Выбрать главу

– A potem… Potem zasnąłem – zeznał Issiah i rzeczywiście zasnął, zasnął pomimo tego, że znajdował się w hipnotycznym transie.

– Nic więcej nie pamięta. – Pokręciła głową Linda, odrywając się od monitora i patrząc na Raszyna z niemym pytaniem w oczach. – To znaczy… Powiedzmy tak: ta istota posiada pełną pamięć porucznika Meyera. Który zobaczył światło i zasnął.

Admirał przetarł twarz dłonią.

– Żadnych szans? – zapytał.

Kapitan Stanfield popatrzyła znowu w monitor, potem wstała, podeszła do Issiaha i zaczęła zdejmować z jego głowy kontakty hipnorekordera.

– Wszystko skasowane – powiedziała. – Nie, może coś tam ma zapisane, ale najprawdopodobniej w takim języku, jakiego my na razie nie potrafimy odczytać. Zgadłam, co, driver?

Natknęła się na tę informację przypadkowo. Coś jej nie pasowało w opowiadaniu Issiaha o tym, jak kręcił się nad Pasem. Poprosiła go wtedy, by przypomniał sobie szczegóły. A ten opowiedział jej, jak piątej doby zobaczył zagadkowe światło. Zobaczył i zasnął.

Essex podrapał się po starannie wygolonym podbródku. Westchnął tak, że Raszyn rzucił mu przez ramię pełne wyrzutu spojrzenie.

– Ile Abraham będzie jeszcze leciał na Cerbera? – zapytał. – Ze dwa tygodnie?

– Piętnaście dni.

– Poślij mu rozkaz. Jak zobaczy światło, niech nie zasypia, a wypieprza stamtąd pełnym gazem. Niech nie próbuje się wpatrywać ani odkrywać, jasne? Ma natychmiast wiać.

Tyłek kiwnął twierdząco głową i ponownie westchnął.

– Obcy? – zapytała Linda, podnosząc Issiahowi powiekę i patrząc w źrenicę.

– A kto to wie? – uchylił się od odpowiedzi Raszyn.

– No bo kto inny by mu rozkazał zapomnieć o tym przypadku…

– Może to ktoś w admiralicji? Wiesz coś o eksperymentach z klonowaniem? Czy są dalej prowadzone?

– Nie mam pojęcia, szefie.

– Tym niemniej wzorzec DNA każdego astronauty leży w banku danych. Teraz wyobraź sobie takie coś: zniknął okręt. Wujek Gunnar wydaje polecenie swojemu kontrwywiadowi. Ten hoduje nowego Issiaha Meyera zamiast zabitego, tworzy miłą dla ucha legendę, nawet ją utajnia dla większego prawdopodobieństwa… Nie, dalej nic nie pasuje. Po co wtedy to światło?

– Właśnie, po co?

– Proszę posłuchać, Lindo. Nie da rady pani wypatroszyć mu czerepu i wyciągnąć wszystkiego, co tam siedzi? – zainteresował się Essex. – Mam na myśli, no, jakąś tam ingerencję chirurgiczną.

– To nie moja kompetencja – pochmurnie powiedziała Stanfield. – Być może neurochirurg coś powie, ale jak na mnie to już za dużo. Poza tym raczej nic z tego nie będzie. Nasza chirurgia ciągle traktuje mózg jak komputer. A to, co pan proponuje, to najbardziej prymitywne i brutalne potraktowanie komputera, jakie tylko można sobie wyobrazić.

– Kto ci powiedział, że Obcy są mądrzejsi od nas? – zapytał Raszyn.

– Czyli jednak Obcy, tak? – ożywiła się Linda.

– Przecież mówię, że nie mam pojęcia… Może…

– Mądrzejsi od nas czy nie, ale robią wszystko inaczej – wtrącił już rozsądniej Essex. – Jakkolwiek byśmy szperali w tym jego móżdżku, guzik z tego będzie. Szukać będziemy nie tego, co trzeba, i pewnie nieodpowiednimi metodami… Samo podejście nie takie. Jestem pewien.

– Drodzy panowie! – Linda nagle usiadła. – Czy ktoś tu ma pojęcie, o jakim bezsensie rozmawiamy?

– A czego się spodziewać po wariatach? – wzruszył ramionami admirał. – W końcu jesteśmy astronautami… Stały stres, trauma goni traumę, już nie mamy miejsca na pieczątki od lekarzy.

– Na mnie już dziesiąty rok czeka szpital – zupełnie poważnie poparł go Tyłek. – Jak tylko pójdę na emeryturę, od razu się położę.

– Przestańcie sobie robić jaja! – machnęła ręką Stanfield. – Takich wariatów jak wy jest pełno we flocie. Każdy ma jakąś traumę. A poza tym wszyscy już na starcie byli nie za bardzo. Do tego problemy seksualne… Panowie, czas się żenić. Każdy powinien mieć babę i normalny dom. Wszystkie problemy jak ręką odjął. Bo kiedy zaczynacie myśleć o Obcych…

– Dobra, dość – polecił Raszyn. – Jesteś zawodowcem, za Margo podziękujemy ci oddzielnie, ale co się tyczy Obcych, to, kochana, po prostu nie twoja sprawa. Jasne?

