Выбрать главу

– Żołnierz, co pełni służbę z poważaniem, czyta regulaminy przed spaniem – zadeklamował admirał. – A rankiem, oczy przecierając, zaczynasz dzień, regulamin czytając… Chyba że jesteś admirałem…

– Można pytanie, driver – zapytała Candy, ignorując aluzję.

– Nawet osiem. Ale najpierw mi powiesz co trzeba. Szkoda ci czy co? Nie możesz ukoić starca?

– Panie admirale, w czasie pańskiej nieobecności nic szczególnego nie wydarzyło się. Dyżurny nawigator kapitan-porucznik Kendall, sir – leniwie odbębniła Ive. – I wcale nie jest pan starcem.

– Jeśli mówię, że jestem stary, to znaczy, że jestem. Dobra, co u ciebie?

– Sir, czy nikt panu nie powiedział, że jeszcze kilka miesięcy takiego burdla, jak mamy teraz, i już nie będziemy w stanie walczyć?

– Wiesz co, Candy, chyba naprawdę zapomniałaś, że jestem admirałem.

– Sir, ludzie nie chcą już dłużej służyć. Nawet gorzej – nie mogą. I nie mają alternatywy. Ja, kiedy byłam ostatni raz na dole, nie zaryzykowałam i nawet nie wychyliłam nosa poza bramę bazy. Bałam się, że Ziemianie zrobią mi jakieś ziaziu. Słyszał pan, że jedna dziewczyna z desantu została zgwałcona i zabita?

– Potem ją bardzo zręcznie nadziali na piorunochron – przypomniał Raszyn. – A na brzuchu miała wypalone murderer. Widziałem to. A czego oczekiwałaś? Że ją wykąpią w szampanie? Morderca to morderca.

– Sir, ja pana nie rozumiem – powiedziała pozbawionym nadziei głosem.

– Przecież mówię ci, dziecko, że jestem tylko admirałem.

– Proszę mi to wyjaśnić, sir.

– Wiem sto razy więcej niż ty. Ze szczegółami. Poza tym nie tylko wiem, co się dzieje, ale domyślam się po co. Nas, ciebie i mnie, chcą usunąć z tego świata. Rozkładają flotę od wewnątrz i, jak widać, to jest bardzo efektywna metoda. Jesteśmy już niepotrzebni, rozumiesz?

– Och… – westchnęła Ive. – To co możemy zrobić, sir?

– Czekać – powiedział twardo admirał. – Siedzieć i czekać mojego rozkazu.

– A ja czuję – wymamrotała – że długo tak nie wysiedzimy.

* * *

– No co, Andriej. – rzucił Raszyn zamiast powitania. – Jak się czuje nasz „Mahdi”?

– Kto? – zdziwił się Werner.

– Trzeba znać klasykę – powiedział z wyrzutem admirał. – Siadaj.

– Dziękuję. – Technik usiadł naprzeciwko dowódcy i zmrużył jedno oko, usiłując coś sobie przypomnieć. – Mahdi to Paul Atrydes, tak?

– Uhum – przytaknął Raszyn. – Nasza wspaniała Grupa F bardzo szanuje folklor ludowy. Też sobie dobrałem pomocników, żebym ich tak jeszcze przez wiek nie widział! Szukałem mądrych i oczytanych, a teraz czasem łapię się na myśli, że może lepiej, gdyby wszyscy tu byli tępi i niewykształceni. Szczególnie sztab – to jeden wielki stres. Codziennie jakiś młody talent zaczyna wyrafinowanie dowcipkować. Powie ci taki kilka słów z mądrą miną i mruży gały, jak – nie przymierzając – ty w tej chwili. Pozostali zaś pośmialiby się chętnie, ale trochę im niezręcznie ze starego człowieka…

– Oleg Igoriewicz, kto panu powiedział, że jest pan stary? – zdziwił się szczerze Werner.

– Nie musi mi nikt mówić, mam takie poczucie – powiedział admirał i pomachał dłonią w powietrzu, jakby pospiesznie lepił niewidzialną abstrakcyjną rzeźbę. – Wiesz, po tej paskudnej sytuacji przy Jowiszu… Przez pierwsze dni, kiedyśmy wrócili do bazy, wychodziłem dopiero z szoku i nawet czułem się jakiś podminowany. A potem… Jakoś wymiękłem. Wykończyłem się, Andy, rozumiesz? I tak ciągnę dziesięć lat w tym stanie. Dobra, co tam u ciebie? Jakie nowiny?

– Wysłałem wszystko. – Technik wskazał podbródkiem terminal.

– Tak? Jakoś nie zauważyłem. – Raszyn przysunął się do monitora, ale nim zdążył dotknąć kontaktów, Werner pochylił się i położył na pulpicie kawałek białej tkaniny. Admirał opuścił wzrok i zmarszczył czoło.

