Выбрать главу

– Dziwni ci nasi przodkowie… – westchnął admirał.

– Są też przykłady pozytywne – dodał Essex. – Nawet bardzo pozytywne. Ale wszystkie jakieś posępne, z wyraźnym odcieniem psychopatii. I niewiele tego jest, szczerze mówiąc.

– Więc co robimy z Issiahem? – zapytał Raszyn.

– Jak to co? Oddajcie mi go – niemal z chciwością w głosie zaproponował Tyłek. – Ja to wyjaśnię. Nie przejmuj się, Aleks, długo już nie pożyje. – Westchnął. – Załatwimy go po cichu, a potem zrobimy sekcję i wyjaśnimy, czyja to robota: nasza czy Obcych. Lindo, kochanie, może go pani tak obudzić, żeby niczego nie skapował?

– Tak, sir. Ale lepiej nie tu. Moglibyśmy zmontować jakąś naradę czy coś takiego? A ja mu wmówię, że od dawna siedzi obok pana i myśli o swoich sprawach, dlatego nic nie zapamiętał.

– Nie ma problemu – powiedział admirał. – W takim razie wzywam ochronę i niech go wloką do mnie. Dziękuję, Lindo. Nigdy ci tego nie zapomnę.

– Niech pan lepiej zapomni o Obcych – poradziła fachowym tonem psycholog pokładowy. – Wyjdzie to panu na zdrowie.

Raszyn wstał i podszedł do drzwi.

– O Obcych to ty masz zapomnieć – powiedział zimnym tonem. – Jasne?

– Tak jest, sir! – skinęła głową Linda. – Rozumiem, sir.

– Nie, nie rozumiesz. To był rozkaz, kapitan Stanfield.

– Przepraszam, sir – powiedziała poważnym tonem, wstając i przyjmując postawę zasadniczą. – Mam zapomnieć o Obcych, sir.

– No, tak lepiej – uśmiechnął się dowódca. – Idziemy, Phil.

– Moim zdaniem, jednak się kiedyś spotkaliśmy, Lindo – zagruchał na odchodnym Essex, ściskając jej dłoń i znacząco patrząc jej w oczy. – Cóż, miło mi było z panią pracować. Nie chce pani odwiedzić „Gordona” kiedyś, gdyby się pani nudziła? Była już pani kiedyś na naszych WMO? Jest tam na co popatrzeć. Megadestroyer to całe miasto…

– Przy okazji z przyjemnością, sir.

– A zresztą nie żegnam się, przecież pani idzie z nami? Wspaniale, wspaniale…

W korytarzu było już znacznie mniej ludzi. Z ochroniarzy Tyłka została tylko trójka i wszyscy goryle mocno zbledli, odkąd widział ich ostatnio.

– Co się stało? – zapytał Essex, widząc, jak przerze dły ich szeregi. – Gdzie reszta?

– Dowódca zemdlał, panie kontradmirale, sir – zameldował ponuro jeden z jego drabów. – Coś z sercem. Dwaj nasi zatargali go do lazaretu.

– Co mu się stało? – Tyłek nie mógł wyjść ze zdziwienia.

– Borowski go wykończył – poskarżył ochroniarz.

Essex z wyrzutem popatrzył na admirała.

– Wspaniały facet – powiedział z dumą Raszyn. – Zajebie nawet umarłego. Nie rozstrzelał jeszcze przypadkiem mojego nawigatora?

– Przygotowuje się. Chciał nas do tego zmusić. A nam nie wolno, my jesteśmy podwładnymi szefa sztabu. Proszę powiedzieć to commanderowi Borowskiemu, sir, bo on uważa, że nie jesteśmy ludźmi…

– Jak dzieci! – westchnął admirał. – Wszyscy ochroniarze są tacy infantylni. Tylko by się w wojnę bawili. Prawdziwe działania bojowe przechodzą im koło nosa, dlatego nigdy nie dorastają. Powie człowiek coś głupiego, a im już serduszko wysiada. Czy wy, durnie – zwrócił się do goryli – znacie w ogóle regulamin? Czytać jeszcze umiecie? Jaki, w dupę, może być rozstrzał na górze?

– Przecież stan wojenny… – zaoponował słabo któryś z ochroniarzy.

– Do karceru – podsumował Raszyn. – Na obcięte racje i każdy ma dostać regulamin. I póki nie wykujecie na blachę, nie pokazywać mi się na oczy.

– Posłuchaj… – Tyłek pociągnął admirała za rękaw. – Masz tu swoich dwóch łebasów, z nimi się baw. Moich zostaw.

– A czy ja ich dotykam? – uśmiechnął się dowódca. – Przecież wiesz, co się dzieje, kiedy dotykam. Dobra, wy tam, pluton egzekucyjny! Na razie popracujcie w charakterze tragarzy. Idźcie do kajuty, bierzcie kapitana Meyera i ciągnijcie do mnie. A do karceru potem.