– Tak, sir – nadąsała się Linda. – Za Margo proszę mi nie dziękować, raczej odebrać licencję.

– Na nic nam taki balast – admirał, nie wiedząc o tym, powtórzył słowa Borowskiego wypowiedziane godzinę temu na korytarzu. – Psychopatka przy kierownicy to utrata zdolności bojowej. Nasza pani psycholog spowodowała tylko zaostrzenie stanu – wyjaśnił Esseksowi. – Rozumiesz, że nie mogę usunąć kogoś ze stanu osobowego tylko dlatego, że podejrzewam u niego chorobę.

– A ja bym mógł – twardo oświadczył Tyłek. – Ja jestem dobry.

– Ty to pewnie byłeś dobry wujek, kiedy usuwałeś Wernera, co? – przypomniał sobie Raszyn. – Jesteś pewien, że nikt ci nie podsunął tego pomysłu?

– Jestem pewien. Pamiętam go świetnie. Jak miałbym zapomnieć drugiego Rosjanina? Poza tym wiadomo: „von Rey”, zanurzenie w Jowisza… Klasyka. Nie, Aleks, wybacz, ale pamiętam wszystko świetnie. Naprawdę nikt go nie chciał wziąć do załogi. Ty też.

– My byliśmy wtedy… jakby skłóceni… – przyznał skonfundowany admirał. – No bo wiesz, ja go wprowadziłem we flotę i tak dalej. Oczywiście, nasze stosunki nie były służbowe, raczej jak ojca z synem. Ale po incydencie z Jowiszem Andrew bardzo długo leżał w szpitalu, a potem miał jeszcze rok urlopu i wrócił na górę inny niż ten, którego znałem. Dlatego nie usiłowałem go trzymać przy sobie. Niech sobie polata – pomyślałem – na różnych okrętach, niech nabierze doświadczenia. Ale do niego przykleił się pech, chociaż nawet nie wiem, dlaczego niby pech! Przecież zawsze wychodził z tych historii cało…

– Przepraszam, sir, w jakim szpitalu leżał Werner? – wtrąciła się Linda. – W mojej specjalności?

– A w jakich szpitalach leży się tak długo? – odpowiedział pytaniem na pytanie Raszyn.

– Tak myślałam – skinęła głową Stanfield. – Rzeczywiście, fartowny facet. Nieźle go poreperowali. Słusznie mu się należy romans z Candy.

– Tak? – zdziwił się admirał. – Cóż… To dobrze. Żeby tylko nie zaniedbywał służby. Bo roboty ma od cholery… – Popatrzył znacząco na Esseksa i ten pokiwał głową, że niby rozumie. – Phil, musisz odkupić swoją winę. Skołuj facetowi kapitana, co?

– Pomyślimy – obiecał Tyłek. – Wyrok w zawiasach. Trudny przypadek, ale nie beznadziejny.

– Dobra – powiedział Raszyn. – Pogadaliśmy, zrelaksowaliśmy się, a problem jest dalej przed nami. Czyli leży. – Skinął w stronę ciągle śpiącego Issiaha. – Co mamy zrobić z naszym przyjacielem? W kontekście najnowszych odkryć. Przypuśćmy, że co do tego, że to klon, jesteśmy niemal pewni. Ale kto go wyhodował? Czy jego obecność w sztabie jakoś nam zagraża? Kupa pytań, co, Phil? Jołki-połki, nie mogę uwierzyć, że nie jest człowiekiem.

– Bo jest, sir – oświadczyła Linda. – Sztucznym. Nie wszyscy się rodzą z mamusi i tatusia. I wie pan co, myślę, że to jednak robota admiralicji.

– A światło? – przypomniał dowódca.

– No tak… To nie pasuje…

– Będziemy musieli się go jakoś pozbyć – mruknął Essex niedbale, pewnie by nikt nie domyślił się od razu, że żal mu tracić własnego adiutanta. Dlaczego, u licha, nie padło na Mosera?! – Niechby sobie był klonem, pieprzyć to. Przecież sensowny z niego oficer. Gorzej mieć pod nosem szpiega admiralicji… Ale skoro to gość, który zobaczył światło sfer niebieskich…

– Może przeżył jakąś iluminację, jakiś religijny hopsztos? – zapytała z nadzieją w głosie Linda. – Panowie, przecież jesteście ludźmi wykształconymi…

– Phil jest wykształcony – przypomniał sobie Raszyn. – Podobno czytał Biblię.

– Odczep się – poprosił Tyłek. – Nie czytałem Biblii. Przeglądałem tylko obrazki. I nikomu nie radzę. Bardzo szczegółowa historia przelewu krwi. Wszyscy się zabijają i składają z siebie ofiary. Przez ponad połowę księgi. A reszta o tym, jak Żydzi ukrzyżowali Chrystusa. Z wszystkiego morał taki, że Bóg jest miłością.