Werner potrafił pisać ręcznie. Właśnie pisać, a nie podpisywać się. Dość rzadka umiejętność, spotykana raczej u naukowców czy reprezentantów małych narodów z gasnącą kulturą. W załodze „Skoczka” było troje alfabetów. Raszyn dobrze pisał po francusku i po rosyjsku, Linda też dość znośnie smarowała angielskie słowa, a Borowski zapewniał, że spokojnie pisze w pięciu językach, ale ani razu nie został na tym przyłapany. Generalnie sztuka kaligrafii wymierała, bo nie istniała już potrzeba pisania odręcznie. Uczniowie młodszych klas na standardowym pulpicie kontaktowym sypali po trzysta znaków na minutę, a technik na poziomie Wernera – nawet sześćset. Ale Werner był Rosjaninem i potrafił trzymać pióro w ręku. I właśnie wysmarował takie coś, że…

– Zobaczmy – powiedział Raszyn, na wszelki wypadek wywoławszy na ekran sprawozdanie z wynikami pierwszego przeglądu technicznego statku. Prawą dłonią wygładził białą szmatę, która była kawałkiem mundurowego podkoszulka. Im dalej przesuwało się jego spojrzenie po szeregu drukowanych liter, starannie wykreślonych grafitowym trzpieniem, tym mocniej marszczyło się czoło admirała.

System powiadamiania – w trybie mikrofonu – napisał Werner. – Sygnał idzie na dół stale, na kodowanej fali. Nadajnik jest zaszyty pod pokryciem na pokładzie technicznym.

Raszyn odruchowo zerknął na sufit. Głośniki systemu komunikacji znajdowały się na całym statku. Przez jakąś mizerną sekundę admirał miał wrażenie, że jest całkiem goły, może nawet oskórowany. Musiał zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu. A potem – otworzyć je i czytać dalej:

Blokader głównego rdzenia kierowania ogniem wszczepiony na stałe. Odbiornika jak na razie nie udało mi się znaleźć.

– Jesteś wspaniałym specjalistą, Andriej – raczej wykrztusił, niż powiedział, admirał. – Bardzo się cieszę, że wziąłem cię do załogi.

– Mistrzostwa nie da się przepić – zauważył niewesoło technik. – Proszę patrzeć dalej, Oleg Igoriewicz.

– Dalej już nie warto – uśmiechnął się ironicznie Raszyn. Wiedział dobrze, że przez główny rdzeń sterowania ogniem przechodziła większa część pomiarów telemetrycznych pokładu ogniowego. W tym również te rozkazy, które sterują działami z jądrowym farszem. Wielkimi impulsowymi laserami rozpuszczającymi w ognistej plwocinie fightery i smażącymi destroyery. Gdyby miał takie działa na „von Reyu” dziesięć lat temu, za cholerę nie nurkowałby w Jowisza, udając łódź podwodną.

Niezależny inicjujący układ awaryjnego dławienia stosu. Odbiornika też na razie nie znalazłem.

Admirał opadł na oparcie i skrzyżował ręce na piersi. To koniec. Statek flagowy Grupy F już do niego nie należał. Wystarczy, że ktoś, kto miał dość władzy i woli, by wszczepić w system statku te urządzenia, wciśnie przycisk i „Paul Atrydes” stanie się kupą metalu, która nie będzie w stanie ani walczyć, ani nawet sensownie lecieć. Będzie mógł tylko odstrzelić moduły awaryjne i pozwolić załodze wylądować. A tam, na dole, przyszykują im już powitanie…

Raszyn wyciągnął rękę i Werner włożył mu w palce kawałek grafitu. Admirał odwrócił szmatkę, wyrysował w rogu pytajnik, po czym oddał zaimprowizowany ołówek i papier technikowi.

– Co do interesujących pana punktów – powiedział ten obojętnym tonem – to będę potrzebował około miesiąca. Pierwszą rzecz uda mi się załatwić może w tydzień, co do dwu pozostałych, będę musiał pogłówkować.

Jeśli się nie wyrobię, urządzimy pożar na pokładzie technicznym i uruchomimy zestaw awaryjny – napisał i podał szmatę dowódcy.

Reakcja Raszyna nieco zdziwiła astronautę – kiedy admirał przeczytał te słowa, zmiął raport i wcisnął go do utylizatora. Technik rzucił się ratować szmatkę, ale było na to za późno. Dowódca popatrzył na niego i pokręcił palcem przy skroni. Werner rozłożył ręce.

– Ta-ak… – powiedział Raszyn. – No to cóż, Andriej, wykonałeś niezłą robotę. Mam nadzieję, że z resztą uporasz się w podanych terminach. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak poważnych problemów. Ale miło słyszeć, że damy sobie radę z ich usunięciem bez pomocy z zewnątrz.