Ochroniarze z pogrzebowymi minami powlekli się do gabinetu Lindy.

– Okrutny z ciebie facet, Aleks – powiedział Essex z udawaną surowością. – Co tu dużo mówić, Rosjanin.

– Yhy – skinął głową admirał. – Na dodatek sprzedałem Żydów Arabom, a resztę globu Chińczykom. I pozabijałem wszystkich Marsjan.

– Że też się wyrobiłeś z tym wszystkim! – Tyłek wybuchnął śmiechem.

* * *

Na przeformowanie Grupy F z pozycji orbitalnej w szyk marszowy zazwyczaj potrzebne były dwie godziny. Tym razem udało się dokonać tego w półtorej. Nawet szeregowcy wiedzieli, że operacja może być ostatnią (co prawda na okrętach mówiono: jeszcze raz i koniec), dlatego wszystko szło gładko, bez żadnych kiksów. Z pewnym opóźnieniem na końcu szyku ulokował się niezbyt zwrotny desantowiec i Raszyn, którego niemal wykończyły jego niezręczne manewry, dał rozkaz startu.

Dowództwo na dole żądało dynamicznego działania, rachuba Esseksa otrzymała kupę forsy, rozpędzano się więc na boosterach, co w normalnej sytuacji rozwaliłoby budżet grupy. Marsjańskie ramię, i tak uważane za krótkie, tym razem skróciło się do jedenastu dób.

Podczas rozpędzania panowało sześciokrotne przeciążenie. Ponieważ i tak wszyscy chodzili w maskach, Raszyn polecił, by każdy poza tabliczką na piersi miał również na plecach wypisane nazwisko. Admirałowi pomógł w tym Fox i oczywiście plecy dowódcy ozdobił wielki napis Raszyn, czego ten nawet najpierw nie podejrzewał. Ale następnego dnia zobaczył w korytarzu plecy kogoś o nazwisku Fuckoff i coś zaczął podejrzewać. Zbiórka załogi pozwoliła wykryć jeszcze dziesięć nazwisk-przekleństw, jedną panienkę o imieniu Candy oraz mężczyznę, który na piersi miał właściwe Comm. Fox, a na plecach Kanonier. Admirał zaczął opieprzać bractwo, ale kiedy dowiedział się, co sam nosi z tyłu na speckostiumie, uspokoił się nagle. Oczywiście kazał zlikwidować wszelkie Fuckoffy, Shitheady i Donnerwettery, ale to był koniec jego szykan.

Życie astronautów podczas rozbiegu szczególnie się nie zmieniło, zwyczajna sprawa. W czasie walk nieraz chodzili w maskach po dwa – trzy miesiące, a przy sześciu G w speckostiumie można było nawet tańczyć. Tylko Borowski, który nawet w bojowym stroju astronauty czuł się przy takich obciążeniach niedobrze, już drugiego dnia oszalał i korzystając z tego, że z basenu spuszczono wodę, posłał techników Wernera do cyklinowania dna ultradźwiękami. Andrew, odpoczywający w kajucie po wachcie, odkrył nadużycie władzy dopiero w chwili, kiedy podwładni zdarli już dwa milimetry pokrycia. Ogromny czerwony członek po tej operacji rozjarzył się tak wspaniałą barwą, że technicy zapragnęli kontynuować prace. Borowski siedział na słupku, zwiesiwszy nogi w dół, i bluzgał przekleństwami we wszystkich znanych sobie językach.

Werner roześmiał się, po czym poszedł dalej spać. Dwie godziny przed startem zameldował admirałowi, że wszystkie prace dotyczące unieszkodliwienia sabotujących i podsłuchujących urządzeń na pokładzie „Skoczka” zostały zakończone. Raszyn z zadowoleniem klepnął Andrew w ramię i pozwolił udać się na spoczynek. Werner zerknął jednak na zegarek. Niewiele myśląc, poszedł do Ive.

– Ach… – sapnął i odetchnął, widząc, że Candy jest w szlafroczku i nie wybiera się na wachtę. – Tak się bałem, że zaraz pójdziesz… Kochana! Jak ja się stęskniłem!

Ive objęła Andrew i przylgnęła twarzą do jego piersi.

– Ja też – powiedziała. – Ale niepotrzebnie się cieszysz. Idziemy na boosterach, zaraz to ogłoszą. Raczej nie da się kochać.

– Ile mamy czasu? – rzeczowo zapytał technik, rozpinając kombinezon. – Zdążę ci powiedzieć, jak cię uwielbiam?

– Językiem migowym? – Kendall jednym ruchem zrzuciła szlafrok i Werner omal się nie rozpłakał z powodu fali nieoczekiwanej czułości. Ta kobieta nie była po prostu piękna, ona była stworzona specjalnie dla niego. Właśnie dla niego. A on urodził się, żeby jej służyć, być jej wiernym, marzyć o tym, by mieć z nią dzieci, a może nawet poprosić ją o rękę i zaproponować swoje serce, jak to się robiło w przeszłości.