił głową ZDO. – A Margo nie. Ona już nie może służyć. Nie chce i nie może.

– I nie będę – leniwie wycedziła Falzfein, wychodząc na korytarz i biorąc się pod boki. – W każdym razie nie z tobą.

– Przestań! – Borowski odwrócił się. – Co ja mam do tego? Idź, Margaret. Pakuj się. Za dwie godziny czekam na ciebie przy głównej śluzie. Z przyjemnością szarpnę dźwignię i popatrzę, jak cię zmyje w dół.

– Ach, biedaku! – westchnęła ta z rozczarowaniem. – A ja myślałam, że mi przynajmniej w pysk spluniesz. A tobie naprawdę nie stoi.

– To już nie jest ważne. Ważne, że idziesz pakować manele.

– Chciał mnie wydymać, ale mu nie stoi – oświadczyła w przestrzeń i prychnęła.

Z dolnej wargi spłynęła jej gęsta ślina i zawisła na kołnierzu. ZDO popatrzył na Margo ze smutkiem i znowu się odwrócił.

– Sram na waszą służbę – bez emocji powiedziała Falzfein. – I na waszego „Skoczka”, któremu też nie stoi.

– Milczeć! – rozjuszył się Fox. – Spadaj stąd!

– A ty jesteś pedałem – oświadczyła Margo. – Tobie też nie stoi. A ty, Ivetta, jesteś zwyczajną idiotką.

– Kapitan Falzfein! – Borowski ciągle patrzył w ścianę. – Rozkazuję pani iść do kajuty i spakować swoje rzeczy. W śluzie za dwie godziny. W przeciwnym wypadku usunę panią z pokładu siłą.

– Zwyczajna idiotka – powtórzyła Margo. – Przecież wszyscy wiedzą, że cię pieprzy cała twoja wachta. A potem o tym opowiada. Czyżbyś myślała, że ktokolwiek o tym nie wie? Nikomu tu nie stoi. I wszyscy oni ciebie pieprzą. I kończą, i kończą… Nie cieknie ci z uszu?

– Kapitan Falzfein! – powiedział ZDO. – Jeszcze pięć sekund i wzywam dyżurną wachtę.

– Walą ją na trzy wały – spiskowym szeptem oświadczyła na ucho Foxowi Falzfein. – I kończą, i kończą. A z niej już wycieka…

– Kanonier zadygotał i nie bez trudu wsadził ręce do kieszeni. Miał na sobie speckostium i kosztowało go sporo wysiłku woli, by nie uderzyć tej wariatki. To, że dotąd była uczciwym i niezawodnym towarzyszem walki, przestawało mieć znaczenie. Ale w tej sytuacji jedno uderzenie mogło skończyć się dla Margo tragicznie. Nawet jeśli byłby to tylko policzek.

Borowski przełączył mikrofon na piersi.

– Grupa awaryjna do mnie – powiedział do kołnierzyka.

Ive stała skamieniała. Niczego bardziej nie pragnęła, jak uciec z tego miejsca, ale pierwszy oficer trzymał ją z tyłu za pas. Pewnie sam nie wiedział, co ma zrobić z rękoma.

– Ciekawe… – Margo usiłowała spojrzeć Candy w oczy. – Ciekawe, jak to jest, kiedy kończą w tobie we wszystkie dziurki? Czy cieknie potem z ciebie? A w tyłeczek to boli? I czy nie budzi w tobie wstrętu ssanie? Łykasz potem, Ivetta, co?

– Wy idźcie sobie na razie – powiedział Borowski, puszczając Kendall. – Macie pół godziny na relaks. Ja sobie poradzę.

– Nie idź! – syknęła Falzfein, stając im na drodze.

Ive, nie patrząc na nią, cofnęła się pod ścianę. Fox zasłonił Ive ramieniem.

– Opowiedz, jak to smakuje! – poprosiła Margo. – Nie ciągnie na wymioty?

– Aleś ty głupia! – bąknął kanonier. Nagle twarz mu się rozjaśniła i rozciągnęła w uśmiechu. – Przecież… Ale numer! Candy, nic jej nie opowiadaj.

– Niech umrze nieświadoma, płonąc z ciekawości – dodał Borowski, włączając się do gry. Nie było to przesadnie etyczne w stosunku do ciężko chorego człowieka, ale on i Fox już nie mogli się powstrzymać. Nie mogli dać Margo klapsa, ale byli gotowi doprowadzić ją do histerii.

– Michael, chodźmy już… – cicho odezwała się Ive.

– Oczywiście, słoneczko – powiedział grubas, obejmując ją w pasie i prowadząc po korytarzu w stronę pokładu mieszkalnego. Falzfein odprowadziła ich drapieżnym spojrzeniem i ruszyła już za nimi, ale chwyciła ją za rękę wzmocniona speckostiumem żelazna dłoń Borowskiego. W tym momencie Margo wydała z siebie dziki wrzask i rzuciła się, by rozerwać ZDO na strzępy.

Obok Candy i Foxa z łoskotem przemknęła awaryjna drużyna – pięciu w speckostiumach, obwieszeni różnokalibrowym sprzętem. Ive nie wytrzymała, zawisła na grubej szyi kanoniera i rozszlochała się.

* * *

Borowski znalazł Ive i Foxa na SDO, ciemnym i pustym z powodu orbitalnego dryfu. Master-nawigator Kendall zalewała się łzami, a kanonier uspokajał ją w miarę sił. Wyraźnie jednak zaczynało mu ich brakować.

– Daj sobie spokój, Candy – powiedział Borowski. – Przecież ona oszalała, czy można się na nią gniewać?

Ive przytaknęła skinieniem głowy i rozryczała się na głos. Mężczyźni, wymieniwszy spojrzenia, odeszli do kąta.

– No? Jak tam nasza Margo? – zapytał Fox.

– Złamała ząb.

– Komu?

– Sobie. Chciała gryźć, s-suka… – Borowski pokazał kanonierowi swój prawy rękaw. Na miękkiej powłoce speckostiumu wolno rozpełzała się kawerna.

– Ale jak było naprawdę? – przycisnął starszego oficera Fox. – Społeczeństwo ma prawo wiedzieć.

– Nic nie było. – ZDO opuścił wzrok. – Wywołałem ją przez interkom – wyjaśnił. – Mówię: Idziemy do biblioteki. Ona pyta się: Po co? Ja: Będziemy pracowali. Ona znowu: Po co? Ja mówię, że zmieniły się dane wyjściowe, Raszyn kazał. Wasze amatorskie wyścigi zmienimy w bojowy trening. Przerabiamy skok na Marsa…

– A po-o co-o? – zainteresowała się pochlipująca Ive.

– Nie podsłuchuj – powiedział grubas. – Lepiej się zrelaksuj. Słuchaj, Jean Paul, rzeczywiście po co?

– Znowu wojna? – spytała z niepokojem Kendall.

– Jaka znowu, w dupę, wojna… – Borowski podszedł do pulpitu starszego nawigatora, przy którym płakała Ive, i uspokajająco poklepał ją po ramieniu. – Taka tam operacja komercyjna. Piraci kradną Marsjanom rudę spod nosa. Skaczemy na północny biegun, obrabiamy powierzchnię, zwalimy parę ciężarówek, osłonimy desant… Wyluzuj, Candy.

– Akurat da się z wami wyluzować… – wymamrotała Ive i wyjęła spod pulpitu paczkę papierowych chusteczek higienicznych.

Pierwszy oficer, służbowo zainteresowany, przykucnął i zerknął pod panel sterowniczy.

– Co wy robicie z tymi chusteczkami? – zapytał, błyskawicznie przechodząc na właściwy sobie podejrzliwy i nieprzyjemny ton człowieka odpowiedzialnego za zaopatrzenie jednostki. – Pojemnik już pusty. Jecie je czy co?

– Nie… Wpychamy sobie… do dup… – odparła Kendal, wydmuchując nos.

– Niczego już nie ma – mamrotał pod nosem Borowski. – Zapasy: zero, paliwo: tyle o ile, uszczelki nie trzymają, ludzie ledwo żywi… Ja chcę znowu do wariatkowa, tam wszystkiego było w bród.

– Wiesz co – poprosił Fox – wariatkowo sobie daruj. Jesteś na „Skoczku” jedyny, któremu tam się podobało. Zatrzymaj to dla siebie.

Milcząca Ive zwijała chusteczki i pojedynczo wrzucała je do utylizatora.

– No i co było dalej? – zapytał po chwili kanonier. – Z Falzfein.

– Co? Aa… mówię jej, że zaraz po nią przyjdę, skoro ona tak… Przyszedłem. No a ta mówi: I tak nie pójdę. Nie będę. Ja do niej: Margo, coś ty, zgłupiała?! Przecież jakoś jak na razie nie widziałem twojej prośby o dymisję. Więc biegiem marsz na posterunek. Skokami! Ale widzę, że panienka coś jakby nie tego… Spojrzenie… Niech to! Co robić? Nie wiem. I nagle ona sama odwraca się do drzwi… Dobra – myślę – udało się. Ale się nie udało. Nie wiem, co ją tak zafiksowało na seksualnym gruncie?…

– Zapytaj Lindę Stanfield – poradził Fox. – Jest przecież naszym głównym specem od psychoz seksualnych. Szkoda tylko, że sama ciągle ma psychozę za psychozą.

Ive znowu chlipnęła.

– Przestań już, Candy! – zniecierpliwił się grubas. – Czego chcesz od kobiety, która przez całe życie nie miała ani jednego normalnego faceta? Takiego, żeby nie tylko dla seksu, ale też i dla uczucia?